Reklama

Zwykle widzimy je po dwóch stronach barykady. Żona i kochanka. Kochają jednego mężczyznę, nie chcą nim się dzielić i tak naprawdę żadna nie ma go dla siebie. Obydwie wysłuchują jego kłamstw, choć różnych – jedna o przeciągających się naradach (nadgodzinach, służbowych wyjazdach, niepotrzebne skreślić), druga jest ofiarą słynnej męskiej frazy: że żona go nie rozumie i od dawna ze sobą nie śpią. Czym się różnią? Na pewno skrajnie różnymi emocjami, jakie wzbudzają u otoczenia. My wszystkie dobrze wiemy, co o nich myśleć, prawda? Zdradzana żona to ta nieszczęśliwa, której należy się współczucie. Kochanka? To supeł wad i grzechów, złodziejka, która szczęście buduje na cudzym dramacie. Ale czy tak jest w istocie? Może współczucie należy się im obu? Jedna z naszych bohaterek powiedziała: jesteśmy takie same. Różni nas czas, kiedy zainteresowałyśmy się tym samym mężczyzną… Co czują te kobiety? Jak widzą siebie? Oto ich relacje:

Reklama
Obie miały nadzieję na szczęście, lecz ich życie rozpadło się jak domek z kart.

Katarzyna (49 lat) i Beata (35 lat)
ŻONA: Całe moje życie, poczucie jego sensu i bezpieczeństwa, oparte było na moim mężu. Z niego czerpałam szczęście, siłę. Nasz dom był oazą spokoju. Mieliśmy dorosłego syna, spore oszczędności na koncie, sprawdzonych przyjaciół. Wszystko było przewidywalne, nie czułam żadnych zagrożeń – opowiada Katarzyna. Ma 49 lat, pracuje w banku. – Czasem przyłapywałam go na drobnym kłamstwie, pytałam, czy coś się dzieje. Zapewniał, że nigdy by mnie nie zdradził. Gdy odkryłam, że jednak zdradza, i to od trzech lat, mój cały świat się zawalił. Pytałam: „Dlaczego właśnie z nią?”. Bo mąż miał romans z Beatą. Znałam ją! Pracowała w tym samym dziale, co mój Janusz. Spotykałyśmy się na firmowych imprezach. Polubiłam ją. Gdy zachorowała, odwiedzałam ją w szpitalu. A ona zadała mi cios w serce. Gdy wszystko się wydało, Janusz wyprowadził się z domu. Po pierwszej nocy bez niego, nieprzespanej, przepłakanej, powiedziałam sobie: „Zaczynam żyć od nowa”. Wyrzuciłam wisiorek od Janusza do śmieci, z sypialni usunęłam ślubne fotografie. „Jestem twarda, wyliżę się z tego”, powtarzałam. Ale pół roku po rozstaniu nadal tęskniłam. Przecież go kochałam! Któregoś dnia zadzwoniłam do niego. Szlochając, błagałam, by do mnie wrócił, bo go kocham i strasznie cierpię. Wtedy usłyszałam w tle jej radosny głos. Wpadłam w furię, zaczęłam krzyczeć, że ją zabiję. Nie mogłam znieść myśli, że teraz ona go przytula, całuje, pieści. Schudłam siedem kilogramów, gasłam. Bałam się swoich myśli: chciałam, żeby Beacie coś się stało. Nie byłam w stanie z nią walczyć. Ale przecież miałam prawo powiedzieć, co o niej myślę. Napisałam e-maila: „Byłaś taka czuła na punkcie własnego szczęścia. Dlaczego bez skrupułów zburzyłaś moje?”. Nie odpisała. Mąż? Walczyłam o niego. Mówiłam, że bardzo mi ciężko, że potrzebuję jego miłości i opieki: „Wróć, bo umieram z rozpaczy”. Powiedział, że teraz czuje się odpowiedzialny… za nią. Boże, nienawidziłam jej! Obwiniłam za wszystko. To chyba typowy mechanizm. Nie mogłam winić Janusza, bo wtedy musiałabym go wyrzucić z życia, a nie chciałam. Teraz? Minął rok. Doszłam do siebie dzięki terapii u psychologa. Wszyscy mówią, że wypiękniałam, także pewien znajomy, z którym się spotykam. Tymczasem mąż chce wrócić. Powinnam się cieszyć. Tak bardzo tego pragnęłam. Ale dziś już wiem, że to koniec: nie jestem w stanie mu zaufać. Zbyt mocno mnie zranił.
KOCHANKA: Czy mam prawo cierpieć, użalać się nad swoim losem? Wybrałam przecież sama. Zgodziłam się na rolę tej drugiej, gorszej. Złej, bo niszczącej czyjeś szczęście. Lecz jaka w tym moja wina, że spotkałam tego jedynego, ukochanego, kilka lat za późno, gdy już założył rodzinę? – pyta Beata. – Nie jestem bezduszna, a moje serce nie jest zdalnie sterowane. Nie planowałam, że zakocham się w żonatym. Znam życie, wiem, że taki układ to same kłopoty. Ale stało się – wzdycha. – Spójrz na mnie. Kogo widzisz? Starą, zmęczoną kobietę. Tak się czuję, a przecież mam dopiero 35 lat. Czuję żal, rozgoryczenie, ból. Przegrałam życie. Oddałam Januszowi swój najlepszy czas. Żyłam wtedy jak w transie. Świat niewiele mnie obchodził. Liczył się tylko on. Czekałam na niego trzy lata. Tysiąc dni nadziei. Każdego dnia obiecywał, że odejdzie od żony, że wkrótce będziemy razem. Wierzyłam mu. Godziłam się na potajemne spotkania, choć marzyłam, by przedstawić go rodzicom, poznać z bratem. Wierna jak pies, żebrałam o każdą wolną chwilę „swojego” mężczyzny. Odliczałam dni do spotkania. Gdy był obok, rosły mi skrzydła. Odchodził, świat stawał się smutny. A w samotne święta i sylwestry wspominałam jego głos, dotyk, ciepło – opowiada. – Gdy jego żona złożyła pozew o rozwód, odetchnęłam. Wreszcie skończy się to ukrywanie, weźmiemy ślub, urodzę dziecko. Ale on zaczął pękać. Poczuł się zdruzgotany rozpadem swego małżeństwa. Zaczął rozważać, co stracił. Walczyłam o niego. Robiłam wszystko, by być lepsza od żony – w łóżku i w kuchni. Przegrałam. Właśnie się ode mnie wyprowadził. Wiem, że chce wrócić do Katarzyny. Tysiąc dni nadziei prysło. Teraz nie mam już nic. Pustka.

Pierwszą zdradzał przez cały rok, przed drugą ukrywał obrączkę.

Marta (40 lat) i Ewa (30 lat)
Żona: Proszę pani, nie mam czasu na długie rozmowy. Jutro wyjeżdżam. Uciekam. Jak zwierzę, na które urządzono polowanie. Tak właśnie się czuję – mówi Marta. Ma zmęczony głos, podkrążone oczy. Prawniczka z Warszawy. Jej mąż jest lekarzem, nie mają dzieci. – Rodzina to dla mnie świętość. Ostatnio jednak między mną a mężem się nie układało. Być może przeoczyłam jakieś wcześniejsze sygnały. Zauważyłam, że coś jest nie tak dopiero wtedy, gdy mąż coraz rzadziej inicjował seks. Zwykle to mnie bolała głowa, teraz on wykręcał się zmęczeniem. Przepraszał, że nie ma ochoty na seks, że chyba dopadła go depresja. Niedługo potem odkryłam, że ma romans. W komputerze znalazłam e-maile pełne czułych słówek. Pierwszy – sprzed roku, dokładnie wtedy, gdy zaczęły się jego częste nocne dyżury w szpitalu. Mój świat, taki poukładany, stabilny, runął, zamienił się w gruzy. Dużo czasu miał dla niej. Moim kosztem. Co zrobiłam? Zadzwoniłam do niej. Numer znalazłam w jego komórce. Nie planowałam, co powiem. To były potworne emocje. Mówiłam, co ślina na język przyniosła. Używałam słów, których do dziś się wstydzę. Nawet jej groziłam. W walce o miłość człowiek jest w stanie przekroczyć wszystkie granice. Myśli pani, że ją to wzruszyło? Nawrzucała mi, że jestem dla męża nikim, że tylko ją kocha. Więc jej powiedziałam, że takich panienek jak ona miał na pęczki, a i tak zawsze do mnie wracał. To nie była prawda: wcześniej nie nakryłam go na żadnym romansie. Zagrałam tak, by ją zranić. Potem? Wydzwaniałam do niej codziennie, groźbą, prośbą, czasem płaczem żądając, by nie niszczyła mojego małżeństwa. Byłam histeryczna, prostacka, wulgarna. O ten brak klasy wciąż mam do siebie żal. Któregoś dnia pojechałam do niej. Była zaskoczona, gdy wparowałam do mieszkania. Zaczęła się tłumaczyć: „Nie wiedziałam, że on jest żonaty”. Wyśmiałam ją. W rewanżu usłyszałam słowa wypowiedziane z triumfem: „To dziecko, które śpi w kołysce, to syn Czarka. Niech pani nie liczy, że z niego zrezygnuję. Dziecko musi mieć ojca”. Wybiegłam stamtąd oszołomiona. Trafiła w czuły punkt. Jestem bezpłodna. Mąż? Zapewniał, że to nie jego dziecko. Oraz że wszystko między nimi skończone. Błagał, bym mu dała szansę. Nawet gdyby nie prosił, nie miałabym siły go wyrzucić. Kochałam go. Któregoś ranka wyjrzałam przez okno i omal nie dostałam zawału. Na chodniku przed blokiem stała ona i patrzyła bezczelnie w moje okna. Poczułam niepokój, zapowiedź problemów. Następnego dnia znów była w okolicy. Odtąd często ją widywałam, jak spaceruje z wózkiem. Nie podchodziła do mnie. Nie musiała. To wystarczyło, bym czuła się osaczona. Czasem przed wyjściem z domu obiecywałam sobie, że jeśli ją spotkam, dojdzie do konfrontacji. Ale nie byłam na to gotowa. Czułam się zerem, nikim, ona zdeptała moje poczucie wartości, kobiecość. Zaczęła mnie przerażać. Obawiałam się, co może jeszcze zrobić, do czego jest zdolna. Wychodziłam po zakupy, mijałam ją w osiedlowym sklepie. Szłam na spacer z mężem, zjawiała się przed nami. To wszystko zaczęło mnie przerastać. W desperacji, nie widząc innego wyjścia, postawiłam męża przed wyborem: natychmiast wyjeżdżamy za granicę albo rozwód. Usłyszałam: „Zrobię, co zechcesz”. Zwolnił się ze szpitala. Jutro wyjeżdżamy do Włoch. Wszystko w pośpiechu, ale dostaliśmy oboje pracę. Czy uda się uratować małżeństwo? Nie wiem. Chcę, by jej nie było na horyzoncie.
KOCHANKA: Nie miałam szczęścia do mężczyzn. Ojciec mojego dziecka zostawił mnie, gdy byłam w ciąży. Syna nawet nie chciał widzieć. Nie mogłam się pozbierać. Cierpiałam, gdy inne kobiety w szpitalu odwiedzali mężowie, a mnie tylko mama i siostra – mówi Ewa, 30-latka. – Zawsze marzyłam o szczęśliwej rodzinie. Gdy przez internet poznałam Cezarego, znów zaświeciło słońce. Zaczęłam wierzyć, że los się odmienił. Czarek był cudowny. Interesujący, jak ja zafascynowany teatrem. Na dodatek lekarz. Budził zaufanie, dawał poczucie bezpieczeństwa. Zwykle spotykaliśmy się u mnie. Chciałam mieć synka na oku. Jemu to nie przeszkadzało. Przeciwnie. Potrafił czule się nim zająć. Cieszyłam się, że będzie dobrym ojcem. Nie miałam wątpliwości, że chcę, byśmy stworzyli rodzinę. Totalnie mnie zauroczył. Zakochałam się jak nastolatka. Byłam taka szczęśliwa, nic się nie liczyło, tylko to, że go mam. Czasem nie widziałam go tydzień. Tłumaczył, że bierze dodatkowe dyżury w szpitalu, bo myśli o naszej przyszłości. Dlaczego miałabym nie wierzyć? Mijały miesiące, a ja kochałam go coraz bardziej. Marzyłam o chwili, gdy mi się oświadczy. I nagle – szok. Okazało się, że mój kochany ma już żonę. Oszukał mnie. Wykorzystał. Upokorzył. Kim dla niego byłam? Zabawką, odskocznią? Wszystkiego dowiedziałam się od jego żony. Któregoś dnia zadzwoniła z awanturą. Zatkało mnie. Próbowałam jej wyjaśnić, że o niczym nie miałam pojęcia, ale nie słuchała. Uraczyła mnie epitetami. Poczułam się jak dziwka. Czarek? Tłumaczył, że chciał mi powiedzieć, ale czekał na właściwy moment. Obiecywał, że się rozwiedzie. Uczepiłam się tej myśli, bo nie wyobrażałam sobie, że zniknie z mojego życia. Nadal się spotykaliśmy, ale czułam, że gra na dwa fronty. Coś we mnie pękło, gdy jego żona zaczęła do mnie wydzwaniać, grozić mi. Wtedy pojawiła się myśl o zemście. Zbyt kochałam Czarka, żeby go skrzywdzić. Pomyślałam o niej. Przeprowadziłam się na ich osiedle, zaczęłam pojawiać się tam, gdzie pani doktorowa. Te same sklepy, fryzjer, kiosk. Przerażenie w jej oczach było rekompensatą za złamane serce. Ale z Czarka to mnie nie wyleczyło. Próbuję o nim zapomnieć. I nie mogę.

Jedna wie o drugiej, obie żyją w ciągłej niepewności.
Reklama

Anna (lat 57) i Karolina (36 lat)
Żona: Pobraliśmy się z szalonej miłości, dwadzieścia siedem lat temu. Przez ten czas tyle się zdarzyło: przyszły na świat nasze dzieci, kilka lat spędziliśmy na emigracji, wróciliśmy, wybudowaliśmy dom. Paweł zaczął zawodowo nabierać wiatru w żagle, stał się znanym muzykiem, ja zajmowałam się rodziną, opiekowałam chorym ojcem, potem Pawła mamą… Przeżyliśmy tyle pięknych chwil, ale i otarliśmy się o rozwód, gdy Paweł chciał sprawdzić, jak to jest sypiać z inną. Wtedy przeszłam to strasznie. Czułam się upokorzona – prowadzę mu dom, wychowuję dzieci, a on pieści się z jakąś lalą? Wyrzuciłam go z domu. Błagał o wybaczenie… Pozwoliłam mu wrócić, bo zdałam sobie sprawę, że nie umiem bez niego żyć. Tak samo, jak on nie potrafi żyć bez emocji. Później zakochał się znowu… Chciałam życia z artystą, to je mam. Moja mama powtarza, że Paweł od zawsze kochał baby i miał do nich lepkie ręce, i nic na to nie poradzę. Czy mnie to nie rani? Rani! Ale nie mam wyboru. Rozwiodę się i co, zostanę sama? To on zarabia na dom, on na wszystkim się zna. Ja nie mam sił zaczynać od nowa. Na szczęście już wiem, że każda miłostka wietrzeje. Choć gdy widzę jego rozmarzone oczy, nienawidzę go. Gardzę nim. Odżywam, gdy mu mija. I znów pijamy wino, gapiąc się w wieczorny ogród i rozmawiając. Zwierza mi się ze swoich lęków i nadziei. Dziękuje za dom, jaki stworzyłam. Kiedyś powiedział, że gdyby nie ja, dawno by zwariował, i że nie mógłby być z nikim innym. Piękne wyznanie. Wiem, że jestem dla niego ważna. Daję mu więc tę przestrzeń, której potrzebuje. Czasami całe tygodnie się nie widzimy, bo wyjeżdża, pracuje, a i ja mam swój świat. Nie pytam go, z kim się widuje, nie wącham koszul, nie przeglądam jego komórki. Sam mi czasami opowiada o jakimś „zachwycie”, puszy się wrażeniem, jakie na kimś zrobił. Jak kocur znosi mi te swoje myszki. Moja przyjaciółka mówi, że to jest dopiero dowód miłości! Stawia nas za wzór udanego związku. Wokół tyle rozwodów, a my trwamy. Trochę osobno, a przecież razem.Teraz znów z kimś się spotyka. Ogląda wyprężony tors w łazience, martwi się łysieniem. Kąpie się przed wyjściem, goli. Czasem patrzę na niego z kuchni, jakby był moim synem, nawet ubiera się jak dwudziestolatek. Powtarzam sobie: minie mu to. On przy tych młodych ciałach i duszach leczy się z lęku przed śmiercią. To tylko seks, bagatelizuję, choć w duszy mnie boli. Czasem mam w tyle głowy strach: a jeśli któraś wrobi go w dziecko i skomplikuje nam życie? Niedawno podszedł do mnie, gdy kroiłam coś w kuchni, objął w talii. Pierwsze, co mi przyszło do głowy: tamta jest pewnie szczuplejsza… Nie kochaliśmy się od dawna, krępuje mnie moje starzejące się ciało. Jak to ktoś powiedział: szczęściu pomaga ograniczenie oczekiwań.
KOCHANKA: Pawła poznałam na konferencji, którą organizowała agencja PR, w której pracuję; był jednym z zaproszonych artystów. Uroczy. Potem spotkaliśmy się u wspólnych znajomych. Schlebiło mi, gdy zaproponował, że mnie odwiezie, taki znany facet. Przez całą drogę opowiadał o sobie. Nie zaoponowałam, gdy spytał, czy może wejść na górę. Ledwo zamknęły się za nami drzwi, wziął moją twarz w dłonie i pocałował w usta. Teraz spotykamy się regularnie. Raz w tygodniu, rzadziej. Dostaję od niego SMS: „18.00?”, i z bijącym sercem wybiegam z pracy na przystanek, na którym już czeka w swoim wielkim aucie. Początkowo jeździliśmy coś zjeść, teraz już prosto do mnie. Kochamy się, wściekle albo czule. Potem rozmawiamy wtuleni. On pali papierosa, głaszcze mnie po ramieniu… Nie przeszkadza mi jego wiek. Ma delikatną skórę, pięknie pachnie. I zachwyca się każdym centymetrem mojego ciała. Na początku myślałam: to tylko przygoda. On jest żonaty i tak nic z tego nie będzie. Potem: to dorosły facet, wie, na co się decyduje… Ja za to nie wiedziałam, w co wchodzę. Po latach bycia samej wpadłam po uszy. Myślę o nim, przed snem odtwarzam nasze czułości, marzę, że kiedyś zamieszkamy razem, że będę budzić się w jego objęciach… Czekam na jego telefony. Wpadam w euforię, gdy chce się spotkać, i w rozpacz, gdy nie daje znaku życia. I nienawidzę jego żony. Że jest. Początkowo kompletnie o niej nie myślałam. Ot, starsza pani na drugim planie. Ale kiedyś Paweł opowiadał coś o żonie i dotarło do mnie, że ona go kocha. Zrobiło mi się jej żal. Mają dom, dzieci… Z drugiej strony one są już dorosłe. No i gdyby byli razem szczęśliwi, Paweł nie zdradzałby jej! To naturalne, że ludzie oddalają się od siebie. Ona też nie jest bez winy: opędza się od seksu, nie chwali męża, nie interesuje się tym, co robi… Kiedyś natknęłam się na nią w centrum handlowym. Aż mi serce stanęło. Irracjonalnie się przestraszyłam: a jeśli wie, kim jestem? Spojrzy mi w oczy i kobieca intuicja ją oświeci? Patrzyłam za nią jak zahipnotyzowana. Kiedyś musiała być atrakcyjna, teraz widać po niej lata. Dobry gust, acz nieładne nogi, co odnotowałam z satysfakcją. Dziś myślę o niej z ukłuciem w sercu: Pani Przeszkoda. I coraz wyraźniej dociera do mnie, że Paweł wcale nie chce od niej odejść. A ja go potrzebuję. Mądrego, czarującego mężczyzny, który potrafi mnie rozbawić i objaśnić świat. Tracę humor, gdy będąc u mnie, już po wszystkim, patrzy na zegarek. Nienawidzę niedziel, gdy nie mam co robić, a on nie oddzwania. Wiem, że jestem dla niego ważna. Mówi mi to. Ale to mało. Chcę pójść z nim do teatru, przedstawić znajomym. Wyjechać na wakacje, na święta. Coraz częściej ryczę w poduszkę, że dłużej tak nie zniosę. Fatalnie ulokowałam uczucia. Mam 36 lat, powinnam szukać sobie męża, rodzić dzieci! Ale nikt inny mnie nie pociąga. A o nim zapomnieć nie potrafię. Otwieram gazetę – on, zamykam oczy – on…

Reklama
Reklama
Reklama