Reklama

Lotnisko. Późny wieczór. Hala odlotów pełna ludzi. Wśród tłumu dwie uśmiechnięte kobiety. Iza i Anka – przyjaciółki. Znają się pół życia, czyli prawie piętnaście lat. W liceum siedziały w jednej ławce, papużki nierozłączki, tak mówiła o nich cała klasa. Na studia poszły już oddzielnie, jednak cały czas miały ze sobą kontakt. Były świadkami na swoich ślubach, są matkami chrzestnymi swoich dzieci. Razem robiły w zasadzie wszystko: opiekowanie się dziećmi, wspólne SPA, wypady na zakupy, niedzielne obiady z rodzinami, były i długie rozmowy telefoniczne, i wypłakiwanie się w rękaw. Nie miały jeszcze tylko okazji pojechać razem na wakacje. – Nigdy się nie składało – opowiada Iza. – Chociaż od bardzo dawna to planowałyśmy, zawsze coś stawało nam na drodze. To nie mogłyśmy w jednym terminie dostać urlopu w pracy, a to chorowały dzieci, to nasi mężowie w ostatniej chwili wymuszali na nas rodzinne wakacje. Zawsze coś – jak teraz o tym myślę, zastanawiam się, czy to nie były znaki, że nie powinnyśmy razem jechać. Ale pojechałyśmy. Na nasze wymarzone od lat wakacje. Last minute do Grecji. Fajny hotel, wszystko w cenie. Obie po trudnych tygodniach w pracy, obie potwornie zmęczone. Miałyśmy odpocząć, zrelaksować się, złapać dystans i naładować akumulatory – opowiada Iza.
KOSZMAR KOLOROWYCH KARTECZEK.
WAKACJE Z PRZYJACIÓŁKĄ TERRORYSTKĄ.

– Wiedziałam, że mamy trochę inne charaktery, ale to przecież niczego nie przekreśla, a już na pewno nie przekreśla wspólnego odpoczywania – wspomina Iza. – To prawda, ja lubię luz, szczególnie na wakacjach, życie na zwolnionych obrotach wydaje mi się uzasadnione. Anka jest zdecydowanie bardziej poukładana, obowiązkowa. Dopiero teraz rozumiem Tomka, jej męża, który czasami po kilku drinkach opowiadał z dwuznacznym uśmiechem, że jego życiem rządzą różnego koloru i wymiaru tajemnicze kartki. Każdy kolor przyporządkowany jest innym czynnościom. Śmiałam się z tego. Do czasu kiedy pierwszego wieczoru na naszym tarasie z bajkowym widokiem na morze Anka wyciągnęła owe mityczne karteczki. „Tu mam plan naszego pobytu” – z szerokim uśmiechem poinformowała mnie przyjaciółka. Kiedy rzuciłam na nie okiem, nie mogłam uwierzyć – na każdej z nich maczkiem rozpisany był grafik. Każda kartka odpowiadała kolejnemu dniowi tygodnia. Poniedziałek: pobudka, prysznic, śniadanie, następnie wycieczka do ruin średniowiecznego miasteczka. W nawiasie możliwe środki transportu, dalej czas trwania wycieczki i wszystkie miejsca niezbędne do zobaczenia. Zaczęłam się śmiać i powiedziałam do Anki, że to chyba żart, przecież przyjechałyśmy tu odpocząć. Usłyszałam: „Pewnie, ale szkoda tracić czas, tu jest tyle do zwiedzenia”. Pomyślałam sobie: „OK, »w praniu« będziemy przecież negocjować, dogadamy się, w końcu to Anka – moja najlepsza przyjaciółka”. Kiedy w ów poniedziałek o godzinie 6.30 zadzwonił budzik w telefonie Anki, a ta natychmiast podniosła się i zapytała, czy może iść pierwsza pod prysznic, powoli zaczęłam się niepokoić. Ona zniknęła w łazience, a ja przysnęłam. Ale po 10 minutach zostałam obudzona: „Izunia, wstawaj, zobacz, jak pięknie!”. Wcale nie było pięknie: było jeszcze ciemno, a ja marzyłam tylko, aby spać dalej. O 6.30 wstaję przez cały rok. Postanowiłam jednak, że się podniosę, a w czasie śniadania ustalimy nowe, wspólne zasady. Asertywność nigdy nie była moją najmocniejszą stroną, lecz nawet przez myśl mi nie przeszło, że to właśnie podczas wymarzonych wakacji z najlepszą przyjaciółką będę musiała przejść przyspieszony trening tej umiejętności. Negocjacje podczas śniadania nie poszły najlepiej, Anka powiedziała, że nie chce tracić czasu. Kiedy wyjeżdża z dziećmi i mężem, musi się nimi opiekować, a teraz wreszcie może być panią swojego czasu. To dziwne, bo ja dokładnie tak samo myślałam o tym urlopie: będę panią swojego czasu. Tylko okazało się, że zupełnie inaczej tę wolność rozumiemy. Zaproponowałam: może w takim razie pójdziemy na kompromis – plan Anki będziemy realizować co drugi dzień, a w pozostałe trochę poleniuchujemy. Anka stwierdziła, że jej to nie pasuje, ponieważ chce maksymalnie wykorzystać urlop. W ten to sposób wymarzone wakacje z przyjaciółką spędziłam sama… Ona przez sześć dni od rana do nocy uprawiała swoją gonitwę, a ja próbowałam się relaksować. Oczywiście bezskutecznie… Kiedy spotykałyśmy się wieczorem, prowadziłyśmy sztuczne rozmowy na temat tego, jak każdej z nas minął dzień. To były jedne z najgorszych wakacji w moim życiu. Po powrocie kilka miesięcy naprawiałyśmy ten wakacyjny zgrzyt. I muszę przyznać, że od tamtej pory już nigdy nie było między nami tak, jak przed tym potwornym greckim urlopem.
PRZEPRASZAM, GDZIE JEST NAJTAŃSZA RESTAURACJA W OKOLICY?
WAKACJE Z PRZYJACIÓŁMI SKNERAMI.

