Reklama
Kozioł ofiarny, czyli zmarnowałeś mi życie

On wraca z pracy i od drzwi pyta: "Jest coś do zjedzenia?". Ona brzęczy, zła jak osa: "No tak, miałam jeszcze stać przy garach. Kiedy?!". On zaniepokojony: "Ale przecież ja nie mam do ciebie pretensji, tylko po prostu głodny jestem. Zjadłbym coś". Ona wyraźnie wściekła: "No jasne, służąca nie wywiązała się na czas, może więc mnie zwolnisz?" On pojednawczo: "Kochanie, o co naprawdę ci chodzi?". Ona wybucha płaczem: "Byłam prymuską na roku, miałam lepsze stopnie od ciebie, a teraz co? Skończyłam przy garach. Popatrz, co ze mnie zrobiłeś. Gdyby nie ty, dziś mialabym doktorat i może byłabym prezesem tej twojej firmy".
To jedna z najbardziej zakamuflowanych gier. Rozpoczyna ją osoba, która nie akceptuje swojego życia i nie może pogodzić się z tym, że ułożyło się ono inaczej, niż planowała. Partner jest tu kozłem ofiarnym, na którego można zwalić winę za swe porażki, błędy i niepowodzenia. Rozgrywka ta skrywa poważne problemy małżeńskie - niezadowolenie ze związku, rozczarowanie partnerem, uczuciowy kryzys. Tak naprawdę nie chodzi w niej o to, by cokolwiek zmienić czy uzyskać, ale by dać upust swoim kompleksom, frustracjom, niespełnionym pragnieniom. I żeby tak ją rozegrać, by przeciwnik poczuł się winny.

Reklama
Drewniane ręce, czyli zrobisz to lepiej

On, widząc, że żona po przyjściu z pracy bierze się za porządki, dla przyzwoitości pyta: "Kochanie, może ci w czymś pomóc?". Ona nieśmiało: "Jest sporo rzeczy do prasowania...". On bierze ochoczo żelazko i po chwili przypala jej białą bluzkę. Ona jest zła, ale spokojnie mówi: "Każdemu może się zdarzyć". On proponuje więc, że pozmywa po obiedzie. Niestety, czuje się tu jak słoń w składzie porcelany. Jeszcze zanim dotarł do zlewu, zdążył stłuc talerz. Ona zamiast pomocy ma dodatkową robotę. Gdy więc widzi, że mąż szykuje się do mycia naczyń, protestuje: "Ja to zrobię. A ty przejdź się do sklepu po pieczywo i masło na kolację". On wraca z siatką pełną zakupów, ale bez chleba: "Ojej, zapomiałem! Ale za to kupiłem krewetki. Szkoda, że nie mamy majonezu, przygotowałbym wspaniałą sałatkę...". Ona zrezygnowana idzie do kuchni: "Usmażę naleśniki".
On to sprytny zawodnik. Choć udało mu się wymigać od domowych obowiązków, ma czyste sumienie, bo przecież trudno posądzić go o brak chęci do pomocy. Rezultat -żona robi tysiące rzeczy na raz, a on zalega na kanapie. Ta gra może mieć kilka wariantów i dotyczyć np. załatwiania urzędowych spraw, zajmowania się dziećmi. Zawsze jeden zawodnik sprytnie przerzuca obowiązki na partnera. I tak rozgrywa swoje ruchy, że przeciwnik sam, z własnej woli, zgadza się na ustępstwa.

Szach i... mat, czyli zawsze jest jakieś "ale"

Ona niby przypadkiem i od niechcenia rzuca: "Wiesz, Maryśka dostała od męża nowy pierścionek, a Jolę narzeczony porwał na weekend w góry... ". On nie mówi nic. Kocha żonę, ale nie widzi powodu, by się zachowywać jak nastolatek. Ona zrezygnowana: "Niektóre kobiety mają szczęście, nie to, co ja. Nawet nie pamiętam, kiedy dostałam choćby kwiatek". On wychodzi z psem na spacer i wraca z bukietem róż. Ona nie reaguje. On zdezorientowany pyta: "Nie podobają ci się kwiaty?". Ona nadąsana: "Podobają, ale nie zrobiłeś tego spontanicznie. Musiałam się upomnieć. Inni mężczyźni sami wiedzą, czego kobieta potrzebuje".
Gra polega na bezustannym trzymaniu partnera w szachu poprzez porównywanie go z innymi i wzbudzanie w nim poczucia winy. W takim związku jedna osoba czuje się na cenzurowanym. Na każdy jej ruch mąż lub żona odpowiada: "No tak, ale". To prawdziwa wojna podjazdowa o to, kto dzierży ster władzy. Dla związku bywa niebezpieczna.

Flirt na pokaz, czyli zauważ mnie!

On mocno przytula w tańcu młodą blondynę i ukradkiem obserwuje, czy jego partnerka to widzi. Ona w końcu łapie męża za mankiet i syczy mu do ucha: "Czyś ty oszalał?". On robi zdziwioną minę: "O co ci chodzi, nie mogę dobrze się bawić?". Ona czule przytula się do męża i szepcze: "Może wymkniemy się do domu? Nie pożałujesz...".
Flirt na pokaz to bardzo popularna małżeńska gra. Partner, który czuje się zaniedbywany i za mało adorowany, próbuje wzbudzić we współmałżonku zazdrość i zainteresowanie. Gra jest bardzo skuteczna: jej cel zwykle zostaje osiągnięty.

Wielki wyścig, czyli kto jest bardziej chory i zmęczony

On przed telewizorem, pije piwo. Ona jest zła, bo w głębi duszy liczyła, że mąż choć trochę posprząta. Z trzaskiem otwiera apteczkę i zaczyna przestawiać leki. On wyczuwa, co się święci, ale nie daje za wygraną; mówi: "Miałem koszmarny dzień, szef się wściekał. Padam ze zmęczenia". Ona zbolałym głosem pyta: "Nie widziałeś moich tabletek na żołądek? Strasznie mnie boli". On na wszelki wypadek udaje, że nie słyszy skarg żony. Ona z wyrzutem: "Kiedy ostatnio byłam na badaniach, lekarz kazał mi się oszczędzać, ale czy ja mogę sobie na to pozwolić?". On, nie ruszając się z fotela: "Jak się źle czujesz, to się połóż". Ona zadziornie: "A obiad i pranie pewnie same się zrobią?". On kapituluje: "Dobrze, zajmę się tym. Odpocznij sobie". Ale jeszcze podejmuje ostatnią próbę: "Dziś znowu kłuło mnie za mostkiem; jak myślisz, to coś poważnego?".
W tej grze partnerzy, demonstrując zły stan zdrowia i kiepskie samopoczucie, walczą dla siebie o wolny czas, wygodę i odpoczynek. Ich kontakty są pozornie uprzejme i pokojowe, ale mają drugie dno. Prawdopodobnie oboje nie tak wyobrażali sobie swoje małżeństwo. Być może ona czuje się przepracowana i zaniedbywana. On pewnie ma dość jej narzekań. W tej grze zwykle jedna osoba musi ustąpić, ale ten, kto wygrywa, często naraża się na złość partnera. Dobry gracz może jednak tak rozegrać tę partię, że przeciwnik nie tylko zaoferuje pomoc, ale i zaparzy herbatę, wymasuje stopy.

Reklama

Komentarz psychologa

Gry małżeńskie są zakamuflowanym sposobem upominania się o swoje prawa. Służą do podtrzymania dobrych relacji w związku - partnerzy walczą o swoje interesy, unikając otwartej konfrontacji, awantur. Niedobrze jednak, gdy gra staje się jedyną formą komunikacji w związku. Tam, gdzie partnerzy bezustannie muszą przed sobą grać i udawać, nie ma miejsca na szczerość i zaufanie.

Reklama
Reklama
Reklama