Reklama

Karolina Morelowska: Moja znajoma wymarzyła sobie księcia z bajki. Doskonale wiedziała, jaki powinien być, jednak od dłuższego czasu kręcił się koło niej ktoś zupełnie inny, kompletnie niepasujący do stworzonego ideału. Bardzo konsekwentnie starał się ją zdobyć, ale Anka była nieugięta. Pamiętam, jak powiedziała do mnie: „Nie ma mowy, on nie jest w moim typie!”. Los sprawił jednak, że z powodów zawodowych zostali zmuszeni do wspólnego wyjazdu. Ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich wrócili z niego jako para. Wczoraj usłyszałam od niej: „Jak niewiele brakowało, żeby ominął mnie taki fajny facet”. Czy nasze wygórowane oczekiwania nie zamykają nam przypadkiem drogi do potencjalnego szczęścia?
Małgorzata Liszyk-Kozłowska: Za problemem wygórowanych oczekiwań stoją bardzo różne rzeczy. Jedną z tych, o których rzadko się mówi, jest wręcz paniczny lęk przed bliskością. Ostatnio sama w swoim gabinecie usłyszałam podobną historię do tej opowiedzianej przez panią. I co się okazało? Moja pacjentka, która uciekała przed takim Shrekiem, zwyczajnie bała się miłości. Pani znajoma podczas wyjazdu prawdopodobnie zdecydowała się dać temu mężczyźnie szansę. Dopuściła go do siebie. Odważyła się na ten krok. Współcześnie młode kobiety bardzo często wolą bezpieczne życie w sferze marzeń. Bo przejście z kimś do codzienności, do fazy budowania czegoś trwałego, do budowania związku wiąże się z odkryciem przed kimś własnych słabości i lęków. Porzucenie swojej wersji eksportowej jest bardzo trudne dla wielu kobiet.
K.M.: Czyli wymyślam sobie Pana Idealnego, bo wiem, że go nie spotkam w rzeczywistości albo że jest dla mnie nieosiągalny, więc nie będę zmuszona do konfrontacji ze swoim lękiem?
M.L.-K.: Taka donkiszoteria. Don Kichot z La Manchy pięknie cierpiał z miłości. Ciągle wybierał sobie niedostępne obiekty. Takie, których nie mógł dotknąć. Nie owijajmy w bawełnę – miłość jest bardzo trudnym uczuciem. Bywa bolesna. Bywa, że nosimy gdzieś głęboko w sercu bolesne doświadczenia, czy to z naszych nieudanych związków, czy to z naszego dzieciństwa, i miłość po prostu kojarzy się nam z bólem. Tworzymy więc sobie wymarzony obiekt, który ma dla nas podstawowy atut – jest niedostępny. Bezpieczny, nie zrani nas.
K.M.: A czy innym problemem, który stoi za tymi wygórowanymi oczekiwaniami, nie jest to, że my tak naprawdę nie wiemy, czego oczekujemy od mężczyzny? Ten idealny obraz jest jednak – gdyby dopytać – dość rozmyty.
M.L.-K.: Bardzo często tak się dzieje. Bo co kryje się za stwierdzeniem, że mężczyzna idealny ma być wysportowany? Chodzi o sylwetkę? Zdrowy styl życia? Za takimi oczekiwaniami nic ważnego nie stoi. A już na pewno nie są to wytyczne na życie.
K.M.: Dlaczego tak często nie wiemy, czego oczekujemy? Z czego to wynika?
M.L.-K.: Najczęściej ten brak pomysłu na swoje życie wynosimy z domu, w którym rodzice tworzyli związek, którego my byśmy nie chciały powielić. Wiemy więc mniej więcej tyle: „Nie chcę żyć tak, jak moja matka. Nie chcę mieć takiego męża, jak ona, takiego związku, jak ten moich rodziców. Chcę od życia, od partnera więcej”. Wpadamy w pułapkę: „Doskonale wiem, czego nie chcę, ale nie mam pojęcia, czego pragnę. Nie chcę, żeby on chodził w kapciach, siedział na kanapie, żeby brzuch leżał mu na kolanach. Nie chcę, żeby nie miał pasji, żeby miał pusty portfel”. To jest zapisane na kartce pod „nie”, a co jest na kartce pod „tak”? Nic konkretnego. Jeśli nie ma na niej nic konkretnego, ten obraz kształtuje się z dość pustych sloganów: przystojny, obyty, taki, za którym obejrzą się moje koleżanki. Pan z plakatu. Ale po czym ja poznam, że on naprawdę jest z mojej bajki? A co z systemem wartości, na którego bazie buduje się miłość?
K.M.: Tak, ale żeby wiedzieć, czy mam z tym wspomnianym Shrekiem podobny system wartości, muszę dać mu szansę. Sprawdzić. Żyjemy w czasach, gdy na każdym polu mamy do czynienia z rywalizacją. Same staramy się być idealne. Wykształcone, obyte, zadbane. Myślimy więc, że nasz partner powinien do nas pasować. Shrek do nas nie pasuje, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Mam się zmusić, bo a nuż…?
M.L.-K.: Nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Jeżeli mówimy np. o jego wyglądzie, powierzchowności, to wiadomo, że ona nie załatwia całej sprawy, ale jest ważna. Mężczyzna, który według nas nie ma żadnych męskich atrybutów, to też nie jest właściwy kierunek. Pan może być ciepły, dawać gwarancję, że nas nie skrzywdzi, ale pamiętajmy: mamy zbudować z nim także relację damsko-męską, więc jakiś rodzaj chemii musi się pojawić. A element iskrzenia przecież z czegoś wynika. Mężczyzna nie może być galaretowatą meduzą. Powinien być dla nas, może nie na pierwszy rzut oka, nie w sposób oczywisty, ale jednak w jakimś sensie pociągający. Musimy pomyśleć np.: „Kurczę, może on na to nie wygląda, ale ma testosteron” czy „Ależ on potrafi bronić swoich poglądów! Jak nie daje siebie zlekceważyć w rozmowie!”. Może powłoka nie jest idealna, pod nią coś jednak się kryje. Ale by pojawiły się takie refleksje, musimy przyjrzeć się komuś ciut dłużej.
K.M.: To jak nie popadać w skrajności? Jak nie windować oczekiwań, ale jednocześnie nie rezygnować z tego, co dla mnie bardzo istotne?
M.L.-K.: Skupiłabym się przede wszystkim na samej sobie. Niezależnie od tego, czy spotykam na swojej drodze kogoś „shreko- podobnego”, czy George’a Clooneya, powinnam sobie odpowiedzieć na pytania: co dla mnie znaczy dobry związek? jak ja chcę się w nim czuć? czy chcę być prawdziwa, czy jestem na to gotowa? czy jestem gotowa, aby ta druga strona także mogła nikogo przy mnie nie udawać, nie grać lepszego, niż jest? Bo na początku znajomości mamy tendencję do pokazywania się z lepszej strony. Ale dwie osoby zdjęte z plakatów nie zbudują prawdziwej bliskości.
Oczekiwania „z sufitu” bywają też wyrazem naszej niedojrzałości, braku pewności siebie. Jeżeli pozostajemy zalęknionymi dziewczynkami, to nawet gdyby pojawił się przy nas ideał z naszej bajki, ominiemy go. Jeśli nie będziemy miały solidnego, ugruntowanego poczucia własnej wartości, to gdy zainteresuje się nami mężczyzna naszego życia, będziemy oglądać się za siebie, aby sprawdzić, na kogo on patrzy. Przecież nie na mnie, bo – i tu powiem coś, co tylko pozornie kłóci się z naszą wcześniejszą tezą – mnie taki mężczyzna się nie należy.
K.M.: Czyli z jednej strony czujemy się wyjątkowe i szukamy odpowiednio wyjątkowego partnera, a z drugiej – w głębi duszy bywamy niepewne siebie i tym wymarzonym ideałem próbujemy to załatać: jeśli on będzie idealny, doda mi wartości. To trochę tak, jak wartości w takiej sytuacji doda mi markowa torebka.
M.L.-K.: Bo my często tylko z pozoru czujemy się wyjątkowe. Są kobiety, które potrzebują zewnętrznego „doświetlenia”. Tu muszę zwrócić uwagę na jeszcze jedno,poza naszymi kłopotami z poczuciem wartości: w takiej sytuacji my tego mężczyznę traktujemy przedmiotowo, instrumentalnie. Potrzebny nam jest „na wystawę”, a co zrobić z codziennym życiem? Moim zdaniem kompletnie gubimy się przez różnego typu stereotypowe brednie pojawiające się w mediach czy reklamach. Bardzo mnie irytuje choćby obraz mężczyzny jako dużego dziecka, od którego w zasadzie nie należy niczego wymagać. Bo on – prosty, niezbyt lotny – nadaje się do wbicia gwoździa, ale to kobieta – bystrzejsza, bardziej energiczna – musi nim kierować. Albo przekaz pod tytułem „mężczyzna nie płacze”, a jeśli płacze, to nigdy nie poczujesz się przy nim bezpieczna. Szaleństwo! A mężczyzna to i ten, który umie posłużyć się młotkiem, i ten, który sobie czasem zapłacze. A nie macho z maczugą.
K.M.: Dobrze, ona to wszystko wie, lecz rodzina, znajomi wciąż jej powtarzają, że wiążąc się ze Shrekiem, popełnia mezalians. To chyba słowo, które w społecznej świadomości powróciło. On pochodzi z innej rodziny, z małego miasta...
M.L.-K.: Tylko pytanie: przed kim ona się ze swoich wyborów będzie rozliczała? I czy przypadkiem nie jest tak, że to ona, pochodząca np. z Warszawy, a nie on – z Pcimia Dolnego – jest w swojej mentalności małomiasteczkowa, bo zajmuje się tym, co inni o niej pomyślą, powiedzą? Oczywiście możemy całe swoje życie położyć na tacy i zapytać tłum: „Co wy na to? Bo od tego uzależniam swój każdy następny krok”. Dlatego wybieram mężczyznę, który jest otoczony blichtrem, drogo pachnie i pięknie wygląda w słońcu jego ciało, tylko jest przy tym niesłowny, nie mogę na niego liczyć. Popatrzę sobie z wami na niego, ale gdy wyjdziecie, on też zaraz gdzieś zniknie, więc przytulić się do niego już nie będę mogła… To jest takie ciacho, które okazuje się zakalcem. A być może na Shreku zęba sobie nie złamiemy. Zapominamy o tym, że my, kobiety, mężczyznę często wyczuwamy, lecz nie zawsze jesteśmy gotowe pójść za tym instynktem, „zapachem”. Zareagować czasem wbrew trendom, otoczeniu. Nie zawsze jesteśmy gotowe powiedzieć: „OK, może on wam się nie podoba. Wolałabym, żeby było inaczej, ale wara od mojego prawdziwego wyboru! Biorę za niego odpowiedzialność”. Bo jeśli otaczam się ludźmi, którzy roszczą sobie prawo do oceniania mojego wybranka, to może jest czas na pożegnanie się z nimi, a nie z nim. Jeśli wybieram sobie faceta, którego wygląd komuś nie odpowiada, decyzja jest chyba jasna.
K.M.: Zostawmy wygląd. Wybrałam takiego, który nie umie się odnaleźć wśród moich znajomych. Rozmawiam z niektórymi po angielsku, chodzimy do kina na ambitne filmy, mamy inne wykształcenie – on do tego nie pasuje...
M.L-K.: Oczywiście poza pociągiem seksualnym ważne jest to, że ktoś jest dla nas partnerem do rozmów, że uznajemy jego poglądy, jego intelekt. Ale i tu warto przyjrzeć się własnym oczekiwaniom. Bo mężczyzna może nie znać się na winach, może nie umieć mówić w obcym języku, ale to jeszcze nie jest światopogląd ani system wartości. I powiem dosadnie: można nauczyć się smakować wymyślne sery, opanować języki obce, ale nie można nauczyć się bycia dobrym, ciekawym, porządnym człowiekiem. Bo to akurat nie jest kwestią paru lekcji. Jeśli decydujemy się na partnera, który wywołuje w wysublimowanym świecie naszych znajomych różne uwagi, przejawem naszej dojrzałości i klasy jest ukrócenie ich. Wstydzenie się za swojego mężczyznę, czy to przed innymi, czy przed samą sobą, jest codziennym odrzucaniem go. On to prędzej czy później wyczuje i to on prawdopodobnie powie nam „do widzenia”. I taki mężczyzna to jajko, a nie wydmuszka.
K.M.: Czyli jeśli tylko cokolwiek wyczuwamy, nie oszukujmy same siebie i dajmy Shrekowi szansę.
M.L.-K.: Posługujemy się przez całą rozmowę metaforą Shreka. A Shrek to był bardzo męski brzydal, który powiedział jasno: „Wiesz, Fiona, albo będę przez ciebie akceptowany taki, jaki jestem, albo znikam”. A Fiona, mimo że cały dwór kręcił nosem i obrzydzał jej zielonoludka, stwierdziła: „Mówcie, co chcecie, przecież ja w środku też jestem trochę zielona...”.

Reklama

Warto wiedzieć:
Małgorzata Liszyk-Kozłowska - psychoterapeutka. Od kilkunastu lat prowadzi konsultacje psychologiczne i psychoterapię. Stworzyła Pracownię Rozwoju Osobistego MALIKO (więcej na: www.maliko.com.pl). Współautorka książek: „Życie we dwoje” (Wyd. G+J Książki, 2012) oraz „Skąd się biorą dorośli” (Wyd. G+J Książki, 2013).

Reklama
Reklama
Reklama