Moja druga rodzina
Dwie wigilie? To teraz norma. Wielu z nas ma przecież dwie rodziny. W jednej się wychowujemy, drugą wybieramy sobie sami. Są nią nasi przyjaciele, tak nam bliscy jak ci, z którymi łączą nas więzy krwi.
- Alicja Szewczyk, glamour
Nie pamiętam, w którym odcinku „Seksu w wielkim mieście” Carrie powiedziała te słowa: „Rodzina jest najważniejszą rzeczą w twoim życiu. Są dni, kiedy ją kochasz. Są dni, kiedy masz jej dość. Ale bez względu na wszystko to właśnie do niej zawsze wracasz. Czasem jest to rodzina, w której się urodziłaś, a czasem jest to ta, którą sama sobie wybrałaś”. Przeczytałam niedawno w brytyjskim dzienniku „The Independent”, że przyjaciele stają się coraz bardziej jak rodzina, a niektóre rodziny coraz częściej łączą więzy bardziej przyjacielskie. Przy czym, napisano, przyjaciele zawsze byli i będą ważni. Skoro tak, to co w takim razie się zmieniło? – Zmienił się rodzaj „społecznego spoiwa” – wyjaśniał Ray Pahl, emerytowany profesor socjologii z Uniwersytetu w Essex. – Nasi przyjaciele coraz bardziej określają nas społecznie i kulturowo. Do niedawna życie skupiało się wokół rodziny, a za najważniejszą osobę w życiu wielu ludzi uchodził mężczyzna, który był jej głową. Powód? To on zapewniał wszystkim utrzymanie i to dzięki niemu mogli awansować w hierarchii społecznej. Teraz, po raz pierwszy w historii ludzkości, obserwujemy, że priorytetowe są relacje z osobami, z którymi nie łączą nas więzy krwi.
Jak to się dzieje, że obcy ludzie stają się nam najbliżsi? Często z przyjaciółmi wiążą nas wspólne, nierzadko trudne emocjonalnie dla którejś ze stron przeżycia (sprawdzili się, np. wspierając cię, kiedy straciłaś pracę). Czasem dostajemy od nich to, czego nie daje nam rodzina, np. poczucie bezpieczeństwa albo miłość. Naukowcy twierdzą, że to ewidentnie kwestia genów. James Fowler, profesor genetyki z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego udowodnił niedawno, że przyjaciół łączą... podobne wersje tego samego genu: DRD2. Zatem występuje u nich podobieństwo genetyczne jak u spokrewnionych członków rodziny!
Moja przyjaciółka twierdzi, że silna więź rodzi się wtedy, gdy spotykamy na swojej drodze ludzi, którzy – często w przeciwieństwie do naszej rodziny – nie oceniają nas i nie mają wobec nas żadnych oczekiwań. Jest takie amerykańskie powiedzenie: „Przyjaciel to ten, kto wie o tobie wszystko i nadal cię kocha”. Jest też drugie: „Są przyjaciele, jest rodzina i są przyjaciele, którzy stają się rodziną”. Ale tak naprawdę chodzi o to, co mówi trzecie: „Najlepiej w życiu jest wtedy, kiedy członkowie rodziny stają się twoimi przyjaciółmi, a przyjaciele stają się rodziną”.
Trudna lekcja miłości
Agnieszka Zygmunt, dziennikarka, co roku Wigilię spędza z rodzicami, ale już na drugi dzień ucieka do przyjaciół. Przez długi czas miała ustawione jako zdjęcie profilowe na Facebooku hasło: „Friends are family you choose” („Przyjaciele to rodzina, którą sobie wybierasz”). – Moja przyjaciółka Natalia od razu skomentowała: „I’m your family”. Odpisałam: „Wiem” – opowiada. Agnieszka często powtarza, że nie wierzy w więzy krwi. No bo jaką można mieć więź np. z kuzynami, z którymi jesteś co prawda spokrewniona, ale widziałaś ich dwa razy w życiu i to ostatnio na ślubie wujka, gdy wszyscy mieliście po siedem lat?
– Moja najbliższa rodzina jest bardzo mała. Do kolacji wigilijnej siada tylko pięć osób, i to łącznie z babcią. Rodzice bardzo mnie kochają i wspierają we wszystkim, co robię. Ale to z przyjaciółmi, czyli ludźmi, którzy teoretycznie są dla mnie zupełnie obcy, jestem najbardziej związana emocjonalnie – opowiada. Co takiego jej dają? – Uczą mnie miłości. I w tym, co mówię, nie ma przesady. W moim domu nigdy się o niej nie mówiło. Nie pamiętam, kiedy ostatnio słyszałam od rodziców, że mnie kochają. Nie widziałam, żeby kiedykolwiek się przytulali albo trzymali za ręce na spacerze. Mama uważa, że okazuje nam uczucie, dbając o dom, gotując i sprzątając. Pewnie inaczej nie potrafi ... Moi przyjaciele, nieważne, czy to koleżanki, czy koledzy, potrafi ą zadzwonić do mnie ot tak sobie i powiedzieć: „Kocham cię”. Wiem, że jest to bezinteresowne i szczere. Dzięki nim nauczyłam się rozmawiać o swoich emocjach, chociaż ciągle jeszcze mam opory przed powiedzeniem tych dwóch najważniejszych słów...
Agnieszka przyznaje, że nie szafuje słowem „przyjaciel”. Ma wiele bliskich koleżanek, ale przyjaźń oznacza dla niej coś więcej. To najwyższy stopień zaufania. – Kiedy wiesz, że bez względu na wszystko możesz na kogoś liczyć i że ten ktoś cię nie zawiedzie – wyjaśnia. Swoich przyjaciół zna od 10 lat i wie, że może do nich zadzwonić o każdej porze dnia i nocy, w każdej sprawie. – To niby banalne, a jednak strasznie ważne – mówi. Jej mama uważa, że tym dużym gronem przyjaciół Agnieszka rekompensuje sobie brak chłopaka. Jej zdaniem jedno nie ma nic wspólnego z drugim. Ta przyszywana rodzina daje jej to, czego ta biologiczna dać nie potrafi lub nie może. Agnieszka pamięta, jak kiedyś w czasie burzy (a ona bardzo boi się burzy) dostała ataku paniki. – Mój przyjaciel przyjechał do mnie z butelką wina i przez trzy godziny nic nie mówił, tylko mnie przytulał, a ja płakałam. Podejrzewam, że gdyby mój brat albo rodzice zastali mnie w stanie kompletnej rozsypki, nigdy nie wpadliby na to, żeby mnie przytulić.
Moja mama jest zazdrosna o moich znajomych. Kiedyś straszyła, że te przyjaźnie skończą się, gdy wszyscy zdamy maturę. Że każde pójdzie na studia albo założy rodzinę i nasze drogi się rozejdą. Tak się nie stało. Trzy lata temu jedna z moich przyjaciółek wyszła za mąż. W naszej relacji niczego to nie zmieniło. Nadal jesteśmy blisko. Po prostu nasza „rodzina” powiększyła się o jeszcze jedną osobę – jej męża
Rodzina na przyszłość
Marianna Laskowska, graficzka, jest jedynaczką, a w dodatku późnym dzieckiem swoich rodziców. Kiedy się urodziła, jej mama była po czterdziestce. Ojciec miał 52 lata. – Kilka lat temu mama powiedziała mi z troską w głosie: „Córcia, nie skupiaj się tylko na karierze, szukaj sobie męża, żeby założyć rodzinę. Przecież my, z ojcem, nie będziemy żyć wiecznie...”. Nigdy wcześniej nie pomyślałam o tym, że skoro nie mam dzieci ani męża, ani nawet chłopaka, to pewnego dnia zostanę sama– wspomina Marianna. Przyznaje, że najpierw „złapała doła”, a później pomyślała, że przecież mama nie ma racji. Nigdy nie będzie sama, bo ma grupę wsparcia – przyjaciół. I tak spędza z nimi większość czasu. Raz w roku jeździ na narty z Izą i jej mężem Pawłem (to oni nalegają, żeby z nimi jechała, ona się nie wprasza). Gdy chce się wyrwać z miasta, zawsze może na weekend pojechać na działkę do Anki. Tradycyjnie w pierwszy dzień świąt wszyscy spotykają się na obiedzie u Kaśki. A gdy czyjeś dziecko ma urodziny, jest oczywiste, że cała „ekipa” spotka się na przyjęciu.
– Czytałam niedawno wywiad z Azzedine’em Alaią, który powiedział, że jedyne, czego jest w życiu pewny, to przyjaciele. Ja mogę powiedzieć dokładnie to samo. Stworzyłam sobie fajną „duchową rodzinę” i dzięki temu wiem, że nigdy nie będę sama. Bez względu na to, czy ułożę sobie życie, czy nie – mówi. I po chwili dodaje: – Mam mnóstwo kuzynów w całej Polsce. Większość jest ode mnie dużo starsza, są na innym etapie w życiu. Oczywiście są mi bliscy ze względu na więzy krwi, ale nie ma między nami tej intymnej więzi. Jeśli przez przypadek nie wpadniemy na siebie podczas odwiedzin u naszych babć, to widujemy się tylko na ślubach i pogrzebach, czyli raz na kilka lat. Ich mężów albo żon praktycznie nie znam. A wiem, co u kogo się dzieje tylko dlatego, że nasi rodzice są ze sobą w kontakcie. A z przyjaciółmi, jak to się mówi, zjadłam beczkę soli. Łączą nas wspomnienia i kilka ciężkich przeżyć: rozpad małżeństwa jednej z przyjaciółek, mój toksyczny związek, poważną chorobę dziecka drugiej i utratę przez nią pracy... Wiemy o sobie nawzajem wszystko. Żadna z dziewczyn jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Każda daje mi odczuć, że jestem w jej życiu kimś ważnym. Jeśli nie one, to kto miałby być moją rodziną?
Na wyciągnięcie ręki
– Przyjaciele stają się rodziną zwłaszcza wtedy, gdy tak jak ja mieszkasz w innym mieście, gdzie jesteś sama i często czujesz się po prostu samotna – mówi Natalia Mierzwińska, asystentka w dużej firmie handlowej, która od pięciu lat mieszka w Warszawie. – Początki były trudne, bo potwornie tęskniłam za młodszym bratem. Zwariowałabym, gdybym nie miała tutaj, na miejscu, kogoś bliskiego. Myślę, że zadziałał u mnie instynkt samozachowawczy: skoro moja własna rodzina jest daleko, musiałam stworzyć sobie przyszywaną, która będzie na wyciągnięcie ręki. Z Moniką, moją najlepszą przyjaciółką, poznałyśmy się w pracy. Nie przesadzę, jeśli powiem, że na początku się wręcz nienawidziłyśmy. Dzisiaj czuję się członkiem jej rodziny. Kiedyś powiedziała mi nawet, że gdyby urodziła dzieci po tym, jak się poznałyśmy, to byłabym ich matką chrzestną. To był dla mnie największy komplement. Natalia przyznaje, że jest bardzo uczuciową osobą.
– Czasem potrzebuję, żeby ktoś mnie przytulił, czasem muszę dostać „kopa”. Monika potrafi mnie bardziej zmotywować do działania niż rodzice. Ale kiedy trzeba stawia mnie do pionu, ochrzaniając solidniej, niż zrobiłaby to moja mama! – opowiada. Ich zażyłość wzięła się, jak to określiła Natalia, „z rozmowy, wspólnego przebywania i podobnych doświadczeń”. – Potrafię zadzwonić do Moniki o północy, udając, że nic się nie stało. I ona już wie, że coś się dzieje. Mówi jedno słowo, a ja się rozklejam. Do mamy też dzwonię często, ale są rzeczy, o których z nią nie pogadam. Nie przyznam się przecież rodzicom, że wkręciłam się w romans z facetem, który jest zajęty, albo że dałam plamę w pracy i teraz modlę się, żeby mnie nie zwolnili. Kiedy przyjeżdżam do rodzinnego domu, czuję się jak gość, chociaż mój pokój ciągle wygląda tak jak kiedyś. Oni żyją swoimi problemami, ja swoimi. To dwa różne światy – dodaje. Jej zdaniem każdy, kto mieszka z dala od rodziny, w pewnym momencie łapie się na tym, że ma więcej wspólnego z przyjaciółmi niż z ludźmi, z którymi się wychował. – Nie ma w tym nic strasznego. Po prostu takie czasy i taka kolej rzeczy... – mówi.
Człowiek jest samotną wyspą
– Moi rodzice prowadzili otwarty dom. Co roku do wigilii siadał z nami tłum znajomych. Moja mama, gdy ich zapraszała, mówiła: „Wpadnijcie. Znamy się tyle lat, jesteście dla nas jak rodzina”. Tata do dziś lubi powtarzać, że „ludzie potrzebują ludzi”. Odziedziczyłam po nich to, że nie znoszę ceremoniałów. Każdemu, kto do mnie przychodzi, mówię już na wejściu: „Czuj się jak u siebie w domu” – opowiada Kinga Nowak, dietetyczka. Przyznaje, że bardzo szybko wchodzi w zażyłe relacje z ludźmi. – Nie uznaję podziałów na rodzinę, przyjaciół, bliskich znajomych, dalszych znajomych... Rodziną są dla mnie wszyscy, którzy są mi bliscy i na których się nie zawiodłam. Pokrewieństwo nie ma tu znaczenia– mówi i opowiada o swojej znajomej, do której od lat nie odzywa się rodzony brat, bo nie polubiła się z jego żoną. – A gdy nie miała pracy, to obcy ludzie pożyczali jej pieniądze na życie! – dodaje.
– Kiedy ktoś staje się moim przyjacielem, automatycznie staje się członkiem rodziny. Dwa lata temu jedna z bliskich mi osób zwierzyła się, że będzie spędzać Wigilię samotnie, bo nie chce jechać do rodziców alkoholików. Nawet przez chwilę się nie wahałam: powiedziałam mężowi, że zapraszam ją do nas. Jeśli ktoś musi natychmiast zwolnić wynajmowane mieszkanie, zawsze może u nas pomieszkać, dopóki nie znajdzie nowego – mówi. W jej ulubionej komedii z Hugh Grantem „Był sobie chłopiec” pada takie zdanie: „Człowiek jest samotną wyspą”. – Może rzeczywiście człowiek jest samotną wyspą? – zastanawia się Kinga. – Ale nawet jeśli tak jest, to przecież wyspy łączą się... w archipelagi. A więzy krwi? To przecież tylko łańcuch genów.