Z tatą to była zabawa!
O tym, co dzieje się w naszych domach, kiedy zostawiamy dzieci z ojcami, krążą legendy. Każda z nas albo na własnej skórze przeżyła powrót do domu, w którym królował tata, albo słyszała o tym od przyjaciółki. Oto kilka opowieści, bo brzmią lepiej niż niejeden dowcip.
- Karolina Morelowska, Claudia
Sprawiedliwość musi być – czyli golarka w rękach kilkulatka.
Zostawiłam męża z dziewięcioletnim synem i pojechałam do kuzynki. Kiedy wróciłam po kilku godzinach i zobaczyłam Darka w progu, myślałam, że pęknę ze śmiechu. Niczego nieświadomy mąż został pozbawiony przez syna ciemnych, krzaczastych brwi. Wyglądał naprawdę pokracznie. Zapytałam go tylko, czy znowu kazał synowi zająć się sobą, a sam uciął sobie drzemkę. Okazało się, że owszem – zrobił tak, i to kolejny raz. Syn z nudów wziął moją golarkę do nóg, którą zostawiłam na umywalce, i postanowił zrobić tatusiowi kawał. Brwi odrastały dosyć długo, a mąż udał się na przymusowy urlop okolicznościowy. Okolicznością był fakt, że wyglądał jak pajac.
Kąpiel pilnie potrzebna – tydzień bez higieny
Kilka lat temu wyjechałam w delegację. Nie było mnie tydzień. Syn został z tatą. Oczywiście codziennie dzwoniłam i dopytywałam wielokrotnie, czy wszystko u nich w porządku. Obaj zapewniali, że wspaniale. Po powrocie do domu już od progu wiedziałam, że – delikatnie rzecz ujmując – moi panowie nie stawiali przede wszystkim na higienę osobistą. Zapytałam synka, co robili podczas mojej nieobecności. Opowiadał z wypiekami na twarzy, że tata zabrał go do kina, na wystawę kotów, wyścigi konne... Lista była długa. Na koniec dodał: „Mamo, ale się cieszę, że już wróciłaś. Będę mógł wreszcie się wykąpać".
Mamo, jest super! – przez dwa dni nic nie jadłam
Moja sześcioletnia córeczka, mimo że nie byłam zachwycona tym pomysłem, wyjechała z tatą na tydzień. Plan był taki, że będą to wakacje blisko natury. Mała wróciła zachwycona, ale ja wspominam to nie najlepiej. Pozdrowienia, które dostałam od córki, brzmiały mniej więcej tak: „Mamusiu, jest super. To prawdziwa przygoda! Dwa dni nic nie jadłam, ale potem tata złapał przez płot kurę i upiekł ją z piórami w ognisku”. Nie zapomnę dygotu, w który wpadłam po przeczytaniu kartki. Męża miałam ochotę rozerwać na kawałki.
Dzieci nie mogą się nudzić – myśl przewodnia dziadka
Jak każda samotnie wychowująca dziecko mama przez długie lata korzystałam z pomocy cudownej opiekunki – dziadka, mojego taty. Córka uwielbiała z nim zostawać, a ja wiedziałam, że mogę spokojnie wyjść z domu na cały dzień do pracy. Miałam do taty pełne zaufanie i to był wielki komfort. Pamiętam opowieści swoich koleżanek, które przez cały dzień drżały o to, co dzieje się z ich dzieciakami. Byłam spokojna, że Zosi nic nie grozi. Zostawianie jej z moim tatą było jednak obarczone innym rodzajem ryzyka: tata uważał – i to była jego myśl przewodnia – że dzieci nie mogą się nudzić!
Pewnego dnia, wracając do domu, już z daleka zauważyłam z trwogą, że moje kuchenne okno... nie istnieje. Od ramy do ramy było idealnie zamalowane na kolor purpurowy! Ani kawałeczka prześwitu. Wpadłam wściekła do domu, a córka – sama umorusana na purpurowo – z pędzlem w ręku zabierała się właśnie za okno w salonie! Krzyczę do ojca: „Co tu się dzieje?”. On ze stoickim spokojem mówi: „Chciała coś pomalować, w bloku malowała wczoraj i dzisiaj już nie miała ochoty, zobacz, jaka jest szczęśliwa. Dziecko nie może się nudzić. Ta farba powinna się zmyć bez problemów, a jeśli nie, to wtedy będziemy się martwić”.
Bezradność ojca – warto pytać
Gdyby nie to, że rozmowę z moim mężem słyszały przyjaciółki, pewnie nikt by mi nie uwierzył. Mąż zabrał dzieci na narty. Pojechali pierwszy raz sami, na przedłużony weekend. Zbuntowałam się i powiedziałam, że zostaję w domu. Chcę nadrobić zaległości: z przyjaciółkami nie widziałam się wieki, marzyłam o wizycie u kosmetyczki. Pomyślałam: nie ma mowy, nie jadę z nimi, choć mąż prosił o to wiele razy. Postawiłam na swoim. Pojechali w piątek. W sobotę umówiłam się z dziewczynami na obiad i do kina. Siedzimy w knajpce, zajadamy się pysznościami i popijamy wino, a tu dzwoni mąż. Przypadek sprawił, że przycisnęłam nieprawidłowy klawisz i rozmowę słyszały znajome. Mąż zapytał: „Dorota, Jasiek zgubił rękawiczkę, co robić? Mamy wracać?". Dziewczyny nabijały się ze mnie dobrą godzinę!
Świąteczne zakupy – spotkanie po latach
Tamtego dnia pracowałam do późna. Był to czas przedświąteczny. Poprosiłam męża o załatwienie dwóch spraw: miał kupić kapustę na bigos i karpia. A, poprosiłam go jeszcze o jedno: żeby zaopiekował się naszym trzyletnim wówczas synkiem. Wyszłam z domu o 8 rano. Wróciłam po 19. Byłam pewna, że panowie dawno już wrócili ze świątecznych zakupów, a mój mały synek, gotowy do spania, czeka w łóżeczku na buziaka od mamy. Myliłam się! Już na klatce schodowej zauważyłam pierwszy niepokojący sygnał. Po schodach płynęła strużka płynu, który zapachem wyraźnie przypominał sok z kapusty. Ze zdumieniem zauważyłam, że strużka, a potem nawet kawałki kapusty, prowadzą wprost pod drzwi naszego mieszkania. Ale to, co zobaczyłam po wejściu do domu, wprawiło mnie w osłupienie.
W przedpokoju na sankach siedziało moje dziecko. Z nosa ściekał na wpół zamarznięty katar. Synek był siny, trząsł się cały. Ubrany w nie do końca zapięty kożuszek, pod którym miał tylko cienką bawełnianą koszulkę na ramiączka. Na zesztywniałych kolankach trzymał torebkę z kiszoną kapustą. Mąż stał przy wieszaku, także w kożuchu, a z obu kieszeni wystawały w nic niezapakowane karpie. Mąż długo tłumaczył, że po drodze do sklepu spotkał znajomego, nie widział go trzynaście lat. Panowie postanowili uczcić ten szczęśliwy zbieg okoliczności w pobliskim barze. Zakupy wykonali przy okazji.
Przeczyszczenie zamiast uspokojenia – podmienione tabletki
Urlop zaczynałam tydzień później niż mąż. Janek zdecydował więc, że z Anią pojedzie nad morze beze mnie. W przeddzień ich wyjazdu wszystko przygotowałam. Na blacie w kuchni położyłam aviomarin. Ania ma chorobę lokomocyjną i bez tych tabletek podróż z nią jest piekielna. Pech chciał, że w dniu ich wyjazdu rozbolał mnie brzuch. Przez zdenerwowanie i pośpiech zostawiłam na blacie swoje leki. Mąż zadzwonił do mnie z drogi. Nie wiedział, co dzieje się z małą, bo ta płacze i skarży się na bolący brzuch. Doszłam do wniosku, że podał jej moje tabletki zamiast aviomarinu.
Wieczór w przedszkolu – gdzie tata ma głowę?
Zawsze to ja odbieram Antka z przedszkola. Tego jednego dnia miało być inaczej. Mąż wziął urlop. Pojechał z teściową do lekarza, a mnie szef poprosił, żebym została dłużej. Trzy razy przypominałam Igorowi, że Antek czeka na niego o 16. O 19 dostałam telefon z przedszkola. Synek we łzach czekał na tatę. A tata? Grał w tenisa z kumplem. „Kompletnie wypadło mi to z głowy” – usłyszałam w słuchawce.