Szpieg w sieci
Poznałaś faceta, w pracy będziesz mieć nowego szefa, a może ktoś pochwalił się fajną znajomą? Od razu sprawdzasz w internecie kto to taki? Wszystkie to robimy. Szpiegowanie w sieci to nasza nowa obsesja!
- Alicja Szewczyk, glamour
Gdy dziesięć lat temu ktoś mówił, że kogoś wygooglował, to wszyscy myśleli, że załatwił mu pracę w Dolinie Krzemowej. Dzisiaj nikogo to nie dziwi, bo wszyscy googlują wszystkich! – zażartowała niedawno Ellen DeGeneres, znana amerykańska aktorka. Ma rację: wszystkie to robimy – szukamy w internecie informacji o innych. Z czego to wynika? Trochę z ciekawości, ale głównie z potrzeby kontrolowania wszystkiego. Współczesna kultura nakazuje nam, kobietom, świetnie funkcjonować na różnych płaszczyznach: domowej, zawodowej i towarzyskiej. A jak do tej pory nie ma lepszego sposobu, żeby sobie z tym poradzić, niż być na wszystko przygotowaną wcześniej. Wynika to z naszej natury – boimy się rozczarowań, nie lubimy być zaskakiwane i w każdej sytuacji staramy się mieć plan awaryjny. Gdy wiemy, co się dokoła nas dzieje, mamy wrażenie, że nad wszystkim panujemy. A to z kolei daje nam poczucie bezpieczeństwa. Czyli coś, co dla wielu z nas jest absolutnym priorytetem.
Do niedawna gdy chciałyśmy poznać przyszłość i przygotować się na to, co nas czeka, biegałyśmy do wróżek. Teraz, w epoce Facebooka, Instagramu, LinkedIn, Pinterestu, Spotify, Foursquare czy Naszej Klasy, wielu rzeczy możemy się dowiedzieć, siedząc wygodnie w dresie przed komputerem Amerykański portal randkowy Match.com opublikował niedawno badania, z których wynika, że aż połowa kobiet regularnie szuka w sieci informacji o... swoich znajomych. – Internet jest narzędziem, dzięki któremu możemy zgromadzić ogromną wiedzę na temat innych. Ale jak podkreślam, internet to tylko narzędzie. To, w jaki sposób tę wiedzę wykorzystujemy, zależy już tylko od nas– wyjaśnia Randi Zuckerberg, wieloletnia dyrektor marketingu Facebooka (prywatnie siostra Marka, jego założyciela), a także autorka poradnika „Dot Complicated” o naszych trudnych relacjach z technologią i portalami społecznościowymi. Jej zdaniem nie można rozpatrywać „szpiegowania” w sieci w kategoriach dobra czy zła. W „szpiegowaniu” nie ma nic złego. – To po prostu znak czasów, w których żyjemy – stwierdza Randi.
Rzecz w tym, żeby nauczyć się, po pierwsze, tak zdobyte informacje umiejętnie wykorzystywać, a po drugie – wychwytywać z tysięcy wiadomości, które tam znajdujemy, to, co najistotniejsze. Przykład? Poznałaś fajnego faceta, ale zamiast czekać do następnego spotkania, od razu czytasz jego wpisy na Twitterze, oglądasz jego zdjęcia z wakacji na Facebooku i sprawdzasz na Foursquare, w jakich miejscach bywa. Trochę przeraża cię, że na jego liście ulubionych piosenek na Spotify są same heavymetalowe kawałki, aż nagle zauważasz, że jest też „Sen o Warszawie” Czesława Niemena. Może to znak, że w gruncie rzeczy jest wrażliwy i sentymentalny? Będziesz mieć nową szefową? Natychmiast sprawdzasz na jej profilu na LinkedIn, gdzie i z kim wcześniej pracowała (może masz z nią wspólnych znajomych, którzy powiedzą ci, jaka ona jest, a jej szepną dobre słowo o tobie?). Później wchodzisz na jej Facebooka, żeby zobaczyć, czy ma rodzinę. Jeśli wrzuca sporo zdjęć dzieci, to pewnie nie będzie naciskać na siedzenie w biurze do nocy. A jeśli na jej Instagramie jest pełno fot ze znajomymi, pomyślisz, że musi być fajna, skoro ma tylu przyjaciół. Twój ekspartner, z którym masz dziecko, ma nową dziewczynę i nalega, żebyście się poznały? Na jej wallu na Facebooku widzisz głównie zdjęcia z imprez, więc niespecjalnie masz ochotę się z nią zaprzyjaźniać. Ale może zmienisz zdanie, gdy zobaczysz, że ona (poza pozowaniem z kieliszkiem w dłoni) angażuje się w mnóstwo akcji charytatywnych na rzecz potrzebujących dzieci?
Miłość od pierwszego kliknięcia
„To fenomen naszych czasów!” – napisał niedawno brytyjski „Glamour” o nowym zjawisku socjologicznym, jakie opanowało Wyspy. Nazywa się ono „przedrandkowanie” (pre-dating) i jest niczym innym jak googlowaniem nowo poznanych facetów, żeby dowiedzieć się więcej o ich... byłych partnerkach (Facebook), pracy (LinkedIn), ulubionych miejscach (Foursquare) i o muzyce, jakiej słuchają (Spotify), zanim sami zdecydują się nam o tym opowiedzieć. „Odkąd wszyscy mamy obsesję na punkcie portali społecznościowych, takie zachowanie jest wśród kobiet szalenie popularne” – podsumował brytyjski „Glamour” i nawet pokusił się o precyzyjne wyliczenia, że w ciągu 4 minut jesteśmy w stanie wygooglować tyle informacji, ile dostalibyśmy w ciągu 20 godzin spotkania face to face. Nic dziwnego, że kobiety są zachwycone! Zamiast marnować kilka wieczorów z facetem, który może się okazać totalną pomyłką, wszystkiego dowiadują się w kilka chwil. I to bez wychodzenia z domu. Bilans wychodzi im więc na plus: oszczędzają mnóstwo czasu i unikają rozczarowania. „No dobrze, ale czy to aby mądre?” – pyta brytyjski „Glamour” i przytacza statystyki, z których wynika, że prawie połowa singielek bez zastanowienia odwołałaby pierwszą randkę, gdyby znalazła na temat faceta w sieci coś, co jej się nie podoba.
Zdaniem prof. Nicole B. Ellison, wykładowcy informatyki na Uniwersytecie Michigan, w dzisiejszych czasach kobiety coraz częściej wybierają znajomych (a także potencjalnych życiowych partnerów) tak samo jak wybierają np. buty w sklepie internetowym. – „Tej nie przyjmuję do znajomych, bo ma beznadziejne statusy na Facebooku, więc pewnie jest nudziarą...”, „Z tym się nie umówię, bo nosi obciachową kozią bródkę...” – wybrzydzają. Trochę tak, jak oglądając buty w necie, narzekają, że jedne są beznadziejne, bo mają nie taki obcas, a drugie nie taki kolor... – tłumaczy prof. Ellison.
Znajomość w stylu retro
Tymczasem znajomość z drugim człowiekiem nie zawsze zaczyna się „miłością od pierwszego wejrzenia”. Twoją najlepszą przyjaciółką może zostać dziewczyna, która ma – o zgrozo – tylko 56, a nie, tak jak ty, 1556 znajomych na Facebooku. A stracić głowę możesz dla faceta, który ma tak beznadziejne CV na LinkedIn, że wydaje ci się największym zawodowym nieudacznikiem na świecie. Rzeczywiście dzięki współczesnej technologii oraz portalom społecznościowym możemy eliminować ludzi z naszego życia już na pierwszym etapie znajomości, ale – jak dodaje prof. Ellison – to wcale nie jest dobry patent na udane życie towarzyskie. – Oczywiście nie będzie tak, że wszyscy nagle pójdą po rozum do głowy i przestaną szpiegować w sieci znajomych. Z natury jesteśmy ciekawscy i niecierpliwi, a googlowanie innych zaspokaja u nas dwie potrzeby: posiadania jak największej ilości informacji oraz posiadania ich szybko. Ale jak już skończymy googlować, musimy pamiętać, że relacje międzyludzkie są o wiele bardziej skomplikowane niż kliknięcie „like” przy czyimś statusie na Facebooku – tłumaczy. Jeśli więc zdarza ci się googlować mężczyzn po to, by zorientować się, czy będziecie do siebie pasować, to pamiętaj, że takie działanie nie ma najmniejszego sensu. Niektórzy robią wszystko, żeby w wirtualnym świecie prezentować się lepiej niż w tym rzeczywistym. Inni z kolei nie zdradzają o sobie tego, co jest najciekawsze.
Dr Eli J. Finkel, wykładowca psychologii z Northwestern University w Illinois, przez wiele lat prowadził pod tym kątem badania i twierdzi, że ich wynik da się sprowadzić do prostego wniosku: „Jeśli myślisz, że wiesz o kimś wszystko z internetu, to powinnaś usiąść z nim wieczorem przy lampce wina, żeby przekonać się, że tak naprawdę wcale go nie znasz”. A Facebook, Twitter, LinkedIn, Spotify, Pinterest i Instagram wykorzystuj do „rozpoznania terenu”. Tak właśnie robi moja koleżanka Agnieszka. – Randki są dla mnie potwornie stresujące. To ciśnienie, żeby było miło i żeby rozmowa się kleiła... Największy koszmar? Moment, w którym obydwoje milczymy, bo zabrakło nam tematów do rozmowy. Zaczynamy więc zadawać jakieś głupie pytania w stylu: „A do jakiego liceum chodziłeś?”. Atmosfera siada i już wiadomo, że to będzie kiepski wieczór. Dlatego zawsze googluję faceta, z którym się umawiam. Jeśli wiem, jakich mamy wspólnych znajomych, co on lubi i gdzie bywa, to zawsze łatwiej się rozmawia.
– Jak na razie nie ma skuteczniejszego sposobu na stwierdzenie, czy ktoś do ciebie pasuje, niż spojrzeć mu w oczy i spędzić z nim trochę czasu. Spojrzenie to podstawowe narzędzie, jakim gatunek ludzki posługuje się od momentu ewolucji, żeby przyciągnąć czyjąś uwagę – przekonuje Brian Alexander, autor poradnika „Chemia między nami. Miłość, seks i naukowe podstawy przyciągania”. Z biologicznego punktu widzenia: podczas spotkania twarzą w twarz w naszym organizmie uwalnia się oksytocyna, czyli hormon, który obniża poziom lęku i podnosi naszą zdolność do wejścia w bliską relację. Nie trzeba chyba dodawać, że twój organizm nie wytwarza żadnych hormonów, kiedy googlujesz znajomych.
Internetowi outsiderzy
Fakty są następujące: Facebook ma ponad 800 mln (!) aktywnych użytkowników. Na Instagram dziennie jest wrzucanych 55 mln zdjęć, a na Twitterze co sekunda pojawia się 5700 nowych wpisów. Wygląda to tak, jakby cały świat siedział w internecie! Tymczasem w niektórych kręgach snobizmem jest właśnie niebycie w sieci. „»Nie jestem na Facebooku« to teraz swoista deklaracja. To nowe »nie mam telewizora«” – napisał niedawno portal Slate.com. Fakt, że nie masz profili na portalach społecznościowych i że nie można znaleźć żadnych informacji o tobie w Google’u, może działać na twoją korzyść. Osoby, o których niewiele wiemy, wzbudzają większą ciekawość. A jeśli celowo „ukrywają się” przed światem, intrygują nas jeszcze bardziej, więc... jeszcze bardziej się nimi interesujemy. Moja koleżanka Magda, która nigdy nie miała konta na żadnym portalu społecznościowym, mówi, że to wzbudza ogromną ciekawość. – Na imprezach nieraz przychodziły do mnie całe pielgrzymki! Każdy chce poznać dziewczynę, która nie jest na Facebooku. Szczególnie mężczyźni. Scenariusz jest zawsze taki sam. Poznaję kogoś, rozmawiamy chwilę i na koniec on mówi: „Znajdę cię na Facebooku”. Odpowiadam, że mnie tam nie ma, i słyszę: „Ale jak to???”. No i wtedy dopiero zaczyna się najciekawsza rozmowa. Mężczyzn kręcą kobiety, które mają odwagę iść pod prąd i żyć wbrew panującej powszechnie modzie – przekonuje Magda.
– Dlaczego nie istnieję w sieci? Nie wiem, w jaki sposób fakt, że ktoś mógłby w Google’u znaleźć wszystkie informacje o mnie albo zobaczyć zdjęcia mojego psa na Instagramie, miałby wzbogacić moje życie. Tak samo jak nie wiem, w jaki sposób posiadanie 800 znajomych na Facebooku miałoby sprawić, że będę mieć „w realu” więcej przyjaciół, na których się nie zawiodę. Mój znajomy Konrad mówi, że wśród hipsterów nie jest już modne bycie cool. Teraz modne jest snobowanie się na „niebycie cool”. – To jest jak przynależność do jakiegoś elitarnego klubu. Moi znajomi, którzy „ukrywają się” przed wirtualnym światem, to ci sami ludzie, którzy świadomie zrezygnowali z auta i przesiedli się na rower. Nie mamy potrzeby dzielenia się swoją prywatnością ze wszystkimi. I nie chcemy wiedzieć, co słychać u wszystkich, których znamy. Nie muszę być na Spotify, żeby dowiedzieć się, jakiej muzyki słuchają moi kumple. Mogę ich o to zapytać, gdy idziemy razem na imprezę. A jak będę chciał zobaczyć drugie dziecko mojej kuzynki, to zadzwonię do niej i poproszę, żeby przysłała mi kilka zdjęć na maila – tłumaczy Konrad.
Uwikłani w sieci
– Internet sam w sobie nie jest zły. Szukanie w nim informacji o innych też nie. Większość problemów ze współczesnymi znajomościami online sprowadza się do tego, że utożsamiamy życie wirtualne z prawdziwym. Kiedy zaczynamy budować swoje oczekiwania wobec innych na podstawie ich aktywności na portalach społecznościowych, rodzą się nieporozumienia, rozczarowania, a nawet frustracje. Bo prawda jest taka, że im więcej o kimś wiemy z sieci, tym surowiej go oceniamy w tzw. realu – tłumaczy Randi Zuckerberg. To dlatego jesteś zazdrosna, kiedy twoja koleżanka nie ma czasu na kawę z tobą, ale co wieczór melduje się na Foursquare na kolacji z waszymi wspólnymi znajomymi. I dlatego wkurza cię dziewczyna z pracy, która wrzuca na Instagram dziesiątki zdjęć swoich dzieci, ale nie przymyka oka na to, że urywasz się z pracy, żeby wcześniej odebrać swoje z przedszkola. Przecież wydawało ci się, że dla niej też rodzina jest najważniejsza!
W internecie, jak podkreślają psycholodzy, każdy kreuje swój profil tak jak chce. Jedni zdradzają na swój temat mało, inni piszą o wszystkim, co się u nich dzieje. Jeszcze inni celowo pokazują w sieci wycinek swojego życia – ten najbardziej atrakcyjny, jak np. kolacje w modnych miejscach, zakupy, podróże czy imprezy ze znajomymi, którzy są towarzysko pożądani. I chociaż w Stanach rodzi się moda na tzw. retro dating, czyli spotykanie się z ludźmi bez wcześniejszego sprawdzania w internecie, kim oni są, to prawda jest taka, że nasza obsesja googlowania siebie nawzajem jeszcze długo się nie skończy. Pamiętaj tylko, że ci, których blogi, strony i profile ty oglądasz, robią to samo z twoimi profilami, blogami i stronami. Internet daje nam ogromną wiedzę o ludziach. Ale tylko od nas zależy, jak inteligentnie ją wykorzystamy.