Zdradza czy nie?
Coraz więcej par żyje daleko od siebie. Uczucie między nimi podtrzymują rzadkie spotkania, telefony,e-maile i tęsknota. I nadzieja, że miłość będzie silniejsza niż chwila słabości, która czasem dopada samotnych. A może nie ma czego się bać?
- Agnieszka Rakowska-Barciuk, Anna Augustyn-Protas, Claudia
Ktoś kiedyś ładnie powiedział: "Czasowe rozstanie jest dla miłości tym, czym wiatr dla ognia - mały ugasi, wielki roznieci". Ale co dzieje się z uczuciem, gdy ta rozłąka trwa kilka lat? Odkąd Polska stała się członkiem Unii Europejskiej, zastanawia się nad tym coraz więcej par. Co trzeci z półtora miliona emigrantów zostawił w kraju swoją drugą połowę, często z dziećmi. Do tego mnóstwo mężów i żon widuje się tylko w weekendy, bo on albo ona pracuje (bądź studiuje) w innym mieście lub jest jeszcze dalej - na morzu czy hen, na niebezpiecznej misji. I w długie samotne wieczory wstukuje w internet pytanie: "Czy związki na odległość w ogóle mają sens?". W Polsce żyje armia rozłączonych, którym rozum mówi, że przecież wystarczy sobie ufać. Serce jednak nie zawsze to potrafi. Tyle jest pokus! I nic tak nie sprzyja niewierności, jak życie z dala od partnera. Każdy z nas potrzebuje kogoś, kto zrozumie i przytuli. Zwłaszcza gdy nikłe jest ryzyko, że to się wyda... Nie ma danych, ilu rozłączonych małżonków dopuściło się zdrady. Wiadomo tylko, że wiele par na dobre odzwyczaiło się od siebie. A nie jest tajemnicą, że rozłąka to ryzyko...
Skazani na niewierność?Nie!
IWONA PAKUŁA, studentka dziennikarstwa
Cała prawda o moim związku z Radkiem? Dłużej nie jesteśmy razem, niż jesteśmy. Znajomi mówią o nas "ryzykanci". Ale gdzie tu ryzyko? Zaufanie to najlepsza zapora przed zdradą, a my się kochamy - zapewnia Iwona Pakuła, warszawianka, studentka IV roku dziennikarstwa. Jej chłopak pracuje w Anglii. Widują się przez kilka dni co dwa, czasem trzy miesiące. Wspólne chwile spędzają zwyczajnie: razem gotują, chodzą na spacery, odwiedzają znajomych. I nieustannie ukradkiem spoglądają na zegarek, który bezlitośnie odmierza godziny do ich rozstania.
Tylko dwanaście dni razem
Iwona niedawno policzyła, że w ciągu ostatniego półrocza spędziła z Radkiem zaledwie dwanaście dni. Strasznie mało, ale teraz musi wystarczyć. Ile jeszcze potrwa ich rozłąka? - Mam rok do końca studiów, potem mogłabym pojechać do Londynu. A może Radek zechce wrócić? Zobaczymy. Na razie cieszymy się tym, co mamy - mówi Iwona, chociaż wcale nie czuje się świetnie w roli kobiety na odległość. Właśnie wczoraj odprowadziła Radka na lotnisko. - Było mi okropnie ciężko. Dość już mam tych pożegnań. Łzy wtedy kapią same. On wyjedzie, a ja przez kilka dni muszę dochodzić do siebie, znów przestawić się na "czekanie" - tłumaczy. Oczywiście, że każdego dnia chciałaby mieć blisko swojego mężczyznę. - Czy tylko dlatego, że ukochany mieszka daleko, mam szukać sobie kogoś do przytulania tu, na miejscu? Ohydna logika. Na szczęście nie moja. Coraz częściej w moje myśli wkrada się jednak lęk, że oddalimy się od siebie. Ale to jeszcze nie oznacza zdrady - twierdzi zdecydowanie.
Jej zdaniem stawianie znaku równości między rozłąką a niewiernością to fałsz. - Może od razu zmienić słowa przysięgi małżeńskiej? Zamiast: "Nie opuszczę cię aż do śmierci", obiecywać jedynie: "Nie zdradzę cię aż do wyjazdu" - ironizuje. Radka poznała na wyjeździe właśnie. Dwa lata temu oboje przyjechali do pracy do Londynu. Przez osiem miesięcy mieszkali pod jednym dachem (w osobnych pokojach). - Byliśmy kumplami, nic więcej. Razem chodziliśmy do tej samej pracy, razem z niej wracaliśmy. Czasem Radek zaprosił mnie na piwo, to wszystko. Nie był w moim typie, więc nie angażowałam się, choć czułam, że mu się podobam - mówi. Dopiero z czasem coś zaiskrzyło, ale wtedy jak na ironię Iwona musiała wracać do Warszawy (by dokończyć studia). - Serce mówiło: "Zostań", rozsądek kazał wracać. Przepłakałam całą noc przed podjęciem decyzji. Nie była łatwa, bo Radek nie chciał mnie puścić. Rano zamówiłam taksówkę, sama pojechałam na lotnisko. Nie pozwoliłam się odprowadzić. Bałam się, że nie wsiądę do samolotu - wspomina. Liczyła się z tym, że jej powrót do Warszawy może być końcem ich związku. Tak się na szczęście nie stało. Jeszcze bardziej siebie pragną. - Zabawne, ale nigdy nie rozmawialiśmy o tym, że jakoś szczególnie jesteśmy narażeni na zdradę. Nie było takiej potrzeby. Może kluczem jest zaufanie? Kontrolowanie, podejrzliwość - to nie nasz styl. Zdrada to awaria hamulców moralnych, a nasze są sprawne - tłumaczy.
Nie potrzebuje od swojego chłopaka deklaracji, że będzie wierny. - Po prostu to wiem. Czasem on zażartuje: "A jak mi cię ktoś skradnie?". Odpowiadam wtedy: "Spokojnie. Nie jestem bezmyślną lalą, którą można zaciągnąć do łóżka bez jej woli. A moją wolą jest być w tym łóżku tylko z tobą" - opowiada. - Gdy jednak Radek dalej drąży, że przecież seks jest solą życia, ucinam: "Kto normalny objada się solą?".
ŻYJĄ RAZEM, A JEDNAK OSOBNO...
300tysięcy par funkcjonuje w Polsce na odległość. Według prognoz psychologów społecznych w 2010 roku ich liczba wzrośnie aż dwukrotnie. Zdaniem ekspertów co trzeci związek skazany na dłuższą rozłąkę nie wytrzyma próby czasu. Rozpadnie się, między innymi z powodu zdrady.
KATARZYNA, 37 lat, prowadzi biuro prawne
Rozłąka to trzęsienie ziemi dla związku. Czasem uda się zapobiec katastrofie, a czasem, niestety, nie. Wiem coś o tym - przyznaje Katarzyna, prawniczka z Krakowa. Dwa lata po ślubie wyjechała na kontrakt do USA. Myślała: "Rok szybko minie, wytrwamy". - Na pożegnanie rzuciłam do męża: "Tylko pamiętaj, żadnych kobiet!". To, że ja będę wierna, było pewne jak w banku. Sądziłam, że wyjeżdżając, przekraczam granicę państw, ale moja granica moralna jest nienaruszalna. Myliłam się - przyznaje szczerze. Oczywiście, że nie planowała zdrady. - Na początku była tylko praca, czasem spotkanie z koleżankami z firmy. I obowiązkowo każdego wieczoru rozmowa z mężem. Bardzo mi go brakowało. Potrzebowałam ciepła, przytulenia, czułości. Kompletnie się rozklejałam - wyznaje. - Właśnie wtedy pojawił się Piotr. Rozumiał, jak smakuje emigracyjny chleb, był tu od dwóch lat, też czuł się samotny - opowiada. - Co tu owijać w bawełnę: to była chwila słabości, zapomnienia. Zapragnęłam bliskości prawdziwej, a nie tej przez telefon. Stało się. To był tylko jeden raz, ale do dziś mam kaca moralnego.
Wynająłem detektywa, by śledził żonę
JANUSZ OCHAL, 39 lat, ma firmę komputerową
Bartek, syn Janusza, dopiero uczył się chodzić, gdy jego tata wyjechał do Anglii. W rodzinnym Lublinie Janusz zostawił też Annę, swoją żonę. - Nie chciała, żebyśmy się rozstawali. To ja się uparłem, że potrzebujemy pieniędzy. Ale szybko pożałowałem tej decyzji. Gdy mijały kolejne miesiące z dala od domu, zacząłem się bać, że Anka mnie zdradzi. Bo ile można wiernie czekać? - pyta Janusz.
Zaraz jednak zastrzega: - Żona jest porządną kobietą. Przed ślubem przyjaźniliśmy się wiele lat. Anka zawsze miała zasady, była uczciwa, lojalna. Ale znam życie: nawet niezłomne zasady to czasem za mało, by obronić się przed pokusą. Wiadomo: okazja czyni złodzieja - mówi.
Dlaczego właściwie podejrzewał swoją kobietę o zdradę? - Na początku codziennie zapewniała przez telefon: tęskni i bardzo mnie potrzebuje. Z czasem przestała narzekać, że nie ma kto jej pocieszyć po ciężkim dniu. I wtedy się wystraszyłem. Może nie jestem jej potrzebny, bo ktoś inny ją pociesza? - wspomina. Jego niepokój narastał z każdym dniem. - Sam się nakręcałem. W wyobraźni widziałem ją w naszym łóżku z innym. Błysnęła myśl: "To ja tu tyram, a ona w tym czasie dobrze się bawi?". Nabuzowany tą wizją stwierdziłem, że muszę ją sprawdzić, inaczej oszaleję z niepewności - opowiada. W internecie znalazł biuro detektywistyczne, któremu zlecił śledzenie swej połówki. - Przez dwa weekendy detektyw zdawał mi relacje z obserwowania "obiektu". W pierwszy weekend Ania odwiedziła rodziców, potem siostrę. Gdy w kolejny wybrała się do dyskoteki, ciśnienie mi podskoczyło. Na szczęście nic złego się nie działo. Tańczyła z mężczyznami, ale bez erotycznych podtekstów (dostałem zdjęcia, więc wiem). Do domu wróciła taksówką, sama. Odetchnąłem z ulgą - wspomina. Następnego dnia wysłał żonie więcej pieniędzy niż zwykle. - Powiedziałem, że dostałem podwyżkę, ale to były przeprosiny, że jej nie ufałem. Miesiąc później wróciłem do domu. Dziś wiem: lepiej jeść suchy chleb, niż się rozstawać i żyć podejrzeniami.
DETEKTYW komentuje
Krzysztof Szaruga, Agencja Detektywistyczna detektyw24 z Lublina
Odkąd ludzie zaczęli wyjeżdżać do pracy w innych krajach, coraz częściej zwracają się do nas o sprawdzenie wierności partnera. Zwykle tego zostawionego w rodzinnym mieście, ale zdarza się, że jedziemy śledzić kogoś np. w Irlandii. Według naszych obserwacji za granicą częściej zdradzają kobiety. Bo lepiej sobie radzą w nowym środowisku? One też pierwsze zauważają, gdy w związku dzieje się źle - mąż rzadziej przyjeżdża, nie dzwoni, jest inny. Detektyw (w 90 proc. przypadków) już tylko dostarcza dowodów niewierności czy wręcz posiadania drugiej rodziny w innym mieście.
Miłość chroni nas przed pokusami
RENATA MATUSIK, 28 lat, zajmuje się turystyką
Mój ulubiony przebój? "Bo męska rzecz być daleko, a kobieca - wiernie czekać" - Renata, pogodna brunetka, nuci szlagier Alicji Majewskiej, bawiąc się obrączką na palcu. Niedawno wzięła ślub, jest taka szczęśliwa. - Szkoda, że nie może pani poznać Andrzeja, mojego męża. Wspaniały facet - zapewnia. Chciała pokazać się na naszym zdjęciu razem z nim, ale nie ma go w Warszawie. Od trzech lat pracuje we Francji. Widują się raz na pół roku.
SMS-y jak kartki z kalendarza
- To właśnie mój Andrzej - Renata wyciąga z torebki komórkę, klika na archiwum, w którym ma chyba sto fotek przystojnego bruneta. - Ostatni raz czułam zapach jego ciała w styczniu, na kolejny raz muszę czekać do lipca. Sama nie wiem, jak to wytrzymuję. To chyba miłość sprawia, że daję radę - przyznaje. Niczego od życia nie chce, tylko żeby mieć męża obok siebie. Tęskni, odmierza dni do powrotu. - Codziennie wysyłam mu SMS, który nazywam naszym datownikiem. Dzisiaj rano napisałam: "Misiu, już tylko 88 dni zostało do naszego spotkania". Jutro wystukam: "Kochanie, za 87 dni wycałuję Cię za wszystkie czasy". Gdy to piszę, to jakbym zrywała kartkę z kalendarza - zamyśla się Renata.
Wszyscy jej mówią, że dojazdowy układ damsko-męski nie ma szans. Ale ona wie swoje. - Pary na odległość mają taką samą szansę jak te normalne. Można widzieć się codziennie, spać co noc w jednym łóżku, a mimo to mieć kogoś na boku. Z drugiej strony sama nieraz się zastanawiam, jak długo można kochać kogoś, kto wciąż jest daleko? - pyta.
Jasne, że wie: długa rozłąka to ryzyko. - Pracowałam przez kilka miesięcy we Włoszech. Widziałam na własne oczy, co się działo z kobietami, które poczuły się samotne. Wpadały w ramiona przystojnych Włochów roztaczających nad nimi swój czar. Byłam świadkiem jak jedna z nich, przytulając się do kochanka, dzwoniła do męża w Polsce i zapewniała, że tęskni. Pewno tak samo zachowują się mężczyźni, którzy żyją z dala od swych rodzin. Ale nie mój! Mam do niego zaufanie. Wierzę, że nie zrobiłby mi takiego numeru. Przecież mnie kocha - twierdzi. Skąd pewność, że nie ulegnie pokusie?
Bliskość na odległość
- Bo zanim zaczął wyjeżdżać, zbudowaliśmy bliskość między sobą. Jesteśmy nią uszczelnieni tak, że trzecia osoba między nas się nie wciśnie. Nigdy w życiu. To nasz fundament. Liczę, że wystarczy na długo - uważa Renata.
Poznali się sześć lat temu na grillu u znajomych. Przez kilka lat byli przyjaciółmi, uczucie przyszło z czasem. - Z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze jak z Andrzejem. I tak jest do dziś. To dowód na to, że nawet żyjąc w oddaleniu, można się do siebie zbliżać. Jak? Codzienna rozmowa o uczuciach, problemach. Tylko tyle, i aż tyle - mówi. Wiążąc się z nim, wiedziała, na co się skazuje. Zaryzykowała. Nie żałuje, choć nieraz jest ciężko. - Gdy zmarł mój ojciec, mąż - pomimo, że nie mógł przyjechać - wspierał mnie - opowiada.
Najgorsze było to pierwsze rozstanie. Myślała, że tego nie przetrzyma. - Gdy Andrzej przyjechał na święta, byliśmy tak siebie spragnieni, że spędziliśmy je tylko we dwoje. Rodzice się oburzyli, że nawet w Wigilię nie zajrzeliśmy do nich - wspomina. - Oczywiście nie zawsze jest różowo. Nieraz przeklinam, że żyję jak zakonnica, choć przecież już znalazłam swoją połówkę. Wtedy obrywa się mężowi: "Czemu, zamiast wtulić się w ciebie, zasypiam z komórką na poduszce?". Na to on: "Kochanie, ja też zasypiam tylko z komórką. To chyba dobrze?".
@ EWELINA Moja przyjaciółka miała męża. Podkreślam czas przeszły, bo wyjazd jej męża do pracy za granicę okazał się zgubny. Zauroczyła go młodsza od żony Angielka. I co? Zostawił dla niej żonę i dziecko. Szok. Zwłaszcza że to się stało zaledwie pół roku po jego wyfrunięciu z domu.
@ KINGA Trzy lata byłam w takim związku. Koszmar. Żyłam czekaniem na telefony od niego oraz nadzieją, że w końcu będziemy razem. Byłam wierna. On - niestety - nie. Teraz już wiem, że bliskość między ludźmi, którzy są daleko od siebie, nie istnieje. Gdzieś przeczytałam, że miłość uchroni się przed zdradą, jeśli odległość między kochankami nie będzie większa niż 11-16 centymetrów. Smutne, ale prawdziwe.
@ RYSZARD: Siedzę ponad rok w Anglii. Kocham żonę, jednak mam swoje potrzeby. Trudno wytrzymać na głodzie, gdy obok serwują pyszne obiady. Mam tu kobietę. Nic do niej nie czuję, łączą nas tylko orgazmy. Gdy wrócę do Polski, szybko o niej zapomnę. Chyba?
@ EWA: Wyjechałam na pół roku. Zostawiłam w domu kochającego faceta. Gdy wróciłam, po kilku dniach przyznał, że mnie zdradził. Płakał, przepraszał. Nie pomogło. Nie potrafiłam mu zaufać. Byliśmy razem tyle lat, a on nie mógł sześć miesięcy wytrzymać bez panienki? Kim ja w takim razie dla niego byłam? Zostawiłam go.
@ MARCIN: Przyjechałem do Belgii trzy lata temu. Żonę miałem ściągnąć, jak się urządzę. Nie zdążyłem. Po pół roku przysłała e-mail, że z nami koniec, bo znalazła miłość swojego życia. Wystąpiła o rozwód.
Mąż nie potrafił udźwignąć samotności
EWA, 34 lata, pracuje w przedszkolu
Historia smutku, studium oddalenia - tak o swojej czteroletniej rozłące z mężem opowiada Ewa, nauczycielka przedszkolna z Warszawy, zadbana brunetka o smutnych oczach. Skąd ten smutek, skoro na pozór nie dzieje się nic złego? Właściwie sama radość: po południu Ewa jedzie do marketu wybrać glazurę do łazienki. Wieczorem umówiła się z fachowcem, który ma przekuć ścianę w domu. Ich nowym domu. Jej, Marcina i dzieci: ośmioletniej Antosi i dwa lata młodszego Maksa.
Pustka między nami...
Tyle razy wyobrażała sobie moment przeprowadzki z ciasnego mieszkania w bloku do domu pod miastem. Myślała, że w takiej chwili na pewno będzie szczęśliwa. Przecież po to mąż wyjechał do pracy za granicę, żeby mogli wybudować dom. Ale teraz, gdy dom stoi, Ewa nie ma w sobie radości. Raczej smutek, który ukrywa przed dziećmi. Niech cieszą się nowymi pokojami. Wreszcie każde będzie miało swój. - Żałuję, że zgodziłam się na ten wyjazd - Ewa przyznaje ze skruchą. - Na początku wszystko było dobrze. Mąż przysyłał SMS-y kilka razy dziennie. Często dzwonił. Wiadomo, było nam ciężko. Zwłaszcza jemu: był w Niemczech sam, nie znał języka. Ale robił to dla nas. Doceniałam to. Miałam do niego bezgraniczne zaufanie. Wspierałam go - wspomina.
Gdy wyjechał, Ewa zaczęła wieczorami pisać pamiętnik. Kiedyś zanotowała: "Dziś rano Marcin miał samolot. Był z nami całe osiem dni. Zobaczymy się dopiero za dwa miesiące. Najbardziej mi szkoda Antosi. Bardzo za nim tęskni. Jak przyjeżdża, na krok go nie odstępuje. Potem, gdy taty już nie ma, nasłuchuje kroków na klatce schodowej. Na każdy ruch biegnie do drzwi i woła: tata. Serce mi pęka".
Kolejny wpis w pamiętniku (rok później): "Przez tę samotność strasznie mi źle. Czuję się podle, że tak narzekam. Przecież on to robi dla nas, dla rodziny. Ale już nie mogę tak dłużej żyć. Do naszego małżeństwa wielkimi krokami wkrada się pustka i niezrozumienie. Z przerażeniem obserwuję, jak bardzo Marcin się zmienia. To nie ten sam człowiek, co przed rokiem. Ciągle się kłócimy. Wieczna huśtawka".
To była inna kobieta?
- Trudno mi o tym opowiadać - Ewa wzdycha, ale ukojenie nie przychodzi. - Pewnego dnia zadzwoniłam do niego. Chciałam, żeby przyjechał na urodziny córki. Powiedział, że mu się nie opłaca, bo wybiera się dopiero na święta. Szok. Zabolało. W tle usłyszałam rozbawiony damski głos. Przypadek? Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że kogoś ma - mówi.
Kartka z pamiętnika (trzy lata od wyjazdu męża): "Zaczynam sobie wyobrażać Bóg wie co. Ciągle płaczę. Nie mam z kim porozmawiać. Dopadają mnie wątpliwości. Szczerze mówiąc, moje zaufanie do męża topnieje jak lody na wiosnę. Jest atrakcyjnym mężczyzną. Na pewno nie narzeka na brak powodzenia. Czy jest w stanie oprzeć się pokusom? Przecież oni wszyscy mówią, że seks jest dla nich bardzo ważny. A on jest tam bez kobiety już tak długo. Czy jest mi wierny, tak jak ja jemu? Co mam o tym myśleć? Czasami wydaje mi się, że on tam się bawi, a na mnie spadły wszystkie problemy i obowiązki".
Jak zlepić coś, co pękło?
- Gdy zaczął się czwarty rok naszej rozłąki, byłam już zdruzgotana psychicznie. Musiałam się ratować. Zagroziłam, że jak nie wróci, to składam pozew o rozwód. Zaskoczony odpowiedział, że wraca, ale miał dziwny głos. Wcale się nie cieszył - wspomina Ewa. Pierwsze wspólne miesiące razem to nie była sielanka. Nie potrafili ze sobą rozmawiać. Zamiast słów miłości - awantura. O co? - Głupio się przyznać, ale przede wszystkim czułam złość. Myślałam, że od razu rzuci się w wir domowych prac, nadgoni wszystkie lata, a on tydzień odsypiał. Mówił, że mu się należy, bo jest zmęczony. Chwilami całkiem się wyłączał lub miał pretensje, że źle wychowałam dzieci, bo są niegrzeczne. Docieraliśmy się jak młode małżeństwo. Wszystko trzeba było zaczynać od nowa - przyznaje Ewa. Któregoś dnia zadzwonił telefon. Nie odebrał. Zapytałam: "To była inna kobieta?". Wtedy się rozpłakał - opowiada Ewa.
Od tego czasu minął rok. Co teraz? - Stara się mnie odzyskać - mówi. - A ja? Próbuję zrozumieć, że może nie umiał udźwignąć tej samotności? Że liczę się tylko ja i dzieci. Ale czy uda nam się zlepić to, co pękło?
PSYCHOLOG RADZI
Violetta Nowacka psycholog, terapeuta www.self-psychologia.pl
Życie oddzielnie to dla związku wyrok?
Według statystyk rozłąka na dłużej niż 3 lata (gdy para spotyka się tylko w weekendy albo raz w miesiącu) to niemal gwarancja rozpadu. Jeśli prowadzenie osobnych gospodarstw domowych stało się dla pary wygodne, warto się zastanowić, czy związek nie chwieje się w fundamentach. Może oddalenie jest przykrywką dla małżeńskich problemów? Czasem partnerzy tylko udają przed sobą, że chcą być razem, a tak naprawdę odpowiada im taka sytuacja. Wygodniej być kochankami niż przyjaciółmi i partnerami. Ale wtedy ludzi łączy coraz mniej, tworzą dwa różne, odległe światy.
Co robić, żeby podtrzymać bliską relację?
Trzeba cierpliwości, tolerancji i dobrej organizacji obowiązków. Nie oszczędzajcie na rozmowach telefonicznych - codziennych kilka zdań o drobiazgach zbliża. Mówcie sobie, jak minął dzień. Podczas spotkań prowadźcie normalne życie. Zamiast iść do kina, restauracji, spędzajcie czas na rozmowach i osobistym kontakcie. Ten, kto wyjeżdża, próbuje prezentami nadrobić nieobecność. Lepiej niech uczestniczy w zwykłych problemach domu. I rozbudowujcie erotyczne relacje poprzez telefony, e-maile. To silny afrodyzjak. Bliskość erotyczna stanowi ważne spoiwo związku na odległość.
DOMINIKA, 28 lat, lektorka języka angielskiego
Zapewnia, że kocha. Gdy przyjeżdża do domu, już w drzwiach mnie rozbiera i ciągnie do sypialni. Wciąż ma na mnie ochotę. Dlaczego mimo to czuję, że ma kochankę? - opowiada o swoim mężu Dominika, atrakcyjna 28-latka z Katowic: talia osy, wypielęgnowane paznokcie, długie blond włosy. Jest lektorką języka angielskiego, ale przede wszystkim mamą 9-letniego Kamila i 2-letniego Maksa.
Ich ojciec od 3 lat pracuje w Wiedniu (jest budowlańcem). Do domu przyjeżdża raz w miesiącu. - Tłumaczy, że ma dużo pracy, więc nie może częściej, ale nie wierzę mu. Pewno woli chodzić na randki, niż spotkać się z rodziną - mówi. I wybucha: - Głupia byłam, że sama go pchałam za tę granicę. Cieszyłam się, że dobrze zarobi, więc szybko spłacimy kredyt, pozbędziemy się długów. Pomyślałam: przetrzymamy jakoś ten rok, góra dwa.
Koleżanki mnie przestrzegały, że źle robię, godząc się na ten wyjazd. Mówiły: "Facet nie może być długo sam, zaraz znajdzie sobie kogoś na boku. A jak poczuje wolność, nie będzie chciał wracać do domowego kieratu". Śmiałam się, że mówią bzdury.
Ufałam Arkowi - opowiada. Pierwszy rok rozłąki znieśli bez strat. - Arek co dwa tygodnie przyjeżdżał na weekend, codziennie rozmawialiśmy przez telefon. Interesował się wszystkim, co się u nas dzieje. Pisał SMS-y pełne miłości - mówi. A ona? Bez niego czuła się źle: w nocy łóżko puste, w niedzielę sama z dziećmi w parku. Wszędzie sama, sama, sama. - Zrozumiałam, że bardzo się z nim zrosłam. Myślałam, że on ze mną też - opowiada.
Jednak z czasem Arek bardzo się zmienił. - To już nie był ten sam człowiek. Przyjeżdżał rozdrażniony, zamyślony. Wszystko mu przeszkadzało. Irytował się, że dzieci są za głośno albo nie może znaleźć skarpetek. Ciągle się kłóciliśmy, zamiast miło spędzać rzadkie chwile razem - wspomina. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej. - Nieraz przez kilka dni nie dzwonił do domu, sam też nie odbierał telefonów.
Kiedyś zapytałam, czy ma kochankę. Odpowiedział ze spokojem: "Tak, mam, nawet pięć". Potem zrobił mi awanturę, że mam chorą wyobraźnię. Ale przecież czuję, że on się ode mnie oddala. Coraz częściej myślę: czy te pieniądze, które tam zarabia, są warte tego, co się między nami dzieje? - pyta. - Błagam go, żeby wracał, ale nie chce, bo musi zarabiać. Boję się, że go stracę. Zbieram się odwagę, by postawić sprawę jasno: "Albo skończy się ta rozłąka, albo nasze małżeństwo".