Reklama

Te dziewczyny są jak ożywczy powiew… przeszłości. Perełki z dawnych czasów. Nie obchodzą ich najnowsze trendy w modzie. Za to z dumą noszą sukienki i kapelusze wyszperane w babcinych kufrach i szafach. O stylu retro wiedzą absolutnie wszystko. Mało tego. Chcą go sławić w narodzie! Założyły grupę historyczną „Bluszcz” i z pasją przywracają blask czasom, w które chętnie przeniosłyby się same.
Powiśle, klub „1500 m2 do wynajęcia”. W postindustrialnej przestrzeni dawnej drukarni trwa pokaz mody retro, będący częścią festiwalu „Warszawa jest kobietą!”. Na wybiegu – modelki z „Bluszczu”, jedynej w Polsce kobiecej grupy rekonstrukcji historycznej. Młode, śliczne dziewczyny. Przyjaciółki, które łączy wspólna pasja: miłość do dawnych czasów. Dziś pokazują się w sukienkach z lat 20. i 30., potem w strojach z czasów okupacji. Na koniec przenoszą widzów w świat mody powojennej. Obecna na pokazie projektantka Sonia Rykiel jest zachwycona dziewczynami z „Bluszczu”. Jeszcze tego samego dnia odnotowuje na swym blogu: „Powiedzieć o nich, że wykonują świetną robotę, to mało. Co za dbałość o każdy detal, każdy drobiazg. Oj, to nie jest bluszcz pospolity!”. – Oczywiście, że jesteśmy niezwykłe – śmieje się Joanna Bestry, szefowa „Bluszczu”, studentka drugiego roku historii Uniwersytetu Warszawskiego. To właśnie od niej wszystko się zaczęło.
Spotkamy się w rodzinnym domu Joanny na Bielanach, wybudowanym jeszcze przed wojną. – Czy to krzesło się nie zawali? Trochę się kołysze – martwię się. – Jest stare jak wszystko w tym domu, ale jare - zapewnia Joanna, filigranowa brunetka. Bije od niej jakaś szlachetna, nostal- giczna elegancja. Pod czarnym kapeluszem à la Humprey Bogart fryzura ułożona w miękkie fale. Kremowa bluzka z żabotem podkreśla czerń oczu, a czerwona szminka – jasną karnację. Zgrabną sylwetkę zaś opina ołówkowa spódnica. – Bojówki? Nigdy! Kocham kobiecość, sukienki, linię blisko ciała. Mama mojego narzeczonego twierdzi, że mam styl i urodę panienki z lat 40. To mnie cieszy! – przyznaje Joanna i oprowadza po swoim domu.
Historię czuje się tu na każdym kroku. W salonie – meble z XIX wieku, pokój Joasi zaś to świątynia art déco. – Sprawia mi przyjemność otaczanie się starociami. Nie lubię współczesnej masówki, jest bez duszy – uważa. Co my tu mamy? W rogu dwa „ładowskie” fotele z lat 30. (wykonane w znanej spółdzielni artystycznej Ład), na toaletce stare radio i telefon z tarczą numerową (trzeszczy niemiłosiernie), a na biurku ulubione płyty winylowe (Marlena Dietrich i Edith Piaf). – To nie są żadne rekwizyty, wszystko działa – zapewnia Asia.
Półki uginają się od książek i żurnali o modzie przedwojennej, a wielka fornirowana szafa kryje skarby z przeszłości. – Najcenniejsza rzecz? Sukienka prababci, z roku 1913. Długa do kostek, w stylu empire: pod spodem bladoróżowy jedwab, na wierzchu koronka écru. Nie uwierzysz, ale zamierzam w niej iść do ślubu – zapowiada Asia. – Jednak wcześniej trzeba ją będzie podreperować: w kilku miejscach jedwab jest przetarty. Poza tym kiedyś mama założyła tę suknię na karnawał w Wenecji, trzeba było ją do jej figury poszerzyć. Jestem szczuplejsza od mamy, więc teraz suknię trzeba będzie zwęzić – opowiada. Kolejny rarytas? Pantofle z granatowego zamszu. Oryginalne z czasów wojny, a wyglądają jak nowe. – Dostałam je od cioci z Rygi. Nie wiem, jakim cudem przetrwały w tak dobrym stanie. Są moją perełką. Często je zakładam, gdy uczestniczę w rekonstrukcjach – opowiada Joanna i wyciąga z szafy tekturowe pudełko.
W środku raj dla elegantek: koronkowe kołnierzyki, chusteczki, rękawiczki. – Wszystko oryginały z lat 20. – zapewnia i już zdejmuje wieko pudła wypełnionego sztuczną biżuterią. – Dostałam ją od babci. W latach 30. modne były sztuczne koraliki, pierścionki – tłumaczy. – Ale najwięcej mam kapeluszy. Oczywiście „starodawnych”. Część musiałam wynieść do piwnicy, bo w szafie już się nie mieściły – opowiada. Oprócz kapeluszy Joanna kocha też sukienki, zwłaszcza z lat 40. – Tak jak lubię, podkreślają talię i biust, są kobiece. To właśnie mnie urzeka. Mam ich wiele. Niektóre naprawdę mają ponad siedemdziesiąt lat, inne szyłam na zamówienie albo wyszperałam w second handach – opowiada.
Pierwszą sukienkę w starym stylu, na dodatek z materiału, który przetrwał wojnę, uszyła Joasi babcia. – Studiowała tkactwo artystyczne na ASP, ale w czasie wojny była krawcową. Wiele opowiadała mi o modzie ze swej młodości. Słuchałam z wypiekami na twarzy. Babcia już nie żyje, ale wciąż mam zeszyty, do których wklejała próbki materiałów. Przechowuję też jej projekty wykonane na pergaminie: wykroje kołnierzyków, spódnic, bluzek. To dla mnie bezcenne źródło wiedzy o tym, jak kiedyś ubierały się kobiety – opowiada.
Babci i dziadkowi zawdzięcza także kult lat międzywojennych. Nie akceptowali PRL-u, szukali miejsca dla siebie w ukochanym międzywojniu, wtedy czuli się najszczęśliwsi. – Zarazili mnie tą miłością – twierdzi Asia. Już w podstawówce pochłaniała książki o tamtych czasach. W liceum zaczęła działać w grupie rekonstrukcji histo- rycznej. Ale „ról” dla kobiet było mało, zwykle potrzebni byli żołnierze, a nie cywile. Tymczasem Asia, zafascynowana dawną modą, wzbogacała swą kolekcję o kolejne sukienki, bluzki, spódnice. Miały się marnować w szafie?
Z pomocą przyszła mama Joanny, która jest historykiem sztuki, pracuje na Zamku Królewskim. Akurat miała się tam odbyć wystawa o czasach międzywojennych. – Mama zapronowała, abym razem z koleżankami „ożywiła” ekspozycję. Miałyśmy się przechadzać po salach w kreacjach z epoki i rozdawać kopie czasopism z lat 20. i 30. Pomyślałam: „Świetny pomysł!” – opowiada Joanna. Zebrała grupę przyjaciółek (większość znała jeszcze z liceum), które tak jak ona interesowały się historią i modą. – Miałyśmy dwa tygodnie na przygotowanie się. Sukienki pochodziły z mojej kolekcji, ale trzeba było jeszcze dobrać buty, pończochy, dodatki – wspomina Asia. Po tym pokazie nabrała pewności, że założenie grupy to dobry pomysł. Nazwę dla niej zaczerpnęła od poczytnego pisma dla kobiet, które ukazywało się do wybuchu wojny, a niedawno znów zostało wznowione.
Kim są dziewczyny z „Bluszczu”?
Mieszkają w Warszawie, są studentkami: historii, psychologii, turkologii, arabistyki. Najmłodsza w tym roku będzie zdawać maturę. Są też dwie siostry, studentki architektury.
– Naszym celem jest sławienie mody retro, gdzie tylko się da – mówią z zapałem. Uczestniczą więc w pokazach mody, biorą udział w festiwalach nawiązujących do lat międzywojennych albo w rekonstrukcjach dotyczących tamtego okresu. Bywają na Targach Książki Historycznej, na Festiwalu Piosenki Retro im. Mieczysława Fogga, są zapraszane na plany filmów historycznych. – Ale nie unikamy też „klasycznej” rekonstrukcji, która kojarzy się z mundurem i bronią: wcielamy się w role niemieckich dziewcząt z formacji pomocnicznej Wehrmachtu, zakładamy mundury Armii Czerwonej – mówi Ewa Kędziorek, studentka arabistyki, szatynka z falowanymi włosami, upiętymi wysoko nad czołem. Ewa od początku działa w grupie, jest jej wiceprezeską. – Często słyszę, że moja uroda pasuje do tamtych lat. Wtedy się śmieję: „Cała pasuję!”. Jestem fanką Stanisława Grzesiuka, starej Warszawy.
No i zazdroszczę „dawnym” kobietom, że były przez mężczyzn traktowane z większym szacunkiem niż my teraz – podkreśla Ewa. – Ale nie mogę się nadziwić, jakim cudem miały na głowach tak idealne fryzury. Przedwojenne elegantki przywiązywały do nich wielką wagę. Włosy musiały być pod kontrolą, ujarzmione. Oj, nie jest łatwo wyczarować na głowie fryzurę w stylu retro. Ale pracuję nad tym, ćwiczę codziennie – zapewnia Ewa. To właśnie ona zwykle czesze koleżanki przed pokazami.
– Największy wyczyn?
Impreza w klubie „Kamieniołomy”. Wychodziłyśmy na wybieg kilka razy, bo prezentowałyśmy stroje od lat 20. do czasów powojennych. A do każdej kreacji – inna fryzura. Uwijałam się jak mrówka, żeby podołać wyzwaniu. Udało się, choć część fryzur „rozsypała” się już po kilku minutach – przyznaje. Za to ze strojami nie ma problemu. Najpierw szyły je ciocia i babcia. Teraz Ewa zanosi materiał do krawcowej „historycznej”. – To pani, która zna się na dawnej modzie. Nie potrzebuje wykroju, wystarczy jej szkic lub zdjęcie. Za uszycie bierze od 100 do 150 zł. Nie jest tanio, ale dbam o jakość. Jeśli konieczne są guziki obciągane materiałem, to nie ma zmiłuj, choć jeden kosztuje 4 zł, a przy sukni jest czterdzieści. Zarabiam na to, udzielając korepetycji z angielskiego, tłumaczę rosyjskie teksty.
Skąd wie, jak dawniej ubierały się kobiety?
– Mam żurnale, książki o modzie, oglądam stare filmy, zagraniczne strony w internecie. Często korzystam z biblioteki Muzeum Historycznego m.st. Warszawy na Starym Mieście. Są tam pisma sprzed wojny, lubię je poczytać.
Dla Joasi, szefowej „Bluszczu”, najcenniejszą wskazówką są zdjęcia rodzinne sprzed wojny. – Widać na nich makijaż, fryzury, dodatki – mówi Joanna. Czasem w rekon- strukcji jakiegoś detalu pomaga jej Jasiek, narzeczony. Ma 28 lat, jest artystą plastykiem. Działa w grupie historycznej „Pomerania 1945”. – Zaiskrzyło między nami podczas inscenizacji w Kołobrzegu. Odtwarzałam wtedy sanitariuszkę, on – żołnierza. Tyle, że to on mnie ratował, bo się rozchorowałam. Biegał do apteki, parzył herbatkę. I tak się zaczęło – wspomina. – Jesteśmy parą nietypową. Celebrujemy klimat retro także w życiu prywatnym.
Nasz hit?
Kolacje w starym stylu. Wkładam wtedy sukienkę i nylonowe pończochy ze szwem, a Jasiek mundur. Włączamy winylową płytę, tworzy się nastrój. – Jasiek zawsze podaje mi płaszcz, całuje w rękę. Z chłopakiem, który na powitanie mówi „heja”, a ręce trzyma w kieszeni, raczej bym nie wytrzymała – mówi Asia. Ukochany Ewy, Albert, też działa „w rekonstrukcji”, w tej samej grupie, co narzeczony Asi. – Jest prawdziwym dżentelmenem. Też kocha dawne czasy. Kupuje mi sukienki retro i kapelusze, a ostatnio dostałam od niego oryginalną torebkę z lat 40. Wyszperał ją na targu staroci – mówi Ewa. Albert mieszka w Szamotułach pod Poznaniem, pracuje z dziećmi zaniedbanymi przez swe rodziny. – Piszemy do siebie listy miłosne. Stylizowane. Zacytować? O, nie! Są zbyt intymne. Powiem tylko, że w tej naszej korespondencji chodzi o rodzaj gry, wczucie się w tamte czasy. Wspominamy jakieś wydarzenie z lat międzywojennych, jakbyśmy sami je przeżyli. Ekscytujące – opowiada wiceszefowa „Bluszczu”. Gdy latem wybrała się z Albertem nad morze, na plaży w Helu pojawiła się w jednoczęściowym kostiumie kąpielowym, stylizowanym na lata 40. – Był szyty na miarę, z niebieskiej bawełny w drobną kratkę. Miał takie śmieszne krótkie nogawki. Wszyscy się za mną oglądali. Podobało mi się! Czułam się jak gwiazda – opowiada.
Joanna jest z kolei fanką bielizny z lat 40. – Mam oryginalny pas do pończoch z tego okresu. Chętnie go noszę. Bosko! – przyznaje. – Teraz oszczędzam na specjalny gorset do podwiązek. W Polsce nie ma szans go kupić, lecz znalazłam śliczny w internecie, na stronie angielskiego sklepu. Kosztuje czterdzieści funtów, ale i tak będzie mój – zapewnia. Ostatnio zdobyła na Allegro „starodawną” lokówkę do robienia fal. – Wygląda jak nożyczki, ale zamiast tnącej części ma zakoń- czenie, które rozgrzewa się nad płomieniem. A potem w ten „gorąc” wkłada się włosy. Jutro robię sobie fale!

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama