Reklama

Potwór o zielonych oczach – tak zazdrość nazywał sam William Szekspir. Człowiek, który ją odczuwa, bardzo cierpi. Z badań naukowców wynika nawet, że cierpi wręcz fizyczny ból. A jak ta zazdrość wygląda z innej perspektywy: co czuje kobieta, która żyje ze skrajnie zazdrosnym mężczyzną? Jej codzienność bywa upiorna. Przekonują o tym nasze bohaterki: Agata i Alicja. Momentami można mieć wrażenie, że ich historie brzmią niczym scenariusz przerażającego filmu. I to naprawdę bardzo wątpliwa przyjemność grać w nim jedną z dwóch głównych ról.
Agata: Najpierw ta zazdrość bardzo mi się podobała. „To oznaka, że jestem dla niego ważna” – myślałam. Ale myślałam tak tylko na samym początku…
Zaczęło się od romantycznego – tak to widziałam przez chwilę – zostawiania karteczek za wycieraczką mojego samochodu. To były kwitki z parkometru: po jednej stronie wydrukowana godzina, po drugiej miłosna wiadomość. Dokładnie pamiętam pierwszy raz. Pojechałam na manikiur, a kiedy wyszłam z salonu kosmetycznego, znalazłam liścik: „Agatko, kocham cię”. To było urocze. Wzruszyłam się, łza zakręciła mi się w oku. Zachowałam sobie ten liścik, włożyłam go do książki. Ale potem była druga karteczka, trzecia, piąta… Zaczęło mnie to zastanawiać, aż w końcu złościć. Wiadomości za szybą znajdowałam, będąc w różnych częściach miasta. Zapytałam wreszcie Marcina, jak to możliwe, że tak na siebie trafiamy, że on wie, gdzie jestem. Twierdził, że to przypadek. Trudno było mi uwierzyć. Poczułam niepokój, osaczenie. Możesz na kogoś wpaść raz, dwa, ale nie 22 razy.
To były bardzo różne sytuacje – umawiałam się z koleżanką w centrum handlowym, robiłam gdzieś zakupy i ciągle znajdowałam te wiadomości. Pamiętam, że powiedziałam w końcu: „Jeśli już jesteś blisko, wejdź i mnie pocałuj, a nie zostawiaj mi tych kartek z narysowanym całusem, bo czuję się z tym dziwnie”. To była pierwsza kłótnia o zazdrość. Jestem osobą otwartą, gadułą. Od lat mam grupę przyjaciółek. Z jedną z nich rozmową telefoniczną zaczynam i kończę dzień. To nasz rytuał. Iza ma stany lękowe, więc się zdarza, że potrzebuje mnie nawet w nocy, bo chce się wypłakać. Marcin tego nie rozumie i nie akceptuje. Wprowadził zasadę: gdy wracam do domu, telefon komórkowy mam kłaść na blacie w kuchni, bo to „nasz czas” i nic nie powinno mnie rozpraszać. „To jest patologia, że odbierasz telefon wieczorami, teraz masz być tylko ze mną” – tak usłyszałam. Sama się dziwię, że ja, osoba dorosła, zgodziłam się na takie zasady… Ale wynegocjowałam: Iza może do mnie zadzwonić, jeśli będzie w bardzo złej formie. Naprawdę cieszą mnie te ustępstwa, takie „drobiazgi”.
Najtrudniejsza do zniesienia jest jednak zazdrość o dzieci z mojego poprzedniego związku. Ciągle słyszę, że jestem z nimi za bardzo związana i poświęcam im zbyt dużo czasu. Tego nie potrafię zrozumieć ani zaakceptować. Moje córki to dla mnie świętość – wiedzą o tym wszyscy znajomi. Z wyjątkiem mojego mężczyzny. Mieszkamy pod jednym dachem, a on potrafi dziewczynki przez kilka dni omijać łukiem. Traktuje je jak wrogów, którzy zabierają mu partnerkę. Ale dzieci to temat, w którym nie ma negocjacji: przede wszystkim jestem mamą i to dla mnie bardzo ważna rola. Dlatego tu piekło jest najgorsze. Najbardziej ekstremalne polecenie, jakie usłyszałam od Marcina, dotyczyło kontaktowania się z młodszą córką, kiedy wyjechała na dwa tygodnie na obóz. Marcin poprosił, żebym do niej nie dzwoniła przez cały ten czas. „To dobry pomysł, abyście trochę przystopowały. Tę pępowinę trzeba odciąć”. Nie spełniłam tej prośby. Skutek? Kilka cichych dni. I jego złość.
Kolejnym koszmarem są wyjazdy służbowe, które w mojej pracy zdarzają się dość często. Muszę minimalizować ich liczbę, jak tylko się da. Marcin uważa, że aż przebieram nogami, by wyrwać się z domu i zaszaleć. To kompletna bzdura! Nie szukam przygód. Jednak on ma swoją wersję. Najchętniej pojechałby ze mną. Wielokrotnie proponował, że wykupi bilet lotniczy i zarezerwuje pokój w tym samym hotelu – koszty nie mają żadnego znaczenia. Na szczęście jeszcze do tego nie doszło. Byłoby mi wstyd, że jadę z opiekunem. Muszę przyznać, że Marcin tym, co robi przed moim wyjazdem, w trakcie i po nim, dość skutecznie obrzydza mi służbowe podróżowanie. Wiem, że rezygnując z wyjazdu, bardzo często atrakcyjnego, tracę, wolę go jednak oddać komuś innemu. Dla świętego spokoju
"Nie prowokuj. Nie widzisz, że faceci ślinią się na twój widok? Nie ubieraj się jak… "– nie użył tego słowa, ale wiem, że miał na myśli dziwkę. Wakacje w Egipcie. Jesteśmy na dwutygodniowym urlopie całą rodziną: ja, Marcin, moje dwie córki i jego Julka. Idziemy plażą – taki miły spacer po śniadaniu. Miły tylko w założeniu. Nagle Marcin zaczyna niemal biec. Nie wiemy, o co chodzi, ale wszystkie automatycznie przyspieszamy, aby dorównać mu kroku. Kiedy języki wiszą nam do pasa, widzę, że dzieci nie dają już rady. Pytam, o co chodzi. A on wściekły warczy: „Zobacz, jak ty w tym wyglądasz!”. Okazało się, że chodzi o moją letnią sukienkę na ramiączkach. Mam ją od lat. Ciężko w trzydziestostopniowym upale paradować w swetrze. Jak się okazuje, ja powinnam. Usłyszałam, że wyglądam wyzywająco i on już nie może znieść tych spojrzeń. Bo każdy facet, którego mijamy na plaży, wgapia się we mnie. Podobno też zawsze gapią się na mnie wszyscy faceci, kiedy idziemy na jakąś imprezę. Jeśli rozmawiam z kimś chwilę dłużej, w głowie Marcina powstaje scenariusz mojego romansu. Dlatego prawie nigdzie nie wychodzimy.
Mój facet nie lubi także przyjmowania gości, bo dla niego dom to twierdza. Sam nie ma przyjaciół, moich widzi bardzo niechętnie. Przez tę miłość ucierpiała jeszcze jedna sprawa ważna w moim życiu. Jestem buddystką. Spotkania w Stupa House (buddyjskim ośrodku) są dla mnie bardzo istotne. Marcin nie chce, bym na nie chodziła. Kiedy powiedziałam, że chętnie zabiorę go ze sobą i pokażę kawałek swojego świata, odpowiedział, że nie chce tam nawet zajrzeć, ani na moment. Myślałby tylko, z którym z obecnych tam facetów kiedyś spałam...
Alicja: Podobno nie ma miłości bez zazdrości, bo ona jest jak przyprawa dla potrawy. Być może. Ale zazdrość, którą ja znam, nie dodaje uczuciu smaku. Raczej mu go odbiera.
Ile razy widziałam przez okna biura, w którym pracuję, jak on wysiaduje w kawiarni naprzeciwko? Wiele razy. Na co tam czeka? Aż wyjdę na lunch w objęciach jakiegoś faceta? I wtedy przyłapie mnie na gorącym uczynku? Nie mam pojęcia. Ale bycie śledzoną nie jest przyjemne. No bo co to znaczy, że najbliższa osoba nie ma do ciebie za grosz zaufania? Kiedy go o to pytam, zawsze wymyśla idiotyczną historyjkę, dlaczego był pod moją pracą. Wtedy oboje jesteśmy zażenowani: on – gdy to mówi, ja – słuchając takiej opowieści. Znamy się jedenaście lat. Janek był zazdrosny od samego początku. Gdyby nie to, że jest dobrym człowiekiem, już dawno zakończyłabym nasz związek.
Do pewnych rzeczy zwyczajnie musiałam się przyzwyczaić. Gdy moje koleżanki słuchają, do czego przywykłam, łapią się za głowy. Kiedy jestem z Jankiem na jakiejś imprezie, tańczę wyłącznie z nim. Staram się też nie rozmawiać z nikim dłużej niż dwie, trzy minuty. Wiem, że każda moja towarzyska rozmowa strasznie Janka wkurza, nie chcę więc potem słuchać przez pół nocy, że prowokowałam swoim zachowaniem wszystkich mężczyzn, którzy byli na przyjęciu. Nigdzie nie wychodzę sama. „Solo” mogę się wybrać jedynie do pracy. Choć to też nie jest precyzyjne wyrażenie. Janek prawie codziennie stara się zawozić mnie rano do biura, a potem po mnie „przypadkiem wpadać po drodze”. Niezależnie, jakie ma plany, i tak pod koniec mojego dnia pracy dziwnym trafem znajduje się w pobliżu. Zakupy też robimy wspólnie. I potem razem jedziemy do domu. To tam Janek czuje się najlepiej. Ja jestem blisko – on czuje się bezpiecznie. Ale moje bycie obok mu nie wystarcza. Nie lubi, gdy rozmawiam długo przez telefon, chociaż zawsze wie, kto dzwoni. „O czym można tyle gadać!”, „Przecież widziałyście się w pracy!” – wciąż słyszę takie komentarze. Wiem, że Janek regularnie sprawdza mój telefon. Przyłapałam go na tym już kilka razy. Przez moment jest mu wstyd, ale za chwilę potrzeba kontroli staje się silniejsza od niego. Pytam go wtedy wprost: „Czego szukasz w tym telefonie, człowieku?”. Cisza. Więc zostawiam temat. Wiem, że Janek już taki będzie. Zazdrość jest jak choroba i potrafi zmienić go nie do poznania.
Pamiętam sytuację, która do dzisiaj wywołuje u mnie dreszcze. To było wiele lat temu, święta Wielkiej Nocy. Tak się złożyło, że świąteczna niedziela przypadła pierwszego kwietnia. Pojechaliśmy z Jankiem do moich rodziców. Razem z mamą przygotowywałam w kuchni śniadanie, a Janek był z moim tatą w salonie, w każdym razie tak mi się wydawało. Zwierzyłam się mamie, że w Dzień Kobiet dostałam bukiet od jakiegoś faceta, którego nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałam. Opowiedziałam to jako ciekawostkę, śmieszną i niezrozumiałą sytuację, która mi się przytrafiła. Nagle do kuchni wpadł wściekły Janek i niemal z obłędem w oczach krzyczał: „Co ty powiedziałaś?!”. Okazało się, że stał na tarasie, palił papierosa i przez uchylone okno wszystko słyszał. Byłam przerażona jego widokiem, nie wiedziałam, co mam zrobić. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to: „Prima aprilis! Wiedziałam, że tam stoisz, i specjalnie zrobiłam ci taki żart”. Pamiętam: trzęsły mi się nogi, bo mój kochany facet wyglądał, jakby miał dostać zawału. Nie wiem, czy mi uwierzył. Niby tak. Jednak do dzisiaj co jakiś czas tamta sytuacja odbija się echem. Ostatnio Janek zadzwonił do mnie o 16.05, z pytaniem, gdzie jestem, bo miałam być w domu o 16.00. Odpowiedziałam, że, niestety, jeszcze w pracy. Usłyszałam: „Ciekawe, czy to prawda, czy może prima aprilis?”. I co dodał na koniec rozmowy? „Zaraz po ciebie przyjadę”. Czasami chce mi się wyć… Wtedy powtarzam sobie jak mantrę, że zazdrość to jego jedyna wada.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama