Szkoła tego nie uczy
W wielu polskich domach seks to wciąż temat tabu. Niestety, w szkołach jest podobnie. Mimo deklaracji o konieczności edukacji seksualnej zagadnienie to omija się w klasach szerokim łukiem.
- Focus
"W liceum powiedziano nam, że tylko kalendarzyk może zapobiec ciąży, bo prezerwatywa to wymysł szatana”.
„W liceum pani, która przyszła nie wiadomo skąd, opowiadała o kalendarzyku i o tym, że prezerwatywy nie są skuteczną metodą, bo kondom może tak uciskać na podstawę penisa, że spowoduje odcięcie dopływu krwi i doprowadzi do trwałej impotencji”.
„Wychowanie do życia w rodzinie mieliśmy z 60-letnią panią pedagog, która – tylko na jednej lekcji – wprowadziła temat seksu i opowiadała np., że jedną z metod antykoncepcji jest położenie się przez dziewczynę w wodzie z octem, która wypłucze i zabije plemniki”.
„W moim gimnazjum zajęcia prowadzi katechetka (…) O homoseksualistach powiedziała oburzona, że takich ludzi nie powinno być na świecie, że to jest jakaś choroba i niemożliwe, żeby wiązały się z tym jakieś uczucia”.
„Na lekcji wychowania do życia w rodzinie nauczycielka, która uczyła nas informatyki, próbowała nam powiedzieć, że dzieci niepełnych wyrastają na osoby nienormalne, zanim nie uświadomiłam jej, że na 13 osób w klasie 11 wychowywały samotnie"
„Nasza nauczycielka od biologii narządy kobiece nazywała słoninką, a męskie kiełbaską, stwierdziła, że na pewno wszystko już wiemy od rodziców, i przeszliśmy do innych działów”.
„W gimnazjum za uświadamianie wzięła się nasza katechetka. Według niej każdy seks powinien prowadzić do prokreacji, żona powinna oddawać się mężowi w ciszy i z pokorą, a każda kobieta, która z seksu czerpie przyjemność, będzie się smażyć w piekle. Mężczyzna ma swoje potrzeby i jeśli żona mu odmawia, nie ma co się dziwić, że ją zdradza, zaś dziewczyna, która straciła dziewictwo przed ślubem, jest jak nadgryzione jabłko, którego nikt nie będzie chciał”.
„W gimnazjum z tych lekcji wyniosłam tylko tyle, że każda dziewczyna z kolczykiem w pępku skończy jak prostytutka, bo prowokuje facetów”.
Fragmenty listów nadesłanych przez uczniów do Grupy „Ponton”
Jeśli spałem z dziewczyną trzy razy i za trzecim razem nie używaliśmy prezerwatywy, istnieje ryzyko ciąży? Podobno z każdym wytryskiem plemniki są słabsze? Jeśli chłopak uprawiał seks po pijanemu, czy to prawda, że przez alkohol jego plemniki nie są płodne i po takim stosunku nie zajdę w ciążę? Czy od masturbacji mogę być bezpłodna? Mam jedno jądro większe od drugiego, czy to może być rak? Jeśli korzystałam z toalety na mieście, czy mogę zajść w ciążę, jeśli wcześniej był w niej jakiś mężczyzna? Czy faktycznie podczas miesiączki nie wolno się kąpać?
Młodzież jest w szoku
Podobne pytania nastolaki zadają nam, edukatorom seksualnym z Grupy „Ponton”, od kilku lat. Wiemy, że chłopcy martwią się wyglądem swojego penisa i jąder, dziewczynki z niepokojem oglądają piersi. Zmieniające się w okresie dojrzewania ciało może być przyczyną wielu stresów i niedobrze, jeśli nastolatki nie mają z kim porozmawiać o swoich obawach. Informacji o seksie szukają więc w internecie, a tam stykają się głównie z pornografią, która odziera seks z emocji i przedstawia go w sposób wypaczony i oderwany od rzeczywistości.
Jeśli materiały pornograficzne stają się jedynym źródłem wiedzy, sytuacja robi się niebezpieczna. Chłopcy porównują się z aktorami porno i wpadają w kompleksy, że mają penisy niewłaściwych rozmiarów, nie wiedząc o tym, że mężczyźni występujący w tych filmach są wybierani specjalnie pod kątem budowy fizjologicznej. Nastolatki spodziewają się też, że seks będzie trwał godzinami, a od dziewczyn oczekują, że będą miały wielokrotne orgazmy. Nie myślą o zabezpieczeniu przed chorobami przenoszonymi drogą płciową, bo przecież tego nie pokazuje się w filmach porno. Zarówno dziewczyny, jak i chłopcy nie potrafią rozmawiać ze sobą o antykoncepcji, często też nie potrafią odmówić, kiedy ktoś wymusza na nich seks – ponieważ tego wszystkiego nie uczy film pornograficzny. Tego powinna uczyć szkoła, w sposób systemowy równoważyć i porządkować wyrywkowe informacje, przekazując młodym ludziom rzetelną wiedzę.
Zaniepokojeni niskim stanem wiedzy nastolatków postanowiliśmy sprawdzić, jak wygląda edukacja seksualna w polskich szkołach i co sama młodzież myśli o lekcjach wychowania do życia w rodzinie. W odpowiedzi na nasz apel otrzymaliśmy ponad 600 e-maili. Wiele zaczynało się od podziękowań za to, że w ogóle poruszyliśmy ten temat, powtarzały się zdania: „nareszcie ktoś mnie o to zapytał”, „mam nadzieję, że moja opinia przyczyni się do zmian”, a także prośby: „niech nas wreszcie zaczną traktować normalnie!”.
Bzdury i zero dyskusji
Lektura niektórych listów była niezwykle poruszająca, ponieważ dotychczas sądziliśmy, że stereotypy i fałszywe informacje młodzież czerpie z podwórka i nierzetelnych stron w internecie. Nie przyszło nam w ogóle do głowy, że pytając na przykład o możliwość przyrośnięcia tamponu do pochwy, dzieli się z nami wiedzą wyniesioną z lekcji w szkole. Pytaliśmy o to, czy w szkole istnieje przedmiot wychowanie do życia w rodzinie, kto go prowadzi, czy przekazuje się wiedzę neutralną światopoglądowo, w ramach godzin lekcyjnych, czy też na zajęciach dodatkowych. Rzeczywistość, jaka wyłania się z listów uczniów, nie ma wiele wspólnego z obrazem kreślonym przez MEN. Przede wszystkim wiele osób (250 z 637) poinformowało nas, że nigdy, na żadnym
etapie edukacji, nie miało zorganizowanych zajęć tego typu. Niektórzy pisali, że lekcja odbyła się tylko raz. Że zajęcia – jeśli w ogóle się odbywają – są prowadzone przez osoby niekompetentne, nieśmiałe lub przekazujące swoje poglądy zamiast wiedzy. Przeważają księża i katechetki, nauczycielki języka polskiego, WOS-u, biologi, zdarzają się nauczyciele WF, informatyki, muzyki oraz bibliotekarki. Pomijając to, że młodzieży trudniej rozmawiać swobodnie na tematy związane z seksem z nauczycielem, który na co dzień prowadzi inny przedmiot (i z którego wystawia oceny), osobom oddelegowanym przez dyrekcję do prowadzenia tych zajęć zwykle brakuje kompetencji i swobody. Stąd tak często na lekcjach pojawiają się tematy zastępcze, które pozwalają jakoś „odbębnić” niewygodne zadanie. Królują opowieści z życia prywatnego nauczycieli, bieżące sprawy szkolne, bywa, że wyrabia się ozdoby świąteczne, ogląda przypadkowe filmy lub organizuje tzw. czas wolny. W wielu szkołach zajęcia z wychowania do życia w rodzinie nie mieszczą się w planie lekcji i są upychane wcześnie rano lub na ósmej godzinie, kiedy uczniowie są już zmęczeni i zdekoncentrowani. Ze zrozumiałych względów takie lekcje nie budzą entuzjazmu – młodzież nie ma ochoty przychodzić wcześniej do szkoły ani zostawać w niej po godzinach. Taki mechanizm właściwie zwalnia dyrekcję z konieczności organizowania zajęć – bo i tak nikt się na nich nie pojawia. Na wielu lekcjach nie ma też żadnej możliwości dyskusji. Nie wolno zadawać pytań ani rozmawiać, należy zgadzać się z poglądami osoby prowadzącej zajęcia. Pewien chłopak powiadomił nas, że nauczycielka, opowiadając o chorobach przenoszonych drogą płciową, pominęła informacje dotyczące prezerwatyw. Kiedy zgłosił się i powiedział, że prezerwatywy mogą w znacznym stopniu chronić przed zakażeniem się wirusem HIV, został wyrzucony za drzwi. Mimo że żyjemy w XXI wieku i Polska jest członkiem Unii Europejskiej, w niektórych szkołach młodzież słyszy na lekcjach, że gwałt jest karą za rozwiązłość, a antykoncepcja to wymysł szatana. Wielu nauczycieli przekazuje gorszące stereotypy dotyczące ról płciowych (mąż ma swoje prawa i żona powinna mu się oddawać z pokorą) lub treści opresyjne wobec dziewcząt i kobiet.
Czas coś zmienić
W swoich listach młodzi ludzie przytaczali także przykłady fajnych zajęć prowadzonych przez przygotowanych, otwartych nauczycieli, którzy nie bali się rozmawiać o seksie i traktowali młodzież normalnie. Smutne jest to, że przykładów dobrej praktyki było tak mało w stosunku do morza opisów lekcji rodem z koszmaru. Na normalne zajęcia z edukacji seksualnej może liczyć tylko niewielu młodych ludzi. Szkoda, bo każdy uczeń w Polsce ma prawo do rzetelnej edukacji seksualnej, opartej na naukowych i medycznych standardach oraz na standardach praw człowieka wypracowanych przez ONZ i Unię Europejską. Państwo jest zobowiązane zapewnić uczniom właściwą edukację na mocy zapisów zawartych w obowiązującej ustawie o planowaniu rodziny oraz w licznych ustaleniach międzynarodowych. Grupa Edukatorów Seksualnych „Ponton” regularnie apeluje więc do Ministerstwa Edukacji Narodowej o wprowadzenie rzetelnej, powszechnej, opartej na międzynarodowych standardach WHO edukacji seksualnej do szkół. Wysyłamy do MEN raporty, obrazujące rozpaczliwy poziom wiedzy polskiej młodzieży. Nasze apele pozostają jednak bez odpowiedzi lub zbywani jesteśmy argumentem, że w szkołach funkcjonuje przedmiot wychowanie do życia w rodzinie, w ramach którego młodzież otrzymuje potrzebną wiedzę
Załoga „Pontonu”
Grupa Edukatorów Seksualnych „Ponton” istnieje od 2001 r. i zrzesza wolontariuszy działających przy Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Zajmuje się edukacją seksualną oraz poradnictwem dla młodzieży w sprawach dojrzewania, seksualności, antykoncepcji oraz zdrowia i praw reprodukcyjnych. Wolontariusze nie przypisują sobie statusu ekspertów, lecz młodzieżowych doradców. Działają w ramach tzw. edukacji rówieśniczej, wiedząc, że młodym ludziom łatwiej rozmawia się z osobami w zbliżonym wieku, zwłaszcza na tematy intymne. Pomagają, doradzają, kontaktują z ekspertami, organizują happeningi, rozdają broszury i prezerwatywy, organizują szkolenia. Przez cały rok prowadzą poradnictwo e-mailowe i telefoniczne, a także zajęcia w szkołach.
Żródło: FOCUS.PL