Reklama

To była wielka miłość, która zaczęła się jeszcze w czasach szkolnych. Tomek Kocot - chorzowianin, zapalony kulturysta - miał wtedy 17 lat, Basia była o 2 lata młodsza. - Poznaliśmy się na nartach w Korbielowie - wspomina on. - Miała piękne, długie włosy. Zakochałem się jak wariat. Specjalnie dla niej kupiłem poloneza, żebyśmy mogli razem jeździć na Mazury i nad morze. Tomek skończył szkołę łączności i poszedł do pracy. Zajmował się techniką światłowodową. W latach 90. nieźle mu się powodziło. Basia studiowała nauki polityczne. W 1998 roku jej ojciec kupił działkę nad jeziorem. Tomasz z przyszłym teściem rozpoczęli budowę domu. W grudniu 2000 r. młodzi pobrali się, a rok później na świat przyszła ich córka Wiktoria.

Reklama
Nalegała, żebym sprzedał nasz dom

Rodzinna sielanka trwała krótko. - Konflikt zaczął się po śmierci mojej mamy. Zmarła na raka wątroby - opowiada Tomasz. - Bardzo to przeżyłem, wystawiłem jej pomnik za dwanaście tysięcy złotych, choć rodzina żony była temu przeciwna. Teściowie zaczęli stawiać drugi dom, w Skoczowie. Mnie z powodu kryzysu gospodarczego spadły zarobki, budowa stanęła. Na dodatek mój ojciec rozpił się i robił awantury Basi. Problemów było coraz więcej. Młodzi mieszkali u teściów. Tomek czuł, że żona oddala się od niego, staje się zimna. Interesował ją tylko Internet; godzinami potrafiła przesiadywać przy komputerze i czatować.
W czerwcu 2002 r. pojechała na tajemniczy zlot do Piotrkowa. Po powrocie oświadczyła: - Uważam, że powinieneś się wyprowadzić. Muszę to wszystko spokojnie przemyśleć! Któregoś wrześniowego dnia, gdy wrócił z Wiktorią z piaskownicy, Basia wyrzuciła go z domu. Za to, że... naniósł za dużo piasku. Wtedy jeszcze nie wiedział, co naprawdę działo się w tym czasie z jego żoną: wdała się w internetowy romans z Maciejem R., przez którego później miała trafić za kratki. Pomimo małżeńskiego kryzysu Tomek i Barbara nadal się spotykali. Łączyła ich dziecko i... płomienne uczucie z jego strony, bo nadal ją kochał i gotów był wszystko wybaczyć.
- Basia namówiła mnie do sprzedaży naszego niewykończonego domu w Świerklańcu. Pieniędzmi się podzieliliśmy. Mówiła, że za swoją część kupi mieszkanie, w którym znów będziemy razem. Ja z kolei wpłaciłem zaliczkę na samochód renault kangoo, którym mieliśmy podróżować po całej Europie - kontynuuje opowieść Tomasz. - Większość swoich pieniędzy, 92 tys. zł, wpłaciłem do banku. Żona nalegała, bym oddał jej lokatę na przechowanie. Zgodziłem się, bo nie miała pełnomocnictwa. Sądziłem, że gotówka jest bezpieczna. Dalej wypadki potoczyły się jak w kryminalnym filmie.
Tomasz otrzymał od dealera Renault informację, że kangoo czeka na odbiór. Niedługo potem, przed własnym domem, został napadnięty przez dwóch osiłków. Napastnicy nie docenili jednak jego siły fizycznej. Były kulturysta stawił im opór i po paru minutach rzucili się do ucieczki. Śledztwo w tej sprawie umorzono.

Wrzeszczeli: Gdzie są pieniądze?!

Tomek nie miał nawet czasu zastanawiać się, kto stał za tym napadem. Nie zdążył też odebrać samochodu od dealera, głównie z powodu opieszałości żony. Barbara namawiała go, żeby zrezygnował z drogiego auta, zwlekała z oddaniem lokaty. Wkrótce potem wyjechali razem nad morze. - Myślałem, że wszystko będzie jak dawniej - mówi Tomasz zamyślony. - Wróciliśmy do Chorzowa. Kiedyś, o ósmej wieczorem wpadła do mnie pogadać. Był seks, było fajnie... W pewnym momencie zauważyłem, że odsuwa firankę w pokoju i patrzy przez okno. 10 minut po jej wyjściu ktoś zastukał do drzwi. Otworzyłem i... na moją głowę posypały się ciosy.

Znów zapewnia, że mnie kocha
Reklama

Do mieszkania wtargnęło trzech bandytów (czwarty stał na czatach). Przewrócili Tomka na ziemię i kopali. Jeden siadł mu okrakiem na nogach, drugi przyłożył nóż do gardła: - Gdzie są pieniądze, ty ch...?! - zasyczał. Przestępcy splądrowali mu mieszkanie. Przeliczyli się jednak, bo gospodarz miał przy sobie zaledwie 30 zł. - Złamali mi nos, byłem cały zakrwawiony - wspomina Tomek. - Napastnicy uciekli, bo przed blok zajechali policjanci zawiadomieni przez mojego sąsiada. Tomkowi udało się samodzielnie wyswobodzić z więzów. Oszołomiony postanowił iść do teściów i zawiadomić Basię. Spotkał ją na dworze, niedaleko bloku. Nie słuchała go, tylko zaczęła krzyczeć: "Dlaczego im otworzyłeś?!". Potem zawiozła go do szpitala. Na miejscu zorientował się, że po drodze ktoś ukradł jego nowy dowód osobisty. Ciarki przeszły mu po plecach. Jedyną podejrzaną była jego żona.
- Cały czas chodziło jej, żebym nie poszedł do banku po pieniądze, bo potajemnie zlikwidowała moją lokatę. Pomógł jej kochanek, Maciej R. Wkleił swoje zdjęcie do mojego starego dowodu - mówi z goryczą Tomasz. - Planując napad, bandyci chyba nie chcieli mnie zabić, raczej wysłać do szpitala na zawsze. Był zrozpaczony. - Zawalił mi się cały świat - wspomina. - Nie mogłem uwierzyć, że Basia związała się z przestępcami! Chorzowianie mówią, że zwyczajny facet już dawno machnąłby na nią ręką. Ale Tomek nadal kocha żonę. Łudzi się, że była szantażowana przez bandytów i dlatego im pomagała. Spłacił jej długi: 32 tys. zł. Wspólnie z teściami opiekuje się córeczką Wiktorią. Barbara czeka w areszcie na proces, śle listy, przeprasza i zapewnia, że... nadal go kocha. - A mnie serce pęka - mówi Tomek. - Chciałbym jej zaufać, ale rozsądek podpowiada co innego.

Cezary Kubaszewski
Reklama
Reklama
Reklama