Rytuały przeciwko rutynie
Spacer w sobotę wieczorem, oglądanie ulubionego serialu albo łowienie ryb – rytuały, rozumiane jako regularne wspólne robienie tych rzeczy, które bawią oboje, są jednym z mocniejszych spoiw związku. Jeśli ich jeszcze nie macie – nie szkodzi. Po prostu coś wymyślcie!
- Justyna Bielinowicz, Naj
Jednym z częstszych zarzutów wobec siebie, jakie wypowiadają partnerzy z wieloletnim stażem, jest ten, że „popadli w rutynę”. Brakuje im spontaniczności, odczuwają podobne wypalenie jak pracownicy, którzy zbyt długo pozostawali na tym samym stanowisku, wykonując tę samą pracę, za te same (marne) pieniądze. Tacy ludzie albo przestają być dla firmy użyteczni, bo są mniej wydajni i zostają zwolnieni, albo sami odchodzą do konkurencji, gdzie zaczną robić coś innego. Przykład jest o tyle dobry, że małżeństwom, które czują się wypalone i straciły dawny potencjał, proponuje się podobne rozwiązania, co wypalonym pracownikom. Małżeństwo rządzi się podobnymi prawami. Jeśli czujecie się zbyt przytłoczeni codziennym kieratem, spróbujcie wprowadzić do związku nowe rytuały, czynności albo zachowania, które oboje będziecie lubić. Powtarzajcie je wystarczająco często, aby owe akcenty stały się nieodłącznym elementem wspólnej rzeczywistości. Jeśli miłych elementów będzie dużo, zaczniecie życie postrzegać jako bardzo udane.
Czym różni się rytuał od rutyny?
No dobrze, mógłby ktoś spytać, ale przecież właśnie powtarzanie tego samego jest przyczyną popadania w rutynę. To prawda, ale tylko trochę. Rytuał od rutyny odróżnia poziom zaangażowania i świadomości. Rytuału nie odgrywamy bezmyślnie, na odczep się. On jest czymś dobrze przemyślanym, dostosowanym do naszych potrzeb i pragnień w danym momencie. A że cały czas się zmieniamy, robimy się starsi, bardziej doświadczeni – więc i to, co dawało nam przyjemność, może ulec zmianie. Ktoś kiedyś nie wyobrażał sobie piątku bez wypadu do pubu, inny każdy wolny weekend spędzał na działce. A potem nagle to wszystko przestaje bawić. Weekendy chcemy spędzać w domu, zamiast do pubu idziemy do restauracji lub znajomych. Nie chcemy już też być całowane np. po stopach (romantyzm zaczął nas drażnić). Chcemy za to, by ukochany obalił nas na otomanę i podarł na nas ubranie. I potem niech to jeszcze powtórzy 44 razy.
Na dobry początek
Zapewne zabrzmi to banalnie. Ale poziom niezrozumienia między pozornie bliskimi ludźmi, jaki obserwujemy wokół siebie każdego dnia, każe napisać właśnie ten banał: rozmawiajcie. Pytajcie siebie nawzajem, co lubicie, czego nie, co się wam spodobało, a co znudziło. Planujcie wspólnie. Jeśli coś się wam spodoba – powtarzajcie to, ile się da. Codziennie. Co tydzień. Tak często, jak to możliwe. Marzysz o tym, by ukochany obudził cię, głaszcząc różą po policzku? A czemu miałby tego nie zrobić! Chcesz dostać w niedzielę kawę do łóżka? Dlaczego nie! Wino do piątkowej kolacji, wspólna kąpiel (A co! Kto powiedział, że para z 30-letnim małżeńskim stażem nie może się razem wykąpać?), pieprzne SMS-y, wiosenny urlop bez dzieci, lektura na głos przed zaśnięciem. A może i prościej. Do tej pory co rano zrywaliście się w panice, bo tak późno. No to może, nim zaczniecie pędzić (tego raczej zmienić się nie da), pocałujcie się na dobry początek dnia. I niech już tak będzie zawsze.