To nie jest twoje dziecko
Noszę w sobie tajemnicę. Czasem w nocy budzi mnie sen, w którym wyznaję prawdę mężowi. Ale w prawdziwym życiu nigdy się do tego nie przyznam. Tak samo, jak nigdy nie wyjawię mojego sekretu dawnemu ukochanemu…
- Milena, 32 lata, Naj
Włodek wyjechał do Ameryki w 1996 roku zaraz po maturze. Miał tam wujka, który prowadził warsztat samochodowy i więcej perspektyw na lepszy start w życie. Bardzo przeżyłam to rozstanie zwłaszcza, że przez całe liceum byliśmy nierozłączni. Wydawało mi się, że nasza miłość przetrwa trudy rozłąki. Wierzyłam, że za kilka lat, gdy Włodek już się urządzi w Stanach dołączę do niego i razem będziemy żyć długo i szczęśliwie. Jednak odległość dziesięciu tysięcy kilometrów zrobiła swoje. Po trzech latach Włodek przysłał list, w którym napisał, że się żeni. Wyjaśniał, że rodzice zmusili go do ślubu z córką wspólnika wujka, u którego mieszkał. Myślałam, że to żart, ale gdy na ulicy spotkałam mamę Włodka potwierdziła, że jej syn poślubi „prawdziwą Amerykankę”. – Już nie mogę się doczekać, kiedy pojadę do USA na wesele Włodzia – szczebiotała. – A jak już Włodzio będzie miał obywatelstwo, to pewnie ściągnie nas do siebie – mówiła, jakby już zapomniała, że z jej synem łączyło mnie kiedyś uczucie. Napisałam do niego kartkę z życzeniami, ale nie otrzymałam już odpowiedzi. Nasz kontakt się urwał. Byłam rozżalona, wściekła, smutna. – Odbiło mu w tej Ameryce. Nie przejmuj się, on się już uwiązał na amen, a przed tobą życie – pocieszały mnie przyjaciółki. W końcu wmówiłam sobie, że nasze rozstanie to nie koniec świata. Jednak gdzieś głęboko wciąż kochałam Włodka. Czasem śniłam, że bierzemy ślub w pięknym drewnianym kościele na jakiejś rajskiej wyspie, że pod sercem noszę jego dziecko i wszyscy razem jesteśmy bardzo szczęśliwi.
Ślub z rozsądku
Znalazłam pracę recepcjonistki w jednej z dużych korporacji. Po kilku miesiącach awansowałam na asystentkę w dziale marketingu. Moim szefem był Paweł. Zbliżyła nas niewielka różnica wieku i wspólne, późne wychodzenie z pracy. – A może poszlibyśmy na kolację? – zaproponował pewnego wieczoru. – Czemu nie – odpowiedziałam. – W końcu jutro jest sobota. Po kolacji zaprosiłam go do siebie. Miał zostać tylko na drinka, ale chyba obydwoje pragnęliśmy czułości. Przecież harowaliśmy od świtu do nocy, a potem wracaliśmy do pustych mieszkań. Stało się. Od tamtego wieczoru zaczęliśmy spotykać się po pracy niemal codziennie. W firmie ukrywaliśmy nasz związek. Nawet staraliśmy się osobno opuszczać pracę. – Wyjdź za mnie! – powiedział Paweł podczas jednego z wieczorów, kładąc na stole pluszowe pudełko, w którym był pierścionek. – Tylko powiedz tak, bo co zrobię z tym cackiem – zażartował. Ślub był skromny, bo nie chciałam żadnej dużej fety – tylko rodzina i najbliżsi przyjaciele. Pamiętam, że gdy składałam przysięgę przed ołtarzem, na krótką chwilę się zawahałam, gdy miałam powiedzieć „i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską”. Pomyślałam o Włodku, ale zaraz powróciłam do rzeczywistości. „On już jest przeszłością” – stwierdziłam w myślach i wypowiedziałam słowa przysięgi. Choć miałam dwadzieścia siedem lat, nie spieszyło mi się do macierzyństwa. – Na dziecko mamy jeszcze czas – przekonywałam Pawła, kiedy nieśmiało wspominał o powiększeniu rodziny. Na razie postanowiliśmy, że zmienię pracę, aby nikt w firmie nie zarzucał mi, że robię karierę dzięki plecom męża. Po kilku miesiącach odeszłam do innej korporacji. Z początku wszystko układało się dobrze, ale coraz rzadziej mogliśmy spędzać czas razem. Paweł miał swoje imprezy integracyjne, ważne spotkania, wyjazdy. Mnie również pochłaniały coraz to nowe wyzwania. Gdyby nie wspólne mieszkanie, w którym mijaliśmy się od czasu do czasu, nikt by nie pomyślał, że jesteśmy małżeństwem. Nie ukrywam, że taki układ mi odpowiadał. Pawłowi chyba nie. Po dwóch latach od naszego ślubu zaczął coraz natarczywiej wspominać o dziecku. – Masz już trzydzieści lat, później coraz bardziej nie będzie nam się chciało wstawać w nocy – szeptał, gdy się kochaliśmy. Odstawiłam pigułki antykoncepcyjne, a Paweł zaczął wcześniej przychodzić do domu. Jednak nie zachodziłam w ciążę. Ginekolog powiedział, że nic nie stoi na przeszkodzie, abym została matką. Nawet Paweł się zbadał i okazało się, że z nim także wszystko jest w porządku. – Może powinna pani porozmawiać z psychologiem? – zasugerował lekarz podczas kolejnej wizyty. – Zdarza się, że problem z poczęciem dziecka nie ma nic wspólnego z biologią. Że powstaje w głowach potencjalnych rodziców. Tak bywa, gdy para za bardzo chce mieć potomka albo gdy… któryś z małżonków, najczęściej kobieta, podświadomie boi się zostać rodzicem. Nie poszłam do psychologa. A Paweł, w końcu, przestał mówić o dziecku. Znów rzucił się w wir pracy. Podobnie jak ja.
Brzemienna noc
I wtedy od jednej z koleżanek usłyszałam o portalu „Nasza klasa”. Kiedy się na nim zalogowałam, okazało się, że większość moich znajomych z liceum już tam jest. Był także Włodek! Serce zaczęło mi walić jak oszalałe, kiedy dowiedziałam się, że planowany jest zjazd klasowy i Włodek przyleci na niego ze Stanów. Nie mogłam doczekać się, kiedy go zobaczę. Zaczęłam podpytywać koleżanki, czy będzie z żoną. Sama nie chciałam do niego pisać i uparcie nie odpowiadałam na maile, które do mnie przysyłał. Dowiedziałam się jednak, że przyjedzie sam. Zjazd miał się odbyć w jednej z modnych restauracji. Specjalnie się spóźniłam, choć już na wiele godzin przed spotkaniem odliczałam każdą dzielącą mnie do niego minutę. Na co liczyłam? Przysięgam, że na nic. Chciałam go tylko zobaczyć, jeszcze raz spojrzeć w oczy, usłyszeć jego głos… Kiedy weszłam do lokalu, od razu zobaczyłam Włodka. Wiele się nie zmienił, może trochę utył, ale miał ten sam promienny uśmiech, te same ładne ręce i szerokie ramiona. Poprosił mnie do tańca. Nie odmówiłam. Zawirowaliśmy razem jak za dawnych lat. A potem rozmawialiśmy, śmialiśmy się, sączyliśmy drinki. Jakby nic się nie stało. Jakbyśmy zawsze byli parą. Kiedy więc pod koniec wieczoru, podczas jakiegoś wolnego tańca, jego usta dotknęły moich, kiedy spoczął na nich jego pocałunek… Nie zdziwiłam się, nie poczułam skrępowania. Przecież wszystko było jak dawniej. Jak za naszych szczęśliwych lat. Godzinę później tonęłam we Włodkowych ramionach na łóżku w jego hotelowym pokoju. Wiedziałam, że mam płodne dni. Ale nie zastanawiałam się nad konsekwencjami. W ogóle nad niczym się nie zastanawiałam. Czułam się jakbym po prostu cofnęła się w czasie. Paweł był zaskoczony, ale i uradowany, gdy półtora miesiąca później powiedziałam mu, że spodziewam się dziecka. Oczywiście, nawet do głowy mu nie przyszło, żeby zapytać, czy to on jest ojcem… Do dziś jest przekonany, że urodzę jego upragnionego syna. Nigdy nie powiem mu, że ojcem maleństwa jest Włodek, tak samo, jak nigdy nie pozna prawdy mój dawny ukochany. Dlaczego? Bo to by przecież niewiele zmieniło. Włodek na pewno nie wróci do mnie ze Stanów, nie zostawi żony, nie zburzy swojej stabilizacji. A Paweł? Po co miałabym go ranić? Przecież wkrótce dostanie to, czego zawsze chciał – dziecko. A że nie jest jego? Cóż, świat nie jest idealny. Przekonałam się o tym, kiedy opuścił mnie ukochany. Więc trzeba cieszyć się tym, co jest. Nie komplikować sobie życia. Dlatego z Włodkiem się nie kontaktuję, choć wiele razy przysyłał mi maile. A z Pawłem wybieramy meble do dziecięcego pokoju, kupujemy maleńkie ubranka, kolorowe zabawki. Odnajdujemy się na nowo w naszym związku i w uczuciu, jakie nas połączyło.