Reklama

Jak się zostaje macochą? Zwyczajnie. Najpierw – nieudany związek, rozstanie. Potem nagle pojawia się on. Początkowo ona nawet nie myśli, by się do niego zbliżyć, bo nie szuka partnera. Jeszcze nie teraz: rany po rozstaniu nadal bolą. On też jeszcze się nie pozbierał po opuszczeniu małżeńskiego mieszkania. Po prostu miło spędzają razem czas. Jednak pewnego dnia ona łapie się na tym, że coraz częściej o nim myśli. Podziwia go, choćby za to, że z taką czułością opowiada o swoim dziecku… Nagle czuje, że jest zakochana. Okazuje się, że z wzajemnością. „No to co, że miał żonę? Nie szkodzi. A jego córeczka? Przecież jest taka słodka” – myśli. Na początku wszystko wydaje się proste, ale potem robi się trudniej. Świeżo upieczona macocha potrzebuje wsparcia.

Reklama

SZKOŁA DLA MACOCH

Te z Krakowa spotykają się co miesiąc na poddaszu klubu Famiga. Bezpiecznie tu. Miło. Na drewnianej podłodze ułożone w krąg kolorowe poduchy, na których siedzi dziesięć młodych kobiet. Ze stojących przed nimi kubków unosi się aromatyczny zapach kawy i gorącej czekolady. – Czy coś się wydarzyło od naszego ostatniego spot kania? – pyta szczupła szatynka, Agata Szymula (29 lat, macocha 8-letniej dziewczynki). Agata jest z zawodu specjalistką od public relation, kształci się też, by zostać trenerką rozwoju osobistego i komunikacji. To ona w ubiegłym roku wpadła na pomysł zorganizowania warsztatów dla macoch. Siedząca naprzeciwko niej blondynka aż się wierci, by zacząć opowieść. – Nie uwierzycie: odpuściłam sobie – mówi pełna entuzjazmu. – A przecież dotąd stawałam na głowie przed każdym weekendem, który mieliśmy spędzić z Kamilem, synem męża z pierwszego małżeństwa. Szykowałam wszystko na tip-top: błysk w mieszkaniu, ulubiona pizza chłopca na kolację, przysmaki na sobotni i niedzielny obiad, no i jeszcze szczegółowy plan atrakcji. Bardzo się przejmowałam, ale zawsze coś poszło nie tak. Potem nerwy, frustracja, brak sił. W poniedziałek czułam się wypalona. Tym razem było inaczej! A wszystko dzięki naszym spotkaniom. Poczuła się zmęczona, więc po prostu położyła się spać w ciągu dnia. Nie miała ochoty iść z chłopakami do kina – została w domu. Kurze nie starte? Trudno. – I co? I nic! Nie mieli mi tego za złe, bo niczego nie zauważyli. Zajęli się sobą – kończy zadowolona. – Super! – cieszą się inne uczestniczki spotkania. Po czym każda zdaje relację z tego, co się u nich działo przez ten czas, gdy się nie widziały. Kiedy ostatnia kończy, Agata Szymula proponuje temat dzisiejszych zajęć: „Jak poradzić sobie ze złością i frustracją?”. – Sporządziłyśmy listę naszych problemów – wyjaśnia. – Na przykład: jaka jest nasza rola w wychowaniu pasierba, jak się komunikować z dzieckiem, w jaki sposób rozmawiać o nim z mężem, a także, jaką mamy wizję siebie jako macochy, czyli jakie chciałybyśmy być. Ten spis opracowałam razem z psycholożką, też macochą, jak my wszystkie. A dziewczyny – uczestniczki zajęć – wybrały, co je najbardziej interesuje. I dodały swoje propozycje.

PRZY DZIECKU NA DYSTANS

Jedna z macoch, Monika, ma problem z bliskością. 36-letnia kobieta od kilku miesięcy jest macochą siedmioletniej Zuzi, córki swego partnera, Piotra. To dla niej nowe doświadczenie, bo Monika nie ma własnych dzieci, a Zuzę zna od niedawna. Nie patrzyła, jak rośnie, rozwija się, stawia pierwsze kroki. Dopiero się jej uczy. – To mądra dziewczynka, która przy rozwodzie rodziców doświadczyła więcej niż jej rówieśnicy – mówi Monika. – Wydaje mi się, że zbyt dużo widziała i słyszała. Została dopuszczona do świata dorosłych, który jednak powinien być jej obcy. „Zachowujesz się skandalicznie” – potrafi powiedzieć do starszej osoby. Chce uczestniczyć w życiu i rozmowach dorosłych. Pragnie wszystko o nich wiedzieć. I mieć tatę tylko dla siebie. Ciągle sprawdza, gdzie on jest, i uważa, że powinien usypiać razem z nią i nie wstawać, gdy ona zaśnie. Budzi się i sprawdza to. – Pewne jej zagrania mnie rażą – przyznaje Monika. – Mam bratanków, pracowałam też z dziećmi, więc wiem, jak zachowują się kilkulatki. Ale Zuza jest nieco inna. Rozumiem, że nie jestem od tego, aby ją wychowywać, ale chciałabym, żeby w naszym domu przestrzegano pewnych zasad. Na przykład jestem przeciwniczką bezustannego oglądania telewizji. Uważam, że seriale typu „M jak miłość” czy „Na dobre i na złe” nie są dla małych dzieci. Najbardziej jej przeszkadza fakt, że przy córce Piotr traktuje ją z dystansem. Gdy są tylko we dwoje, trzymają się za ręce, obejmują. Kiedy przychodzi Zuzia, on siada kilka metrów od Moniki i pilnuje się, by jej nie dotknąć. Absolutnie żadnych czułości. – Zuzi to do niczego nie jest potrzebne – ucina każdą rozmowę na ten temat. Monika: „Dziwnie się czuję. Przecież czułe gesty to nic złego. Zuza wie, że jesteśmy razem”. Jednocześnie kobieta przyznaje, że na początku sama nie mogła się przełamać, by spontanicznie wziąć Zuzię na kolana, cmoknąć w policzek. Dopiero uczy się bliskości. Na razie poprzez czesanie: zaplata dziewczynce warkoczyki, przypina spinki. – Zuza to lubi, ale czasem mnie trochę odtrąca. Od czasu do czasu mówi, że chciałaby być tylko z tatą. Nie w danym dniu, ale w ogóle. Może to drobne sprawy, ale przecież z takich spraw składa się życie... – wzdycha Monika. Właśnie dlatego w listopadzie zeszłego roku postanowiła skorzystać z warsztatów dla macoch.

PIERWSZE KOTY ZA PŁOTY

Ala uczestniczy w spotkaniach od początku czerwca. Od dwóch lat jest żoną Rafała i macochą 10-letniej Kasi. Rafała znała od dawna – towarzysko. On miał żonę, ona była w stałym związku. Potem wyjechał do An-glii i kontakt się urwał. Spotkali się po latach, już jako single. Rafał był wówczas w trakcie trudnego, wlokącego się rozwodu. Walczył o jak najczęstsze kontakty z córką. – Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie będę mógł zabrać ją na spacer, plac zabaw – mówił z czułością. Agata zaś wyobrażała sobie małą, kruchą dziewczynkę, której – wraz z rozstaniem rodziców – świat pękł jak mydlana bańka. Runęło poczucie bezpieczeństwa. – Bałam się spotkania z nią. Miałam w głowie mnóstwo pytań, na przykład: „Jak dziecko zareaguje na przyjaciółkę taty?” – wspomina Ala. W końcu ustalili strategię: „Nie od razu powiemy Kasi, że jesteśmy sobie bliscy. Będziemy pomału oswajać ją z nową sytuacją. I tak sporo przeszła”. Zdecydowali, że pierwsze spotkanie odbędzie się w bezpiecznym dla dziewczynki miejscu – u dziadków, rodziców Rafała. Ala siedziała zestresowana i czekała, aż narzeczony przyprowadzi córeczkę. Wreszcie weszli. Zobaczyła blondyneczkę z dużymi niebieskimi oczyma. Była taka delikatna… Rozczuliła ją. – To Ala, koleżanka moja i dziadków – przedstawił ją Rafał, ale Kasia nie zwróciła większej uwagi na obcą kobietę. Po obiedzie trochę pobawili się we troje, z Rafałem i jego „znajomą”, w chowanego. Spodobało jej się. Uff, lody zostały przełamane. Potem były kolejne spotkania i dziewczynka domyśliła się, że są sobie bliscy. – Lubisz Alę? – zapytał ją Rafał któregoś dnia. – Tak, fajnie się z nią bawi – odparła. – Wiesz, ona jest dla mnie bardzo ważna – oznajmił. Mała przyjęła to normalnie. Podobnie jak fakt, że w końcu wzięli ślub.

JAK PIĄTE KOŁO U WOZU

Wydawało się, że dalej wszystko pójdzie jak z płatka, ale... to nie takie proste. – Rafał starał się wykorzystać jak najlepiej czas spędzony z córką. Planował, co będą robili. A ja nie wiedziałam: iść z nimi, czy zostać w domu, rzucać pomysłami, czy stać z tyłu? Zaczęło mi to przeszkadzać – wyznaje Ala. – A najbardziej, że czułam się jak piąte koło u wozu. Czasami miałam wrażenie, że tak naprawdę mogłoby mnie nie być. „Pójdziemy do kina, potem na basen” – naradzali się we dwoje. A ja? Mogłam iść. Mogłam zostać... Jej frustracja rosła z tygodnia na tydzień. – Pomiędzy Rafałem a jego córką istnieje bardzo silna więź, a ja z początku byłam dla Kasi zupełnie nową osobą, ona dla mnie również. Nie wiedziałam, jak mam się w tym odnaleźć – opowiada. Do tego doszły drobiazgi, choćby porozrzucane buty w przedpokoju. I przekonanie: „Nie mogę zwracać uwagi nie mojemu dziecku. Nie wypada mi wtrącać się do spraw związanych z Kasią. Muszę być miła”. – Tłumiłam więc emocje – przyznaje. – Siedziałam cicho z przyklejonym uśmiechem i rosnącym we mnie poczuciem winy. „Jak mogę być taką egoistką, mieć takie dylematy?! Przecież ta dziewczynka nie ma pełnej rodziny, jest nieszczęśliwa” – zarzucałam sobie. – Ciążył nade mną stereotyp złej macochy z bajek, więc za wszelką cenę starałam się być idealna, nawet gdy coś nie grało. Rozmowy z mężem nic nie dawały, on patrzył na to z innej perspektywy. W końcu zgodził się pójść z Alą do psychoterapeuty, na konsultacje dla par. I to był przełom w ich wspólnym życiu! – Wreszcie miałam okazję powiedzieć dokładnie, co czuję. Jakaż to była ulga – cieszy się jeszcze dziś. A Piotr? Przyznał, że nie miał pojęcia, jak Ala przeżywa tę sytuację. Udało im się porozumieć. – Dziś, jeśli mam jakieś wątpliwości, dzielę się nimi z mężem, a potem razem szukamy rozwiązań – wyznaje Ala. Aby jeszcze lepiej radzić sobie z rolą macochy, postanowiła wziąć udział w warsztatach.

MY, MACOCHY TRZYMAMY SIĘ RAZEM

Reklama

Skąd wziął się pomysł takich spotkań? Agata Szymula opowiada, że kiedy sama została macochą, szukała na ten temat informacji w sieci, na forach internetowych. Na jednym z nich znalazła wpis Pauliny – też macochy z Krakowa, która chciała spotkać się z kobietą w podobnej sytuacji. Umówiły się w kafejce i... to była jedna z najfajniejszych rzeczy, jaka im się przytrafiła. Przegadały kilka godzin. Agata zaczynała zdanie, Paulina je kończyła. – Wracałam z tego spotkania podbudowana, z poczuciem, że jeszcze nikt tak doskonale mnie nie rozumiał – opowiada Agata. Po jednej z takich rozmów wpadła na pomysł, że przydałyby się cykliczne spotkania w szerszym gronie. Przecież teraz dużo jest rodzin „patchworkowych”, czyli „pozszywanych z kawałków”. Tak wiele kobiet jest macochami, a o ich problemach tak rzadko się mówi... Agata Szymula wrzuciła ogłoszenie do internetu. Pomysł chwycił. Spotkania macoch prowadzi z Agatą psycholog – Regina Bzowska. Ukierunkowuje rozmowy, podsumowuje dyskusje, wyciąga z nich wnioski. Wyjaśnia, dlaczego w pewnych sytuacjach kobiety i ich partnerzy zachowują się tak, a nie inaczej. Zadaje pytania, dzięki którym uczestniczki spotkań zaczynają rozumieć, co się dzieje w ich związku. Powtarzają jak mantrę: „Dobra macocha – to szczęśliwa macocha” i „Szczęśliwa macocha – to szczęśliwy pasierb”. Nie, nie chodzi o to, żeby myśleć głównie o sobie. Zrozumiały, że nie mogą o sobie zapomnieć, jak dotychczas bywało, że – na przykład – mają prawo mieć gorszy dzień. I że wolno im wprowadzić w swoich domach pewne zasady, np. „Każdy sprząta rzeczy, których używał”. Wiedzą już, że jeśli są sfrustrowane, postępują wbrew sobie, złoszczą się – to nie mogą dać pasierbom tyle ciepła, poczucia bezpieczeństwa i zrozumienia, ile by chciały. Każde kolejne spotkanie pomaga im zrozumieć swoją rolę. Wiele się nauczyły. Jedne już nie pozwalają dzieciom partnerów wchodzić sobie na głowę. Inne dowiedziały się, że nie muszą uczestniczyć w wychowaniu pasierbów w takim stopniu, jak im się wcześniej wydawało. – Nasze spotkania dają nam ogromne wsparcie. Czujemy, że wreszcie ktoś nas doskonale rozumie i w pełni akceptuje – dodaje Monika, macocha Zuzi.

Reklama
Reklama
Reklama