Reklama

Czy przyglądając się małżeństwu swoich rodziców, zastanawiałaś się kiedyś, jak oni to robią, że są razem od tylu lat? Chociaż raz jest im ze sobą cudownie, a kiedy indziej się kłócą i zanosi się na rozwód, to jednak nie wyobrażają sobie, że mieliby się rozejść? W pokoleniu naszych dziadków związek małżeński trwał średnio około 50 lat. Pół wieku! W pokoleniu naszych rodziców było oczywiste, że małżeństwo mieszka razem, ma dzieci, a rozwody stanowią rzadkość. Tymczasem w ciągu ostatnich 30 lat otaczająca nas rzeczywistość zmieniła się tak bardzo, że to, co kiedyś było normą (małżeństwo zaraz po dwudziestce, dziecko dwa, trzy lata po ślubie) dziś już wcale nie jest takie oczywiste. Rośnie liczba niekonwencjonalnych związków, które w czasach młodości naszych rodziców były nie do zaakceptowania.
Socjologowie twierdzą, że to ludzie, którzy nas otaczają, kształtują nasze zachowania. – Zarówno to, co się udało w małżeństwie rodziców, jak i to, co się nie udało, ma ogromny wpływ na nasz związek – twierdzi psycholog Christine Northam. – Musisz się temu przyjrzeć, jeśli chcesz zrozumieć swoje podejście do małżeństwa i uzmysłowić sobie, co jest dla ciebie ważne w relacji z mężczyzną. W teorii brzmi pięknie, ale przecież gdyby rzeczywiście było to takie proste, wszyscy wychowani w tradycyjnych rodzinach funkcjonowaliby w tradycyjnych małżeństwach. A tymczasem lawinowo rośnie liczba związków, które do niedawna nie uchodziły za wzorcowe. – Normami społecznymi kierują emocje – mówi prof. Jon Elster z Uniwersytetu Columbia. – Naszymi wyborami też kierują emocje. W społeczeństwie, które z każdej strony jest bombardowane nowymi możliwościami, wartości tradycyjne schodzą na drugi plan. I dlatego zakładamy związki, których pokolenie naszych rodziców nie zna i często nie rozumie.
Razem, ale na odległość
Woody Allen i Mia Farrow mieszkali kiedyś po dwóch stronach Central Parku. Aktorka Helena Bonham Carter i jej mąż, reżyser Tim Burton, mają razem dziecko, ale mieszkają przez ścianę, w oddzielnych domach. Takich związków, nazywanych przez socjologów „LAT” (skrót od „living apart together”, czyli żyjących razem, ale osobno), jest coraz więcej. Agnieszka i Wiktor są parą od czterech lat. Ona mieszka w Warszawie, on w domu pod Łodzią. – Dla nas to idealne rozwiązanie – przekonuje Agnieszka. – Od poniedziałku do czwartku każde z nas skupia się na pracy i ma czas dla siebie. W piątek rano jadę do Wiktora i jesteśmy razem 24 godziny na dobę. W tygodniu nie możemy się doczekać spotkania. A gdy wreszcie przyjeżdżam, zachowujemy się jak zakochani na pierwszej randce. Chyba dzięki temu nie zdarzają nam się kryzysy. Dlaczego nie zamieszkają pod jednym dachem, skoro jest im razem tak dobrze? Bo Agnieszka kocha metropolię, a Wiktor wręcz przeciwnie. Żadne z nich nie chce też zmienić pracy. – Każde z nas ma silną potrzebę niezależności i taki układ znakomicie się sprawdza – mówi Agnieszka.
Nie wiadomo jak w Polsce, ale w Stanach Zjednoczonych liczba małżeństw, które żyją osobno z wyboru jest już równa liczbie par, mieszkających wspólnie. Sasha Roseneil, prof. socjologii i gender studies z Uniwersytetu w Leeds, opracowała raport „On Not Living with a Partner” dotyczący powodów, dla których ludzie, będący w zdeklarowanych związkach, decydują się mieszkać osobno. – Zdecydowana większość wybiera taki układ, ponieważ nie udał im się poprzedni związek i teraz wolą unikać ryzyka – mówi prof. Roseneil. – Druga grupa to ci, którzy chcą ze sobą być, ale nie są gotowi razem zamieszkać – dodaje profesor. Inny ekspert, Penny Mansfield, szefowa organizacji naukowej One Plus One, zajmującej się badaniem związków, mówi, że pary LAT stały się częścią krajobrazu społecznego. – Gdy słyszy się o partnerach, którzy z wyboru mieszkają osobno, coraz mniej ludzi uznaje to za dziwactwo – tłumaczy Mansfield. – Często twierdzą nawet, że to dobry pomysł. Zdaniem Aarona Ben-Ze'eva, profesora filozofii z Uniwersytetu w Hajfie (w Izraelu), oddzielne domy mogłyby być kluczem do sukcesu wielu par. – Każdy ma własną przestrzeń, której potrzebuje, a w weekendy można pozwolić sobie na intensywne bycie razem. Negatywne emocje często pojawiają się, gdy para się od siebie oddala, a taki układ przenosi środek ciężkości na bliskość.
Bezdzietni z wyboru
– Kiedy wreszcie doczekamy się wnuka? – Marta i Igor słyszą to pytanie od pięciu lat, od dnia ślubu. Do ich rodziców nie dociera, że oni po prostu nie chcą mieć dzieci. Nie dlatego, że nie mogą. Nie chcą. Marta jest jedynaczką, jak sama mówi, „skupioną na sobie”. Lubi dzieci, ale nigdy nie czuła silnego instynktu macierzyńskiego. Gdy na początku znajomości wyznała Igorowi, że nie zależy jej na macierzyństwie, on przyjął to ze zrozumieniem. Pewnie dlatego, że sam ceni w życiu komfort i wygodę, a bycie rodzicem, jego zdaniem, mocno człowieka ogranicza. Marta mówi, że często spotykają się z brakiem zrozumienia albo wręcz dezaprobatą dla ich wyboru. – Posiadanie potomstwa to jedna z ważnych norm społecznych, więc jeśli jej nie akceptujesz, musisz tłumaczyć wszystkim, dlaczego jesteś inna – opowiada. Igor dodaje, że we dwoje czują się pełnowartościową rodziną, a brak dziecka oznacza dla nich całkowitą wolność. Obydwoje mają wolne zawody i sami cieszą się jak dzieci, że np. przez pół roku podróżują po Azji, mieszkając za grosze w tanich hotelach. Nie chcą być odpowiedzialni za kogoś innego oprócz samych siebie.
W Polsce nie ma badań, które mówiłyby o tym, ile par jest bezdzietnych z wyboru, ale w USA liczba małżeństw, które świadomie nie decydują się na dziecko, wzrosła w 2010 r. o 50 proc. i teraz jest ich prawie 31 milionów. Ten model rodziny nazywa się DINKs – Double Income, No Kids (czyli podwójny dochód, bez dzieci). Dr S. Philip Morgan, ekspert ds. bezpłodności z amerykańskiego Uniwersytetu Duke'a, zauważa, że tradycja nakazuje postępować w życiu według tej kolejności: kończymy szkołę, idziemy do pracy, znajdujemy partnera, mamy dzieci. – Nasi rodzice kompletnie nie rozumieją naszego wyboru – mówi Igor. – Moja mama, gdy dowiedziała się o naszej decyzji, wykrzyknęła zdumiona: „Jak można nie chcieć mieć dziecka?!”. Z kolei teściowie dopytywali: „Skoro nie chcecie dzieci, to po co braliście ślub? Co to za małżeństwo? I co ludzie na to powiedzą?”. Dla pokolenia naszych rodziców rodzicielstwo jest naturalną konsekwencją ślubu. Dla nas to tylko jedna z wielu możliwości.
Narzeczeni z bagażem
Model rodziny 2+2 (para z dwójką dzieci) powoli odchodzi w przeszłość. – Arek jest moim drugim mężem, a ja jego trzecią żoną, choć wolę mówić, że ostatnią – żartuje Agata. Obydwoje nie skończyli jeszcze 35 lat. On pierwszy ślub wziął na drugim roku studiów. Rozwiódł się po dwóch latach. Z drugą żoną był pięć lat. Ona ma za sobą 10-letnie małżeństwo z licealną miłością. Każde z nich ma dziecko z poprzednich związków. – Gdy moja mama dowiedziała się, że się pobieramy, wzięła mnie na rozmowę – wspomina Agata. – „Co to za mężczyzna, który zostawił dwie żony?” – pytała z troską w głosie. Argument, że ludziom czasem rozchodzą się życiowe drogi, kompletnie do niej nie przemawiał. Dla niej małżeństwo trwa do grobowej deski.
Takich par jak Agata i Arek będzie coraz więcej, bo systematycznie wzrasta liczba związków, zawieranych przez rozwodników. Ułożenie relacji wewnątrz takiej patchworkowej rodziny wymaga wysiłku. Druga żona Arka i ich dzieci nie od razu zaakceptowały Agatę i minęło sporo czasu, zanim zaczęli bywać w nowym domu taty. Dzisiaj obie panie łączą poprawne stosunki. – Jej synowie są przyrodnimi braćmi naszej córki, więc jakkolwiek na to patrzeć, wszyscy jesteśmy rodziną. Kiedyś uznałyśmy, że nie musimy być najlepszymi przyjaciółkami, ale ze względu na dzieci powinnyśmy się szanować. I tego się trzymamy. Taka patchworkowa rodzina może być źródłem wsparcia. – Gdy zmarł ojciec mojego męża, jego eksteściowa przez kilka dni gotowała dla nas obiady, bo wiedziała, że nie mamy do tego głowy – mówi Agata. – Wszyscy staramy się siebie wspierać.
Związek bez zobowiązań
On dzieli z tobą mieszkanie, ale nie plany na przyszłość? Jesteście razem od kilku lat i masz nadzieję, że się wreszcie oświadczy, ale za każdym razem, gdy poruszasz ten temat, unika odpowiedzi? – Moja mama mówi, że kiedyś, gdy chłopak miał poważne zamiary wobec dziewczyny, oświadczał się maksymalnie po dwóch latach – opowiada Anna, która jest w związku od pięciu lat. – Ja na razie czekam. Mój chłopak nie spieszy się, by podejmować zobowiązania, a ja nie chcę wywierać na niego presji. Wolę, żeby sam dojrzał do pewnych decyzji. Na razie jest przerażony rozmowami o zaangażowaniu, dzieciach, pieniądzach, wierności itp.
W Wielkiej Brytanii podano niedawno, że co czwarty mężczyzna, mieszkający z partnerką, zachowuje w pełni umeblowany pokój w domu rodziców. – Pojawiło się nowe pokolenie mężczyzn, którzy choć są w stałych związkach, to chcą żyć jak wieczni nastolatkowie. Boją się odpowiedzialności za drugą osobę, a pieniądze na wspólne życie wolą wydawać na własne przyjemności – zaznacza Gary Cross, uznany historyk i autor książki „Men to Boys: The Making of Modern Immaturity”. – Co najdziwniejsze, ten typ mężczyzn wcale nie odstrasza kobiet, które wychowały się w tradycyjnych domach, gdzie często finansowa odpowiedzialność za całą rodzinę spoczywała na mężczyźnie, czyli na ojcu – dodaje Cross.
W jednym z badań, przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych, 60 proc. ankietowanych par na pytanie, dlaczego zamieszkały razem odpowiedziało: „bo tak było rozsądniej”. Profesor Peter Lynas z Relationships Foundation, która zajmuje się opisywaniem trendów w związkach, mówi, że z każdym rokiem rośnie liczba par które zamieszkały razem z racjonalnych powodów. – Mogą być one różne. Miłość wcale nie jest najważniejszym z nich – uważa prof. Peter Lynas. – Główne powody są dwa: oszczędność i wygoda jednego z partnerów, zazwyczaj mężczyzny – precyzuje. Łatwiej i taniej jest żyć z dwóch pensji. A kiedy mieszka się z kobietą która gotuje, sprząta i dba o dom, nie trzeba się o nic martwić. Ona trwa w tym układzie, licząc, że kiedyś zrobią we dwoje krok do przodu. On wykorzystuje tę sytuację, bo czerpie z niej same korzyści. – Mnóstwo par jest teraz związanych kredytem mieszkaniowym. Czasem zgromadzili wspólny majątek, którego podzielenie jest kłopotliwe – wyjaśnia prof. Lynas. – Ale dopóki obydwoje są szczęśliwi w takim układzie, nie wolno ich potępiać.
Różnica pokoleń
Eksperci prognozują, że konwencjonalna rodzina zanika. Dla wielu z nas małżeństwo jest tylko jedną z wielu możliwości, życiowych opcji, a nie obowiązkowym punktem programu, na który trzeba się w życiu zdecydować. To, co kiedyś było niekonwencjonalne, dzisiaj staje się normą. W ekspresowym tempie rośnie liczba samotnych matek i rozwodników, a demografowie szacują, że za 20 lat tylko co piąte małżeństwo zdecyduje się na dziecko. Wyzwania XXI wieku zmieniły rolę związków w naszym życiu i przedefiniowały ich naturę. Kiedyś liczyło się bycie we dwoje. Dziś stawia się na indywidualność, a za dobre małżeństwo nie uważa się takiego, które jest trwałe, ale takie, w którym jest miejsce na szacunek dla indywidualności i potrzeb związanych z rozwojem. Sztywne zasady z przeszłości ustąpiły miejsca bardziej elastycznemu podejściu do relacji. Dlatego bez względu na to, co mówią twoi rodzice i dziadkowie, za szczęśliwy i normalny związek możesz uznać ten, w którym przede wszystkim to ty jesteś szczęśliwa.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama