Stworzyliśmy szczęśliwą rodzinę, choć oboje byliśmy w domu dziecka
To było pierwsze, szczeniackie zauroczenie, które potem przerodziło się w prawdziwą miłość.
- Naj
Marcin mówi chętnie o przeszłości, nawet tej najgorszej: swoim kilkuletnim pobycie w domu dziecka. Monika z kolei waży słowa, zastanawia się nad każdym zdaniem. Widać, że nie do końca uporała się jeszcze ze złymi wspomnieniami z dzieciństwa. On trafił z rodzeństwem do domu dziecka, kiedy miał 10 lat. - Zapytano nas, czy chcielibyśmy mieć tak jak na koloniach. Przytaknąłem, bo kto by nie chciał. Nie wiedziałem, dokąd jedziemy.
Pamiętamy tamten taniec do dzisiaj
Podobną sytuację przeżyła też Monika. W domu dziecka zamieszkała w pokoju z dwójką maluchów i swoją rówieśnicą, Dorotą. Często, jak to dziewczyny, rozmawiały o chłopakach. Któregoś wieczoru koleżanka namówiła ją na dyskotekę. Tam właśnie Monika wypatrzyła w grupie nastolatków Marcina. Spodobał się jej od razu. - Dobrze tańczył i był najprzystojniejszym chłopakiem - śmieje się. - Poprosiłem ją do tańca, bo stała w kącie i chowała się za innymi dziewczynami - żartuje Marcin. Ten pierwszy taniec zaważył na całym ich życiu. - Coś między nami zaiskrzyło. Czułam się jak w niebie, serce waliło mi jak młot - wspomina dzisiaj Monika. - Ona miała w sobie to coś! Nie wiem co - próbuje zdefiniować swoje zauroczenie Marcin. - Podobała mi się. Naprawdę! Spotykali się codziennie. U niej lub u niego w pokoju. I gadali, gadali... - Zobaczysz, będziemy tu do pełnoletności - mówił Marcin. - I dobrze - odpowiadała Monika. - Przynajmniej będziemy razem...
Wychowawcy wiedzieli o ich spotkaniach. Byli temu zdecydowanie przeciwni. - Ile ja nasłuchałam się kazań! Ile za karę namyłam podłogi w kuchni - uśmiecha się dziewczyna. Jedni przekonywali ich, że po opuszczeniu domu dziecka każde z nich pójdzie w swoją stronę. Inni twierdzili, że oni nie potrafią kochać, bo... sami przecież nigdy nie byli kochani. Marcin odpowiadał wszystkim wątpiącym zdecydowanie: - Mam wobec Moniki poważne zamiary. I nie pozwolę, by ktokolwiek stanął nam na drodze. - Oni sobie mówili, mówili, a my nadal byliśmy parą. I tak, nie wiedzieć kiedy, minęło nam kilka kolejnych lat - mówi Monika.
Dorosłem, kiedy zostałem ojcem
Marcin przyznaje szczerze, że prawdziwe uczucie przyszło znacznie później. Może w wieku siedemnastu, może osiemnastu lat? Kiedy Monika zaszła w ciążę, wybuchła afera. Dziewczyna była już, co prawda, pełnoletnia, ale wychowawcy nadal traktowali ją jak dziecko. - Najpierw namawiali mnie na aborcję, a potem umieścili w domu samotnej matki. Tam z kolei proponowano mi, abym oddała córeczkę do adopcji. Na szczęście Marcin przyjeżdżał do mnie co kilka dni, podtrzymywał na duchu, a trzy miesiące po porodzie zabrał nas do Puław. Zamieszkałyśmy u jednej z moich kuzynek. A kiedy ta opuściła mieszkanie, wprowadził się do nas.
Kiedy urodził się Łukasz, Marcin wprost szalał z radości. - Niczego więcej mi nie trzeba! - cieszył się. Monika studziła trochę jego entuzjazm: - Zawsze czegoś będzie nam brakowało. Ale to nieważne, bo jesteśmy przecież razem. Uzupełniają się charakterami. On lubi porządek. Jest spokojny, opanowany. - Moja żona najpierw nakrzyczy, a po godzinie się wycofuje: "Przepraszam, nie miałam racji" - mówi żartobliwie Marcin. Oboje powtarzają, że są bardzo szczęśliwi. - Tak właśnie wyobrażałam sobie swoje dorosłe życie - twierdzi Monika. - Nie układałam go sobie. Samo mi się tak ułożyło. Ale na pewno za nic nie chciałabym go zmieniać - dodaje. Osiem lat temu wzięli ślub cywilny. - Dwa lata temu także przed Bogiem przyrzekliśmy sobie miłość i wierność do końca życia - mówią. - I oboje dotrzymujemy tej obietnicy. Teraz kochamy się jeszcze mocniej.