Reklama

W większości przypadków, gdy odbieram telefon od rodziny z trudnym pytaniem: „czy zostaniesz matką chrzestną?”, odpowiadam odmownie. Gdybym zgadzała się za każdym razem, miałabym już pięcioro chrześniaków i pokaźne długi! Wydatki – z tym właśnie najbardziej kojarzy mi się ta „instytucja”. Kiedy kilka tygodni temu moja przyjaciółka poprosiła mnie, abym została matką chrzestną jej pierworodnego, zamarłam. Spełniam wszystkie wymogi: jestem ochrzczona, przystąpiłam do komunii świętej i sakramentu bierzmowania, ale w kościele pojawiam się tylko na ślubach. Czy nie jest obłudą przyrzekanie przed ołtarzem Pana Naszego, że wychowam to dziecko w duchu religii katolickiej (taki jest główny obowiązek rodzica chrzestnego)? Kocham Anię i jej rozkosznego synka. Czy potrzebuję specjalnego papierka (na dodatek wydanego przez instytucję, której nie ufam) mającego zaświadczyć o moich uczuciach i odpowiedzialności? Tego samego wieczoru napisałam do kilkorga przyjaciół na Facebooku z zapytaniem, co myślą o funkcji rodziców chrzestnych. „Rodzice chrzestni są w tradycji katolickiej nie tylko świadkami chrztu, ale także m.in. zajmują się wychowaniem dziecka w przypadku śmierci rodziców. Dla mnie mówienie o tej instytucji, że trąci myszką, to nieporozumienie. Wbrew pozorom dla wielu ludzi rodzice chrzestni to coś więcej niż iPad na komunię” – zaczęła Marta. „Głównym zadaniem rodziców chrzestnych jest dziś dawanie kopert na chrzest, komunię i inne okazje. Niewiele ma to wspólnego z wiarą i wartościami...” – sprzeciwiała się Paulina. „Mnie mój chrzestny wychowywał bardziej niż własny ojciec. Wydaje mi się, że mówienie, że rodzice chrzestni są tylko od kopert i prezentów, jest trochę na wyrost. To tak samo, jakbyś powiedziała, że przyjaciele są przeżytkiem, bo jest Facebook” – podkreślała Marysia.
Biblia czy BMX?
Jeszcze bardziej zagubiona postanowiłam zderzyć ich opinię z „wyższą instancją” – posłuchać księdza i dowiedzieć się, jak się sprawy mają według prawa kanonicznego. – Jeżeli ktoś nie spełnia wymaganych warunków: trzy sakramenty święte i ukończenie 16 lat, ma szansę zostać tzw. świadkiem chrztu. Jest dosłownie świadkiem, że dziecko było ochrzczone, na przykład w wypadku gdy zginą dokumenty, ale nie przyjmuje na siebie obowiązku wychowywania dziecka w zgodzie z nauką Kościoła – tłumaczy ks. Bogdan Bartołd z archidiecezji warszawskiej w wywiadzie dla „Dzień Dobry TVN”. W takiej sytuacji wymagane jest, by drugi chrzestny podjął obowiązek dbania o religijny rozwój dziecka. Chrzestnym nie zostanie aktywny homoseksualista ani osoba żyjąca w konkubinacie. Od tej ostatniej zasady istnieją jednak wyjątki.
– Moja siostra ma dwójkę dzieci. Piotrek, ojciec chrzestny starszego Mateuszka, nasz kuzyn, żyje w konkubinacie. Miał zostać świadkiem chrztu, bo żyje bez ślubu z dziewczyną, która jest protestantką. Ksiądz w ostatniej chwili mianował go pełnoprawnym chrzestnym. Takie sytuacje przywracają moją wiarę w Kościół, który patrzy na człowieka, na rodzinę, a nie tylko na sztywne przepisy. Wierzę w Boga, dekalog jest dla mnie ważny, choć nie udaje mi się żyć tak, jak nakazuje. Uprawiałam przypadkowy seks, nie chodzę regularnie na msze, ale spowiadam się co kilka miesięcy. Wartości takie jak prawda, wierność, miłość bliźniego są piękne, prawdziwe i uniwersalne – wyznaje 35-letnia Ewa. – Gdy brat poprosił, bym została chrzestną jego młodszej córki, zgodziłam się z pełną świadomością, jakiej roli się podejmuję. Będę dbała, by przekazać Zosi, jakie rzeczy są dla mnie ważne i dlaczego. Że nie o to chodzi, by żyć bez grzechu, być idealnym, ale by trzymać się w życiu pewnych drogowskazów. Na Boże Narodzenie Ewa zabiera małą Zosię do kościoła obejrzeć stajenkę, tłumaczy, skąd się wzięła tradycja Świętego Mikołaja. – Kocham dzieci brata, ale Zośka jest bardziej moja. Cokolwiek by mówić, to bardzo łączy. Dziwię się mojej koleżance z pracy, która zwlekała z chrzcinami, bo z mężem nie mieli pieniędzy na wystawne chrzciny. Potem przechwalała się, ile od kogo dziecko dostało w kopercie, kto kupił grubszy złoty łańcuszek i czy cała impreza się zwróciła. To mi się zdecydowanie nie podoba.
Dom dziecka
– Rodziców chrzestnych wybiera się nie tylko ze względu na więzi emocjonalne, ale też ekonomiczne. To często wybór strategiczny. Bo oczekuje się również od nich (choć ani słowa na ten temat nie mówi prawo kanoniczne), że będą taką parą rodziców zastępczych. Chrzest w naszej kulturze pełni ważną funkcję społeczną (przyjmuje go około 95% noworodków). Często chrzcimy dziecko dla świętego spokoju. Obawiamy się, że w przeciwnym razie w szkole czy też na podwórku poczuje się wykluczone – wyjaśnia Agata Stanisz, antropolożka rodziny. Nic więc dziwnego, że twardo odmawiam bycia w tej roli. Za pierwszym razem miałam 18 lat, 50 zł w portfelu i przekonanie, że nie podołam temu wyzwaniu finansowo. Za drugim razem przerażała mnie odpowiedzialność. Trzeci raz odmówiłam, bo skoro dwukrotnie nie chciałam się zgodzić, to dlaczego miałabym robić wyjątek? Jestem jednak przekonana, że jeśli weszłabym w taki układ, czułabym się za chrześniaka czy chrześniaczkę odpowiedzialna. Od razu w mojej głowie rodzi się przerażająca wizja: rodzice umierają, a przed nami pojawia się alternatywa: mój dom albo dom dziecka... I wtedy wiem, że nie jestem gotowa stanąć przed takim wyborem, choćby nawet teoretycznie.
W głowie Marcina, mojego niewierzącego i niepraktykującego przyjaciela (ma jednak sakrament bierzmowania, przyjęty z rozpędu w liceum), szczęśliwego chrzestnego 9-letniej Ani, pojawia się inny obraz. – Jedziemy pociągiem bezprzedziałowym. Nagle do wagonu wpadają terroryści. W kolejnej scenie superchrzestny ratuje swoje dzieci. Mówię „swoje”, bo choć to syn i córka przyjaciółki z liceum, kocham je najbardziej na świecie. Są moją alternatywą na przyszłość. Sam rodzicem już chyba nie będę. Ta dwójka daje mi poczucie bezpieczeństwa i niewyobrażalną siłę, którą generuje chyba tylko miłość do dzieci. Marcin liczy, że gdy na starość zabraknie mu sił, aby podnieść szklankę z wodą, Ania z Jaśkiem przybiegną z pomocą. Choć jest ojcem chrzestnym Ani, do Jaśka podchodzi z równym zaangażowaniem. Do dziś spłaca długi, które zaciągnął na prezenty komunijne (wieżę stereo i złote kolczyki). Z Jaśkiem godzinę dziennie spędza na Skypie. Ten chrzest traktuje jak kredyt zaufania. Miał 22 lata, pofarbowane na blond włosy oraz dżinsową kamizelkę na sobie. Spowiedź załatwiła mu matka. Mówi, że te dzieci to jedyna rzecz (prócz pracy), którą w życiu traktuje poważnie. Dzięki nim czuje się potrzebny.
Włosy cioci Zuzi
Moja chrzestna zapominała o większości uroczystości, z okazji których daje się prezenty! Chrzestny pamiętał, ale dziś i tak nie mamy ze sobą zbyt dużego kontaktu. Czy zajęłaby się nimi na starość, gdyby musiała? Paulina, 27 lat, zaprzyjaźniona fotoedytorka, zna odpowiedź na to pytanie. – Rezyduję w mieszkaniu matki chrzestnej, bo ciocia Ewa od 20 lat mieszka w Szwajcarii. Dzięki niej wyjechałam też w liceum do szkoły językowej w Oksfordzie. To była i jest najbliższa mi osoba w rodzinie. W dzieciństwie nazywałam ją drugą matką – Paula podkreśla, jak bardzo jest jej wdzięczna, jak bardzo ją kocha. Chrzestna zawsze dawała jej więcej niż tylko pieniądze na szkołę czy drogie wakacje. – Ciocia Ewa może liczyć na mnie tak jak matka. Nie ma własnych dzieci, więc to oczywiste, że jak będzie trzeba, zaopiekuję się nią na starość... – dodaje. 5-letni Fryderyk, syn znajomych, w równie ciepły sposób wypowiada się o swoich rodzicach chrzestnych. – Wojtek projektuje domy i gramy w piłkę – zaczyna chlapać mnie wodą. – Robimy grzanki albo makarony. Oglądamy bajki – biegnie w kierunku ukrytego pod liśćmi kasztana. – Byliśmy razem pod namiotami w Toskanii. Za to ciocię kocham najbardziej na świecie za jej poplątane włosy – ucieka.
Nasze podejście do tematu rodziców chrzestnych jest tak poplątane jak włosy cioci Fryderyka. Świadczy o tym fakt, że szukamy ich w internecie lub za pośrednictwem księdza! Czy rodzice chrzestni znalezieni w sieci zabezpieczą przyszłość naszego dziecka? Raczej nie! Czy warto szukać niepraktykujących rodziców chrzestnych, jeżeli na dodatek sami jesteśmy niepraktykującymi katolikami? Moja odpowiedź brzmi: warto! Podjęłam decyzję – zostanę matką chrzestną. Bo z chrztem jest trochę jak z małżeństwem. Cokolwiek by mówić, oba sakramenty cementują związek. I choć nie będę co niedziela chodziła z moim chrześniakiem do kościoła i czytała Biblii, to i tak będzie mnie z nim łączyła nierozerwalna więź. Wiem na pewno, że zrobię wszystko, aby być dla niego najlepszą chrzestną, jaką potrafię. Chrzestną o lekko falowanych włosach...

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama