Zastygnięci w przeszłości
A jeśli zawali ci się życie? Lepiej nie myśleć... Trzy kobiety opowiadają nam, jak poradziły sobie z życiową porażką. Okazuje się, że najtrudniejsze jest nie przeżycie samej katastrofy, ale uporanie się z zatrzaśnięciem w przeszłości, w rozpamiętywaniu, użalaniu się. A bez tego nie sposób ruszyć z miejsca.
- Maria Barcz, glamour
To była tylko godzina. Może pół. A potem wiele miesięcy spędzonych na analizie najdrobniejszych szczegółów. Do egzaminu Monika przygotowywała się, jakby chodziło o życie. Wszyscy ostrzegali, że do akademii teatralnej trudno się dostać, ale ktoś przecież na te studia zdaje. Monika realnie oceniała swoje szanse. Była ładna, wysportowana, miała miły głos i świetną dykcję, za sobą trzy lata w amatorskim teatrze, statystowanie na planach filmowych i w reklamach. Zero tremy, skupienie na zadaniu, empatia, zdolność obserwacji. Cały czas podpatrywała ulubionych aktorów, czytała biografie takich legend jak Liz Taylor, Al Pacino.
Gdy zdawała za pierwszym razem, przeszła aż do drugiego etapu. Przygotowała się lepiej i znów startowała. – Komisja podziękowała mi po dziesięciu minutach. Byłam zdruzgotana. Dwanaście miesięcy ciężkiej pracy. Nie miałam planu B. Nawet nie brałam pod uwagę innych kierunków – opowiada. Z budynku szkoły teatralnej wyszła, zataczając się jak pijana. Nie mogła uwierzyć. Może to pomyłka? Czy na pewno jej podziękowano? Chciała biec z powrotem, zapytać, co poszło źle, prosić o kolejną szansę. – Tyle poświęciłam, tak bardzo się starałam, że porażka wydała mi się niewiarygodna. Przecież chcieć to móc, a ja niczego bardziej nie pragnęłam, niż zostać aktorką. Gdy minęła złość, przyszło załamanie. Parę minut egzaminu przewijała w głowie nieskończoną ilość razy.
– Analiza stała się moją obsesją. Pewnie fatalnie zaczęłam, położyłam niewłaściwy akcent? Może dobór tekstu był niewypałem? Raz wydawało mi się, że wybrałam zbyt ambitnie, innym, że zbyt banalnie. Przeklinałam się, że nie sprawdziłam, jakie są upodobania egzaminatorów. – Nie zaryzykowałam trzeciej próby. Nie mogłabym się jeszcze lepiej przygotować. Przestało mi się chcieć, straciłam wiarę w swoje możliwości. Ostatecznie poszła na hotelarstwo, bo nie trzeba było zdawać egzaminu, wystarczyło opłacić czesne. Dostała licencjat, długo nie mogła znaleźć pracy. – Chodziłam na spotkania bez przygotowania. Po co, skoro i tak się nie uda? Przecież jestem beznadziejna i nie mogę polegać na swoich ocenach. Tylko mi się wydaje, że jest dobrze, a rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Nie siedziałam przez trzy lata w fotelu, rozpamiętując. To nie tak. Chodziłam do jakiejś nudnej pracy, na wakacje jechałam z mamą, nawet zmuszałam się do randek. Taki manekin, który jak tylko w telewizorze widzi archiwalne spektakle BBC, czuje ukłucie w sercu i myśli sobie, że to nie dla takich matołków jak on. Na przedstawieniu szkolnym chrześniaczki patrzyłam na te dzieciaki i myślałam: „Byle się któremuś nie uroiła bajka o aktorstwie”...
ZATRZAŚNIĘTY MÓZG
Niby nie stało się nic tragicznego. Wielu z nas zdarza się porażka, często bardziej dojmująca. Ale nie wszyscy potrafią się poddźwignąć. Niektórzy pozornie żyją dalej, tyle że zatrzaśnięci w jakimś momencie przeszłości, maszerują w miejscu. W tamtym momencie, w tamtej chwili. W tamtej katastrofie. Gdy pamięć o niepowodzeniach blokuje nas i nie pozwala ruszyć z miejsca, pora zastanowić się, czemu tak się dzieje. Zwłaszcza że właśnie negatywne utknięcie w przeszłości jest częstszą przyczyną braku sukcesów niż na przykład niedostatek umiejętności.
– Ciągłe powracanie myślą do klęsk świadczy o tym, że nie uporaliśmy się do końca z problemem – tłumaczy psycholog Bridget Webber. – Na przykład nie potrafimy sobie racjonalnie wytłumaczyć, jak do tego doszło. Nie jesteśmy w stanie się otrząsnąć, bo nasz mózg wciąż usiłuje znaleźć odpowiedź na pytania, które go dręczą. – To nie jest tak, że sobie powiesz: „weź się w garść”, „to głupie” itd. – mówi Monika. – Mnie pomógł przypadek. Pewnego dnia w rodzinnym Białymstoku spotkałam dziewczynę, z którą zdawałam do akademii teatralnej. Jej się udało, nawet z wyróżnieniem. Tak jej zazdrościłam! Przyjechała z przedstawieniem dla dzieci. Paplała, jakie świetne przed nią perspektywy, że była na takim i takim castingu, że poznała pana X i panią Y, że tyle się dzieje. Potem zobaczyłam, jak sama targa tanie dekoracje i kostiumy z samochodu do szkolnej świetlicy. Wieczorem na piwie opowiedziała o braku pieniędzy, podlizywaniu się reżyserom, żebraniu o najmniejszy epizod w serialu. Pierwszy raz poczułam, że tamten świat nie jest dla mnie. Gdyby nie ta rozmowa, pewnie przez całe życie idealizowałabym swój sen o graniu ambitnych ról w teatrze, no może czasem w serialu też – śmieje się Monika. – Biczowałabym się jeszcze przez kilka lat i marnowała swój czas.
Bridget Webber przestrzega, że odwlekanie rozliczenia z przeszłością powoduje paraliż decyzyjny: – Żałoba po stracie bliskiej osoby trwa od roku do dwóch lat, więc rozpacz z powodu niezdanego egzaminu nie powinna trwać dłużej. Jeśli nie radzimy sobie samodzielnie, trzeba pójść do specjalisty, bo może coś jeszcze za tym siedzi albo do jednej porażki doczepiliśmy już kilka następnych wagonów z pretensjami do siebie. Trzeba sobie pozwolić na wyrzucenie gniewu i frustracji, wykrzyczenie, wygadanie się bliskiej osobie. Ale nikt oprócz nas samych nie może pożegnać się z porażką.
SAMA ZASŁUŻYŁAM
– Artur zostawił mnie na trzecim roku studiów. Byliśmy licealną parą. Jemu od początku spieszyło się do małżeństwa, założenia domu, ja chciałam najpierw coś osiągnąć – zaczyna Beata. – Gdy oglądam zdjęcia jego trójki dzieci, które wrzuca na Facebooka, jeszcze czasem płyną mi łzy. Przed maturą okazało się, że Beata jest w ciąży. Usunęła. Pomogli rodzice, on próbował oponować i zmienić jej decyzję. – Nie było takiej opcji. Przed sobą miałam egzaminy i bałam się jak nigdy. Artur w końcu się zgodził. Potem wspierał, gdy Beata szła na ekonomii jak burza, zaczęła staż w banku i czuła, że nabiera wiatru w żagle. – Wróciłam wieczorem, jak zwykle, a on był już spakowany. Powiedział, że zakochał się w innej, że romans trwa już od pół roku, że nie chce mnie oszukiwać – opowiada spokojnie, może zbyt spokojnie.
– To wszystko moja wina. Moje plany tak mnie zaślepiły, że przestałam go zauważać, liczyło się tylko to, co chcę osiągnąć. Nic dziwnego, że mnie zostawił. Beata w końcu trafiła na terapię. – Z trudem zbierałam się do pracy, unikałam imprez. Potem przyszedł etap, że skoro mi prywatnie nie wyszło, pokażę, jaka jestem świetna zawodowo. Nie wracałam do domu przed 22, wypijałam dwa kieliszki wina, tabletki nasenne i o 7 rano ledwo dźwigałam się z łóżka.
Niepowodzenie, zwłaszcza tak głęboko przeżywane, może zrodzić w nas zabójczy strach przed kolejnymi wyzwaniami, takimi jak nowy związek. – Wracały obrazki z przeszłości, jak wyjeżdżał na jakieś delegacje w weekend, nie zaczepiał mnie w łóżku, a ja się cieszyłam, bo nie miałam siły ani ochoty. Gdybym wtedy jakoś zareagowała, próbowała naprawić, gdybym nie była taką ślepą kretynką, to ja pojechałabym z nim do Egiptu na wakacje, wybierała łóżeczko dla dziecka...
Kilka miesięcy temu moja najlepsza przyjaciółka powiedziała, że porywa mnie na kilkudniowy wypad. Pojechałyśmy na warsztaty psychoterapeutyczne. Wcześniej na takie propozycje reagowałam alergicznie. Sama sobie zasłużyłam na to, co mnie spotkało, więc sama muszę sobie poradzić. Pozycja ofiary każe koncentrować się na rzeczach, na które już nie mamy wpływu. I jest... wygodną wymówką, by uciekać od życia, od wyzwań, jakie stawia. Przeszkody, pułapki, mniejsze i większe niepowodzenia zdarzają się w realnej rzeczywistości. Nie ma ich tylko w tej wyśnionej, czyli nieprawdziwej.
Barbara Newman, psycholog, podkreśla, jak ważnym elementem zapomnienia jest także proces przebaczania. Gdy rozgrzeszysz w myślach ludzi lub choćby samą siebie, żadne emocje nie będą przykuwały cię do miejsca, które powinnaś dawno opuścić. Powiedz sobie, że pomyłki są nieodzowną częścią życia. Nie świadczą o głupocie, lecz o tym, że wciąż się uczymy. – Nie wkręciłam się w te warsztaty, tańce, bębny itd., ale po powrocie poszłam do psychologa. Dostałam leki antydepresyjne i skierowanie na terapię. Powoli wychodzę z dołka, widzę swoją rolę w tej historii, ale i Artura, który nie walczył o nasz związek. A ja, czy spełniłabym się w roli niepracującej pani domu?
CENA STRATY
Sześć lat temu Joanna z zamożnej kobiety stała się osobą z zerem na koncie. Rano usłyszała w telewizji, że zbankrutował fundusz inwestycyjny, w którym ulokowała oszczędności ze sprzedaży mieszkania babci. – Szok i niedowierzanie. Nie mogłam pojąć, że instytucja, która posiadała gwarancje skarbu państwa, oszukała własnych klientów. Plułam sobie w brodę, że byłam tak naiwna. Przecież tyle czytałam o inwestycjach i tam podstawową zasadą było: „nie wkładaj wszystkich jajek do jednego koszyka”.
Joanna przeszła przez wszystkie fazy, od wściekłości po gorzkie zobojętnienie. Najgorsze było jednak to, że nie potrafiła zapomnieć. – Dręczyłam się myślą „co by było, gdyby...”. Na przemian wpadałam w histerię i panikę, uświadamiając sobie ogrom straty. Raz wyobrażałam sobie wspaniałe podróże, których nie odbędę, zaraz potem ciężką chorobę, której nie będę miała za co leczyć. Do tego dołączyło uczucie bezsilności. – Ot tak, odebrano mi poczucie bezpieczeństwa – wspomina Joanna. – Ja, taka wygadana i asertywna, stałam się potulna i zalękniona. Zwłaszcza w pracy. Bałam się ją stracić, więc kładłam uszy po sobie. Wciąż opowiadałam moją historię znajomym i całkiem obcym ludziom. Szukałam współczucia, wsparcia, pocieszenia... Sama nie wiem czego. Rzeczy, którymi się wcześniej interesowałam, straciły nagle urok, zarzuciłam sport, w ciągu roku przytyłam prawie dziesięć kilogramów.
Bliscy powtarzali jej, że to tylko pieniądze, że to nie koniec świata, ale nie chciała słuchać. – Wreszcie podjęłam decyzję: koniec z oszczędzaniem. Postanowiłam nie stawiać sobie żadnych celów poza tym, by dobić bez długów do pierwszego. To był właściwy odruch.
INSTRUKCJA ROZWODU
Według Barbary Newman istotne jest unikanie sytuacji, ludzi oraz miejsc przypominających o klęsce. Tak jak po rozstaniu z chłopakiem dobrze jest omijać kawiarnię, w której się spotykaliście, i nie słuchać „waszych” piosenek. Monika wystrzegała się ulicy, na której znajduje się akademia teatralna, Joanna nie oglądała programów telewizyjnych, których tematem były inwestycje. W ten sposób podświadomość odcina linki wywołujące określone skojarzenia.
Lepiej odłożyć też na potem dalekosiężne plany. Jeżeli zawaliły się dotychczasowe, nie spinajmy się, by zastąpić je nowymi. Warto za to skupić się na niezbyt skomplikowanych czynnościach, których efekty szybko zobaczymy. Joanna instynktownie postąpiła tak, jak powinna: zamiast znowu odkładać pieniądze, zaczęła je wydawać, oczywiście w ramach swoich obecnych możliwości. Każdego ranka zamawiała ulubioną kawę z ciastkiem, kupowała sezonowe ciuchy w niedrogich sieciówkach. Sprawianie sobie zwykłych przyjemności to dobra droga. Uleganie temu „nie chce mi się” oznacza, że nie mamy zamiaru rozstać się z aureolą ofiary, której wszyscy współczują i niczego od niej nie wymagają. Trzeba dać się wyciągnąć do kina, zaprosić do siebie gości, zobaczyć, czy może ktoś inny potrzebuje twojej pomocy?
Dobrze jest przełamać dotychczasową rutynę, posmakować czegoś nowego. Nie nastawiaj się, że kolejne hobby zrekompensuje ci zawód. Nie taki jest jego cel. Marzyłaś kiedyś o tym, by robić biżuterię? Nie rozważaj za i przeciw, nie analizuj, czy to ma sens. Zapisz się na kurs. Żal Moniki trwałby krócej, gdyby wcześniej rozpoczęła treningi rowerowe, o których kiedyś myślała. Zaczęła jeździć regularnie, co niedziela, z przyjaciółmi. Przedtem nigdy nie dawała się namówić na te wypady: – Marudziłam, że mam kiepski sprzęt, żenującą kondycję. Ale w końcu, dzięki Bogu, ruszyłam się. Pojechaliśmy do Józefowa, rozłożyliśmy się z piknikiem. Już zapomniałam, że może być tak wspaniale.
Monika dziś prowadzi z koleżanką prywatne przedszkole, widzi plusy tego, jak potoczyło się jej życie: – Nie czekam na telefon, nie drżę, że dobra passa minie, że za chwilę pojawi się nowa zmarszczka.
POKONAĆ PRZESZŁOŚĆ
Nie zawsze udaje się samodzielnie poradzić sobie z przeszłością. Psycholodzy zalecają terapię behawioralno- poznawczą. W porównaniu z tradycyjną psychoterapią trwa krócej – obejmuje około 15 spotkań i jest nastawiona na rozwiązanie konkretnego, teraźniejszego problemu. Uczy, jak zmienić swoje nawyki, zachowania, aby np. wejść w nowy związek. Przez trzy miesiące na spotkaniach dostajemy zadania, które krok po kroku wprowadzają nas w nowy sposób życia. Z tego rozwiązania skorzystała Beata: – Najpierw miałam znaleźć książkę o miłości, która mnie wzrusza, następnie analizowaliśmy schemat związku, jaki mam zakorzeniony w głowie. Potem miałam pójść do restauracji na kolację sama, zaczepić jakiegoś faceta na imprezie itd. Wkurzałam się na te zadania, klęłam, że to kretyńskie pomysły, ale za każdym razem, gdy je pokonywałam, czułam się z siebie dumna. Zaczynałam się w końcu lubić i... cenić. Jeśli zmienisz otoczenie, poznasz nowych ludzi, spróbujesz nowych rzeczy, powrót do przeszłości wyda się bezcelowy. Monika: – Moja babcia powtarzała: „przyjdzie czas, przyjdzie rada”. Nigdy nie ma się pewności, że nasz plan się uda, ale odkryłam, że można z tym żyć.