Powrót dorosłych dzieci do domu
Wyjeżdżają na studia z marzeniami o karierze w dużym mieście i... wracają do rodzinnych miast. Jak wyjść z tego z podniesionym czołem? Jak przetrwać powrót do rodzinnego domu?
- Angelika Kucińska, glamour
Zazwyczaj wracają z tego samego powodu – nie mają pracy. Ale z samym powrotem radzą sobie już różnie. U niektórych kończy się prawie depresją – zamykają się w domu, bo w przy musowej rezygnacji z samodzielności widzą własną porażkę. Inni szukają pracy, rozsyłają CV, często bezskutecznie, a sytuacja przejściowa powoli przechodzi w stan permanentny. Są i tacy, którzy godzą się z nowymi okolicznościami i próbują je wykorzystać. Znajdują pracę w rodzinnym miasteczku, rozwijają własną firmę. Kim jest pokolenie bumerang?
STARY POKÓJ, NOWE ZASADY
– Czytałam trochę o tym całym pokoleniu bumerang – mówi Marta. – I najbardziej uderzyło mnie, że wszyscy to akceptują. Dziennikarze i eksperci, którzy analizują zjawisko, zgodnie przyjęli postawę, że to jest OK. Wracasz do domu, wykorzystaj to. Pełna akceptacja. I tego właśnie nie rozumiem. Halo, jaka akceptacja? Dla mnie to była klęska! Przez pierwsze pół roku siedzenia w domu zadręczałam się, że do niczego się nie nadaję, niczego nie potrafię – bo tak musi być, skoro nikt mnie nie chce zatrudnić, mimo wykształcenia. Argumenty, że jest kryzys, że nie tylko ja jestem w takiej sytuacji, w ogóle do mnie nie trafiały. Kompletnie nie mogłam pogodzić się z powrotem do domu, bo to krok wstecz. To jak przyznanie się, że mi się nie udało, że przegrałam.
Decyzja o powrocie to tylko pierwszy krok. Wszyscy, którzy w trakcie studiów przyzwyczaili się do życia po swojemu, muszą na nowo przywyknąć do dawnego pokoju i zasad, które ustalają rodzice. Tomek, absolwent politechniki, który pół roku temu zamieszkał z rodzicami, przyznaje, że najtrudniejsze było właśnie codzienne funkcjonowanie. – Pogodzenie się z tym, że musisz być na utrzymaniu rodziców i mieszkać z nimi pod jednym dachem, kiedy już powinieneś być finansowo i życiowo niezależny, nie jest największym problemem. Nie wszyscy rodzice mają świadomość, że kiedy wracasz po średnio pięciu latach studiów, nie jesteś już małym dzieckiem. Mnie mieszkanie poza domem przyzwyczaiło do tego, że wychodzę, kiedy chcę i z kim chcę, wracam, nie musząc wymyślać, dlaczego tak późno. I nagle znowu musiałem się tłumaczyć. O której wrócisz? Dlaczego nie spałeś dziś w domu? Dlaczego spóźniłeś się na obiad? Spanie do południa w weekendy już nie przejdzie. Podobnie jak swobodne zapraszanie znajomych. I najgorsze – poznałem ostatnio na imprezie fajną dziewczynę, myślałem, że wrócimy do mnie, i wtedy – co za dramat – przypomniałem sobie, że mieszkam z rodzicami. Muszę szybko znaleźć pracę, bo na razie bezrobocie oznacza nie tylko ciepły domowy posiłek podany pod nos, ale przede wszystkim przymusowy celibat.
WARTO ROZMAWIAĆ
Powrót dziecka to nowa sytuacja i dla rodziców, którzy właśnie pokonali syndrom pustego gniazda. Dlatego warto już na starcie ustalić zasady – od organizacji codziennego życia po dokładanie się do domowego budżetu. – To nie wakacje – mówi Bartosz. – Zaproponowałem rodzicom, że będę się z nimi dzielił pensją doktoranta, ale namówili mnie, żebym te pieniądze odkładał na samodzielny start. W zamian pomagam mamie w zajęciach domowych, a ojcu, który prowadzi własny biznes, porządkuję firmowe papiery. To naturalne, że chcę im się jakoś odwdzięczyć za pomoc. Być może mam dużo szczęścia, że mimo wspólnego mieszkania rodzice nie ingerują w moje życie prywatne. Mamy duży dom, wciąż mogę sobie pozwolić na swobodę.
– Ja do rozmowy o tym, jak ma wyglądać nasze wspólne funkcjonowanie, doprowadziłam dopiero pół roku po powrocie – wspomina Marta. Od roku mieszka z rodzicami, wróciła do rodzinnej Bydgoszczy. – Pierwsze miesiące wyglądały tak, że ja miałam doła, bo nie mogłam znaleźć pracy, a nade mną stała nadopiekuńcza mamusia. Przez pięć lat studiów mówiłam rodzicom o swoim życiu tyle, ile chciałam powiedzieć, więc raczej niewiele. A teraz musiałam zrezygnować z prywatności, co doprowadzało mnie do furii i skończyło się awanturą, w której wykrzyczałam, że nie życzę sobie wchodzenia do mojego pokoju bez pukania albo sprzątania go, kiedy nie ma mnie w domu. Dopiero później pogadaliśmy na spokojnie i doszliśmy do sensownych wniosków, ustalając reguły współżycia. Jakoś to działa, chociaż już się nie mogę doczekać powrotu do Warszawy. Za tydzień mam rozmowę o pracę.
MOGĘ WSZYSTKO, ALE NIE MAM PRACY
Aż 40 proc. dorosłych Polaków mieszka z rodzicami. Pokolenie bumerang to niekoniecznie absolwenci bez pracy. To również ci, którzy wracają do domu, bo pierwsza pensja nie wystarcza im na samodzielne życie bez pomocy rodziców. Powrót jest często inwestycją w przyszłość. Wykorzystują ten czas, by odbyć staż, który kiedyś pozwoli im zdobyć pracę na wyższym stanowisku. Albo żeby odłożyć pieniądze na własne mieszkanie. Nie chcą pracować poniżej kwalifikacji – liczą na pracę, która zapewni im nie tylko satysfakcję zawodową, ale również tę profesjonalną. I na to socjologowie znaleźli wytłumaczenie. Reprezentanci pokolenia bumerang to jednocześnie przedstawiciele generacji Y – wychowanej w świecie maksymalnych możliwości, przyzwyczajonej do tego, że może wszystko. Ciężko zaakceptować im opcje poniżej oczekiwań. Marta, 25-letnia absolwentka stosunków międzynarodowych w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej: – To były studia z rozsądku. Wolałabym zajmować się w życiu czymś bardziej artystycznym, ale rodzice przekonali mnie, że sztuką mogę się zająć po godzinach, bo to nie da mi stabilizacji finansowej – mówi. – Przez pięć lat pracowałam naprawdę ciężko i co? I po studiach spędziłam trzy miesiące na hurtowym wysyłaniu aplikacji. Odpowiedziano z trzech firm, z czego dwie zaproponowały mi bezpłatny staż. Nie przyjęłam propozycji, bo byłam przekonana, że dyplom takiej uczelni wreszcie się opłaci. Przecież nie zatrudnię się w knajpie, bo to zajęcie dla studentów i co dałoby mi wpisanie sobie do CV pracy za barem? Dobiło mnie rozstanie z moim facetem. Nie byłam w stanie utrzymać się sama. Musiałam się przyznać do porażki. Spakowałam się, wróciłam do domu.
Marta nie pracuje, finansowo wspierają ją rodzice. Uparcie szuka pracy w Warszawie. Kilka godzin dziennie spędza na przeglądaniu ogłoszeń, wysyłaniu aplikacji oraz telefonach do potencjalnych pracodawców. Nie dla wszystkich ponowna przeprowadzka do domu to ostateczność. Bywa, że to rozsądne rozwiązanie – idealne dla osób, które chcą na przykład kontynuować edukację. – Po zrobieniu magistra zawsze są dwie opcje: trudne i smutne dorosłe życie albo przedłużenie przyjemnej młodości – mówi Bartosz, świeżo upieczony doktorant. – OK, bez żartów. Chwilę przed obroną pojawił się pomysł zdawania na studia doktoranckie – nie dlatego, że chcę coś odsunąć, ale dlatego, że może w ten sposób podniosę swoją wartość w oczach pracodawców. Mieszkam z rodzicami pod Warszawą, choć zamierzam tu zostać tylko do końca pierwszego roku studiów doktoranckich, no, maksymalnie do połowy drugiego. To genialny pomysł – nie martwię się o czynsz, nie muszę szukać żadnych kompromisowych rozwiązań, które pozwolą mi jednocześnie na samodzielność i studiowanie. Rodzice rozumieją, że to ważne i tak samo jak ja wierzą, że przyniesie efekty.
NA CHWILĘ, NA STAŁE, NA DOBRE?
Kiedy tymczasowy powrót do domu zamienia się w sytuację na stałe? Tym, którzy wracają, najtrudniej jest pogodzić się z myślą, że tak już być może zostanie. Kalina studiowała we Wrocławiu, ale pochodzi z pobliskiego Wołowa. Po studiach łapała się przez chwilę dorywczych zajęć, ale kiedy przestało wystarczać na czynsz, a nikt nie chciał dać etatu absolwentce zarządzania, wróciła do rodzinnego miasta. Tam szybko znalazła pracę jako asystentka szefa j spółki należącej do lokalnego przedsiębiorstwa chemicznego. – Najgorzej było przestawić się na tę małomiasteczkową nudę. Zero fajnych knajp, nocnego życia, jedno kino, które gra tylko polskie premiery. Wrocław przyzwyczaił mnie do czegoś zupełnie innego. Dlatego chciałam mieszkać w dużym mieście, bo w moim było mi za ciasno. Tu się żyje wolniej, priorytety są inne. Prawdę mówiąc, zostanie tu dłużej dość mocno mnie przeraża. Moje koleżanki z podstawówki, którym nie udało się wyjechać, mają już mężów i dzieci. Podejrzewam, że rodziły z nudów, bo co lepszego jest tu do roboty? Ale ja już dawno postanowiłam, że nie osiądę. Nie szukam tu faceta, związku, niczego, co mogłoby mnie zatrzymać. Rozglądam się za pracą we Wrocławiu. Są jednak tacy, którzy osiadają i robią to świadomie, bo koniec złudzeń o wygodnym życiu w dużym mieście, zweryfikowanych przez bieżącą ekonomię i rynek pracy stymuluje do zmiany myślenia i działania. Maciej studiował budownictwo w Poznaniu, po studiach przez rok mieszkał w Gdańsku. Kiedy stracił pracę, wrócił do Mysłowic, rodzinnego miasta na Śląsku. – Zawsze chciałem prowadzić własną firmę wykończeniową – mówi. – Ale rozkręcenie własnego biznesu przerażało mnie, bo wiedziałem, że zacznie się to opłacać dopiero po kilku latach, a nie miałem żadnego zabezpieczenia finansowego. Kiedy zamieszkałem u rodziców, nic nie stało na przeszkodzie, żeby spróbować. Maciej wrócił do domu dwa lata temu, jego firma działa już półtora roku, właśnie zaczyna przynosić pierwsze zyski. – Radzę sobie, wyprowadziłem się od rodziców, mieszkam z dziewczyną. Nie myślę o wyjeździe.
DZIECKO JAK BUMERANG
Kiedy w połowie poprzedniej dekady amerykańska telewizja Fox wypuściła swój nowy serial, półimprowizowany sitcom „Free Ride”, koncept absolwenta wracającego pod opiekuńcze skrzydła rodziców i uczącego się na nowo życia w rodzinnym domu wydawał się tak abstrakcyjny, że nikogo nie bawił. Serial okazał się klapą i ze względu na marną oglądalność został zdjęty z anteny po sześciu odcinkach. Dziś byłby zdecydowanie bardziej na czasie, mógłby nawet stać się nowym telewizyjnym przebojem, przynosząc producentom miliony dolarów. Tyle że teraz o wykształciuchach bez pracy kręci się już raczej poważne dokumenty (jak „Generation Boomerang”) i pisze naukowe eseje (popularny temat wśród amerykańskich profesorów). Ponieważ dzieje się tak na serio i na gigantyczną skalę. I nie jest wyłącznie sygnałem późniejszego dorastania właściwego współczesnej kulturze – mniejszej zaradności czy większej beztroski, którymi do tej pory tłumaczono mieszka mieszkanie z rodzicami oraz życie z kieszonkowego do trzydziestki.
Pokolenie bumerang – tak mówią o nich eksperci od zmian społecznych. To generacja, której przyszło wchodzić w dorosłość i rozpoczynać życie zawodowe w czasach kryzysu gospodarczego i ekspresowo kurczącego się rynku pracy. Nie pierwsza, która musi sobie radzić z brutalną ekonomią, bo dyplom wyższej uczelni dawno przestał być gwarancją błyskotliwej kariery. Ale o ile jeszcze kilka lat temu z rozczarowaniem mierzyli się jedynie absolwenci wybranych kierunków – bo zatrudnienia masowo nie znajdowali dyplomowani humaniści (absolwenci modnych czy pozornie prestiżowych kierunków, jak filozofia, kulturoznawstwo czy historia sztuki) – o tyle dziś kryzys nie oszczędza nikogo. Pełna demokracja. Schronienia u rodziców szukają zarówno bezrobotni prawnicy, specjaliści PR, ekonomiści, jak i menedżerowie wszelkiej maści. Eksperci są zgodni. W powrocie do domu nie ma nic złego, o ile wykorzystasz go konstruktywnie. I to nie decyzja o ponownym wprowadzeniu się do rodziców jest tu najtrudniejsza, ale ustalenie realnego terminu wyprowadzki.
Pokolenie bumerang
Termin, którym socjologowie określają młodych ludzi wracających po studiach do rodzinnego domu. Do eksplozji zjawiska przyczynił się globalny kryzys gospodarczy i rynek pracy, który coraz rzadziej odpowiada na oczekiwania absolwentów. Rodziców, którzy mieszkają z dorosłym dzieckiem, nazywa się „babygloomers” – w bardzo wolnym tłumaczeniu: „dzieciomruki”.