Pierwsza taka Wigilia
Kiedy błyśnie na niebie pierwsza gwiazdka, zasiądą do Wigilii. Opłatek, życzenia i łzy wzruszenia. Niby tacy sami jak rok temu, a jednak już inni. Bo coś w ich życiu się zmieniło. Wygrali marzenia.
- Katarzyna Jabłonowska, Naj
Magda (39 l.) i Edward (54 l.) z Lipnicy Wielkiej
Drewniany dom
Drewniany dom stoi na wzgórzu, na skraju wsi. Z okna kuchni widać zaśnieżony szczyt Babiej Góry. A kiedy wyjdzie się na ganek, rysują się w oddali szczyty Tatr. Trzeszczą deski w podłodze, kiedy Magda, ciężkim krokiem kobiety w zaawansowanej ciąży, podchodzi do kuchni i stawia na niej garnek z czerwonym barszczem. Potem dokłada do pieca szczapki suchego drewna, aby zagotować wodę na uszka z grzybami. Prawdziwki, uzbierane jesienią, dostali od sąsiadki. A buraczki na barszcz urosły w ich własnym ogródku. Edek, mąż Magdy, kończy ubierać z Isią pachnącą żywicą, wysoką pod sufit jodłę. Magda dotyka ręką swojego wypukłego brzuszka i czuje, jak przeszywa ją radość, bo to będzie pierwsza Wigilia, o jakiej z Edkiem marzyli od lat. Chwila, do której dążyli, odkąd się pokochali.
Droga do szczęścia
– Kiedy zobaczyłem pierwszy raz Magdę szesnaście lat temu, byłem pewny, że oto stoi przede mną kobieta, z którą chciałbym przeżyć życie – opowiada Edek. – Ale wszystko wskazywało na to, że będzie to niemożliwe. Choć moje małżeństwo dawno umarło, byłem jeszcze oficjalnie żonaty, a Magda nie wyobrażała sobie, żeby założyć rodzine z kimś po rozwodzie, z kim nie mogłaby mieć ślubu kościelnego. Pierwsze lata naszej znajomości to było oczekiwanie – najpierw moje na jej wzajemność, potem na rozwiązanie sytuacji życiowej, w jakiej się znalazłem, na to, aby móc razem zamieszkać, a w końcu, byśmy mogli żyć według naszych marzeń. Ale im bardziej dążyliśmy do tego, tym częściej w tym ciemnym tunelu, jakim była nasza przyszłość, zapalały się jakieś światełka nadziei. Kiedy po dziesięciu latach starań dostałem stwierdzenie nieważności małżeństwa, życie się przed nami w końcu otworzyło. Niedługo potem urodziła się nasza córeczka – Isia. To dodało nam skrzydeł. Zmieniliśmy nasze życie całkowicie. – Szczęście? – Edek zamyśla się na chwilę. Odbiera z rąk Isi bombkę i zawiesza na najwyższej gałązce. – Uważam, że człowiek powinien mieć w życiu spełnione trzy rzeczy – być z tym, kogo kocha, mieć odpowiednie miejsce, w którym ta miłość może się realizować i właściwych ludzi wokół. Kiedy udało nam się zrealizować pierwszy punkt, zajęliśmy się następnymi.
Przeprowadzka
Choć oboje poznali się i mieszkali w Warszawie, zawsze marzyli o domu na wsi. O ciepłym miejscu, w którym mogłyby dorastać ich dzieci – z dala od huku ulicy, od spalin. O kontakcie z naturą, świecie, w którym nie trzeba się spieszyć, tracić czasu na stanie w korkach i koncentrować się na zarabianiu pieniędzy. Z warszawskiego bloku do Lipnicy Wielkiej – Pieniądze nigdy nie były dla nas wartością samą w sobie. Nie chcieliśmy, aby nasze dzieci widziały nas po dwie godziny w ciągu doby, a ich wychowywaniem zajmowały się opiekunki. Tak funkcjonuje większość rodzin w mieście. Byliśmy gotowi, aby żyć skromnie i prosto, byleby blisko siebie. Postanowiliśmy, że wynosimy się na wieś. Był tylko jeden problem – nasze zawody. Dostosowane do realiów dużego miasta, a nie przystające do schowanej na końcu świata wioski – mówią. Magda jest nauczycielką języka francuskiego, Edek fizykiem, specjalistą od budowy elektrowni jądrowych. W mieście zajmował się tym, co się dało – uczył matematyki, informatyki, zakładał lokalne sieci internetowe. Mimo to nie poddali się. Objechali całą południową Polskę, żeby znaleźć miejsce dla siebie. Od Bieszczad przez Podhale, po Orawę. – Nie mieliśmy zbyt dużo pieniędzy, więc nie było łatwo. Ale kiedy tylko zobaczyliśmy drewniany dom w Lipnicy Wielkiej, spojrzeliśmy na siebie i wiedzieliśmy, że musimy go kupić. Stał na skarpie, nad rzeką, pod lasem. Na tarasie siadały gromady ptaków. – Na ten dom było chętnych trzech klientów. Dawali o 20 tys. złotych więcej, niż my mogliśmy. A mimo to właściciel – znany artysta – stwierdził, że odda go nam, bo dla niego ważne jest, kto będzie w nim mieszkał. Polubił właśnie nas. Nie spisywaliśmy żadnej umowy. Uzgodniliśmy, że wiosną dobijamy transakcji. Wróciliśmy do Warszawy. Sprzedaliśmy mieszkanie. Znajomi pukali się w głowę. – To szaleństwo – ostrzegali. Jak można tak zaufać? A poza tym, co wy będziecie robić na takiej wsi? Umrzecie z głodu – opowiadają. – W kwietniu zapakowaliśmy nasze rzeczy do busa i przyjechaliśmy do Lipnicy.
Małe i duże szczęścia
Właściciel postąpił dokładnie tak, jak nam obiecał. Dom był nasz. – Kiedy tylko się osiedliliśmy, sąsiedzi zaczęli nas odwiedzać i przynosić nam, co się dało – to pieczony przez siebie chleb, to wędliny własnoręcznie wędzone, grzyby zebrane w lesie. Byliśmy zaskoczeni i wzruszeni – wspominają. Ilekroć Edek ugrzązł samochodem w śniegu, zanim z niego wyszedł, już pięć osób biegło, żeby mu pomóc. Takiej serdeczności wobec drugiego, obcego człowieka nie zaznali wcześniej. Powoli zaczynali odnajdywać swoje miejsce. Założyli serwis komputerowy. Magda zaczęła uczyć francuskiego w Nowym Targu. Choć to trzydzieści kilometrów od Lipnicy – dojazd do pracy zajmował jej mniej czasu niż w Warszawie. – Nagle okazało się, że choć mieszkamy na końcu świata, mamy większy kontakt z rodziną niż wcześniej – mówi Magda. – Jeśli już ktoś do nas przyjeżdża, zostaje co najmniej dwa dni. Niedawno zamieszkała z nami moja mama, która wróciła ze Stanów po dziewięciu latach. Isia ma babcię i zawsze któreś z rodziców przy sobie, bo zawsze ktoś z nas jest w domu. W te święta Isia będzie jeszcze miała brata. Jacuś już porusza się niespokojnie w brzuchu mamy, bo lada chwila nadejdzie jego czas. Przyjdzie na świat. Jak Pan Jezus obdarzy rodzinę sobą w Wigilię.