Prowansja. Gorący sierpień. Żar leje się z nieba. Dwa małżeństwa, Kasia i Marcin oraz Ela i Igor, spędzają tu dwutygodniowy urlop. – Mój Marcin zna Igora z pracy – opowiada Kasia. – Zakumplowali się jakiś czas temu. Mniej więcej od trzech lat spotykamy się w weekendy. Albo Ela z Igorem wpadają do nas, albo my do nich. Zawsze przyjemnie spędzało się nam czas. Kiedy pół roku temu Igor powiedział, że znalazł superofertę i moglibyśmy wspólnie wynająć dom w Prowansji, byliśmy z Marcinem zachwyceni. Atrakcyjna cena do podziału, piękne miejsce – zawsze chcieliśmy tam pojechać. Zapowiadało się znakomicie. Co prawda, pamiętam, że kilka tygodni przed wyjazdem Marcin zapytał mnie, czy się trochę nie boję: w końcu nie znamy się aż tak dobrze, aby razem mieszkać. Jednak szybko rozwiałam jego wątpliwości. Przecież wszystko było ustalone: mamy dwie sypialnie, dwie łazienki, wspólną kuchnię i salon. Razem gotujemy i wszystkimi wydatkami dzielimy się na pół. Czy może zdarzyć się coś nieprzewidzianego? Owszem… Nie przewidziałam wielu rzeczy. Koszmar zaczął się już przed wyjazdem, na stacji benzynowej. Chodziło o tankowanie samochodu. Przez 40 minut krążyliśmy po mieście, aby znaleźć stację z atrakcyjną ceną paliwa. Wydało mi się to dziwne, ale nadal nie przeczuwałam, co nas czeka. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, wybraliśmy się do pobliskiego supermarketu kupić najpotrzebniejsze rzeczy. Okazało się jednak, że określenie „najpotrzebniejsze rzeczy” rozumiemy zupełnie inaczej. Według Eli płyn do mycia podłogi nie jest potrzebny, bo przecież podłogi w wynajętym domu nie musimy „pucować”. Na nic zdawały się moje tłumaczenia, że chodzi o komfort naszych wakacji. Było tylko gorzej: papier toaletowy wybrałam za drogi; woda mineralna jest zbędna, przecież możemy przegotowywać tę z kranu; mleko Ela na pewno znajdzie w innym sklepie tańsze; owoce są brzydkie i droższe niż w Polsce, możemy jeść je po powrocie do domu. Od argumentów naszych towarzyszy pękała mi głowa, z każdą minutą nasze wakacje widziałam w coraz czarniejszych barwach. A to był pierwszy dzień. Kolejnego czekały na nas nowe niespodzianki. Ela kontrolowała, czy zużywamy mniej więcej tyle samo mleka do kawy. Kiedy rozliczaliśmy kolejny rachunek, Igor potrącił z naszej puli więcej pieniędzy, gdyż my z Marcinem poprzedniego wieczoru wypiliśmy prawie pół butelki wina więcej niż oni – Ela położyła się tego dnia wcześniej, bo bolała ją głowa, zresztą nie był to jedyny dzień, kiedy coś ją bolało. Po kolejnych precyzyjnych rozliczeniach postanowiliśmy z Marcinem w zaciszu naszego pokoju (do którego Ela wpadała, co prawda uprzednio pukając, ale nie czekając już na słowo „Proszę”), że zakupy będziemy robić osobno. Nasi współtowarzysze koszmaru chętnie przystali na to rozwiązanie: „Może to i lepiej, trzeba było od początku tak postanowić”, powiedział bez żadnego poczucia winy Igor. Kiedy usłyszeliśmy w restauracji, jak Ela pyta kelnera, czy jeśli zrezygnuje z jakiegoś składnika potrawy, danie będzie tańsze, chcieliśmy zapaść się pod ziemię. Innym razem Igor zaczepiał przechodniów, wypytując, gdzie tu można zjeść najtaniej. Nie wspomnę, że we wszystkich miejscach, w których jedliśmy, to my zostawialiśmy napiwek, za siebie i za nich, bo obsługa naprawdę była bardzo serdeczna. W każdej kawiarni Ela zabierała ze stolika kilka saszetek cukru, bo przydadzą się nam w wynajętym domu – po co mamy kupować… Po powrocie do Polski spotkaliśmy się pierwszy raz po ponad pół roku. Kurtuazyjnie, w końcu Marcin nadal musi pracować z Igorem. Dopiero wtedy zauważyłam, że oni znowu, jak zwykle, przyszli z pustą ręką.
JAJECZNICA W POCIĄGU TO GWARANTOWANA NIESTRAWNOŚĆ.
WAKACJE Z PRZYJACIELEM MARUDĄ.

Czy dusza towarzystwa może zamienić się w czasie wakacji w ponurego mruka? – Zdecydowanie tak – opowiada Darek. – I w ogóle od pewnego pamiętnego urlopu wszystkim powtarzam: „Chcesz poznać przyjaciela, pojedź z nim na wakacje!”. To tam człowiek pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Byłem zszokowany, jak inną osobą okazał się mój kumpel. Z Pawłem wybraliśmy się nad polskie morze. Tydzień wolności nad Bałtykiem. Trochę poimprezujemy, tak jak zdarza się nam w weekendy, i popływamy na desce. Taki był plan. Od początku czekały na mnie same niespodzianki. Paweł miał już dużo zastrzeżeń do pociągu. To prawda, zatrzymał się w polu na godzinę. Jednak nagromadzenie inwektyw pod adresem PKP trochę mnie zdziwiło, ale wtedy jeszcze się nie poddałem. W sumie sam byłem trochę wkurzony, że droga tak się przeciąga. Kiedy dotarliśmy na miejsce, Paweł powiedział, że musi teraz odpocząć po podróży. Byłem przekonany, że weźmie prysznic, zdrzemnie się pół godziny i gdzieś wyjdziemy. Myliłem się, położył się o godzinie 18 i wstał dopiero następnego dnia. Wyszło więc na to, że pierwszy wieczór wakacji z dobrym kumplem spędziłem w pokoju z książką w ręku. Rano do naszego domku na plaży wpadli moi znajomi, którzy właśnie dojechali, chcieli się tylko przywitać. Kiedy wyszli, Paweł poprosił, żebym takie wizyty uzgadniał z nim wcześniej, bo czuje się niekomfortowo. Nadal próbowałem doszukać się w nim przyjaciela, którego – jak myślałem do tego wyjazdu – dobrze znam. Aby zatrzeć pierwsze nieporozumienia, zaproponowałem, byśmy wybrali się na deskę. Obaj uwielbiamy windsurfing, zresztą to na windsurfingowym obozie kilka lat temu spotkaliśmy się pierwszy raz. Byłem przekonany, że połączyła nas właśnie ta wietrzna pasja. Paweł powiedział dość zdecydowanie: dzisiaj nie będzie pływał, bo nie czuje się najlepiej po jajecznicy, którą zjadł wczoraj w pociągu. I tu o PKP padły kolejne słowa. Poszedłem sam. Gdy wróciłem po kilku godzinach, wydawało się, że Paweł był już w dobrym nastroju. „Dobrego złe początki” – pomyślałem z ulgą. Na wieczór umówiliśmy się, oczywiście po konsultacji, z moimi znajomymi. Ale pech chciał, że jedna z moich koleżanek ma poczucie humoru, które Pawła bardzo raziło. Na powitanie z uśmiechem zapytała: „Czy maruda ma się już lepiej?”. Wszyscy odebrali to jako żart. Wszyscy, z wyjątkiem Pawła. Cały wieczór milczał. Kiedy Monika, chcąc naprawić swoje faux pas, poprosiła go do tańca, Paweł burknął, że nie tańczy. Nie odezwałem się, żeby nie pogorszyć sytuacji, chociaż na parkiecie widziałem Pawła wiele razy. Wcześniej poszedł do pokoju. Rano usłyszałem od niego, że nie przypuszczał, iż całe wakacje zamierzam balować. Resztę urlopu spędziliśmy w podgrupach. Gdyby ktoś powiedział mi wcześniej, że Paweł może się tak zachowywać, nie uwierzyłbym. Trzeba bardzo uważać, z kim jedzie się na wakacje. Miało być tak przyjemnie…

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama