Reklama

Fora internetowe poświęcone wychowaniu i pielęgnacji dzieci pełne są gorących, ba – nawet zażartych dyskusji. A jeśli w grupie dyskutujących mam zdarzy się jedna, która ma zdanie odmienne od reszty, spada na nią grad oskarżeń. „Co z ciebie za matka, skoro postępujesz inaczej niż ja!”, zdają się mówić pozostałe. Niedawno weszłam na jeden z portali dla rodziców i trafiłam w sam środek burzliwej dyskusji: zwolenniczki karmienia piersią nacierały na dwie nieszczęsne mamy, które nieroztropnie wyznały, iż swoje paromiesięczne dzieci przestawiły na butelkę. Ileż one się o sobie dowiedziały! Że są egoistkami, złymi matkami, że bardziej dbają o karierę niż o dobro pociech (obie zdecydowały się na butelkę, bo musiały wrócić do pracy). W pierwszej chwili zirytował mnie brak tolerancji internautek, później jednak przyszła refleksja...
W swoim czasie, gdy moje dzieci były maleńkie, i ja chętnie brałam udział w takich matczynych walkach. Na przykład, oburzyłam się, gdy kuzynka, wychodząc na spacer, nie posmarowała ochronnym kremem buzi swojej kilkumiesięcznej córeczki. „Nie dba o maleństwo, cóż za lekkomyślność!” – myślałam. Później na forum rodzinnym często opowiadałam, jak to rzeczona kuzynka zaniedbuje rozwój dziecka: nie posyła go na angielski czy tańce. Obgadywałyśmy też z przyjaciółką znajomą, matkę czwórki dzieci. Raziło nas, gdy mówiła: „Kiedy wracam z pracy, najpierw w spokoju wypijam herbatę, a dopiero potem zajmuję się dziećmi. Bo matka jest jedna, i dlatego najważniejsza!”. Załamywałyśmy nad biedactwami ręce, „Co z nich wyrośnie?!” – biadoliłyśmy, troskliwie wycierając noski własnym maluchom.
BOLI, BO SAME BYŚMY TAK CHCIAŁY
Dzisiaj, gdy moje dzieci mają po 7 i 12 lat, nie mogę się nadziwić, dlaczego byłam tak krytyczna. Nauczyłam się, że w życiu nie ma pewników, że fajna jest elastyczność, a tolerancja – niezbędna. Długo zastanawiałam się, dlaczego my, mamy, jesteśmy wobec siebie nawzajem tak krytyczne? Wyjaśnienie znalazłam w teorii Chucka Spezzano, światowej sławy psychologa. Twierdzi on, iż relacje z ludźmi są odzwierciedleniem naszego wnętrza: w słabościach innych dostrzegamy to, za co surowo osądziłyśmy siebie i co ukryłyśmy w zakamarkach świadomości. Wydaje nam się, że prędzej byśmy umarły, niż zachowały się jak matka, którą obgadujemy... Może być jednak tak, iż jej zachowanie odpowiada jakiejś ważnej potrzebie, którą usilnie tłumimy, gdy tylko próbuje dojść do głosu. Kiedy spotykamy kogoś, kto realizuje ją bez zahamowań, ta osoba nas ciekawi, pociąga. Jednak gdy się do niej zbliżamy, budzi w nas coś w rodzaju zazdrości. I zaczynamy wygłaszać kąśliwe uwagi. Przykład? Proszę bardzo! Ganiłam kuzynkę za to, że nie posyła dzieci na dodatkowe zajęcia. Tymczasem sama, w dzieciństwie, byłam nimi przeciążana. Wpajano mi, że bez usilnych starań niczego nie osiągnę. Brakowało mi swobody. Jako matka, patrząc na bawiące się dzieci kuzynki (gdy moje grzecznie dreptały na angielski), czułam dawną tęsknotę za swobodą. Stąd złość i krytyka.
WRZUĆMY NA LUZ
Doszłam do wniosku, że najlepszy sposób, by nabrać większej tolerancji, to... być wyrozumiałą dla samej siebie. Ostatnio rankiem, zanim dam dzieciom śniadanie, siadam na parapecie okna kuchennego z kawą – „Bo matka jest jedna, i najważniejsza!”. Kiedyś tego nie umiałam. W dzieciństwie moje psychiczne potrzeby spotykały się z obojętnością dorosłych – i w końcu przestałam je wyrażać. A w dorosłym życiu krytykowałam kobiety, które miały odwagę sięgać po to, czego ja sobie odmawiałam. Uważam też, że za wzajemne krytykowanie się młodych mam odpowiada stereotyp Matki Polki. My po prostu zawsze musimy być „The Best”! Cichy, wewnętrzny głos wytyka nam każdy błąd wychowawczy, więc, aby go uciszyć, głośno oburzamy się na inne matki. Potrafimy przyznać się do pomyłki w każdej dziedzinie... poza macierzyństwem. Ostatnio córka wyznała mi: „Czuję się mało ważna”. Wpadłam w panikę: krzywdzę moje dziecko! A potem postanowiłam spędzać z nią więcej czasu. W sobotni ranek razem smażyłyśmy naleśniki. „Mamo – zapytała Emilka. – A gdy ja będę mamą i zapomnę, jak się robi naleśniki, to co będzie?”. „Nie martw się! Zadzwonisz i ja ci przypomnę” – odpowiedziałam. „A jak ciebie nie będzie, kto mi przypomni?” – drążyła. Nagle poczułam się potrzebna, jedyna i niepowtarzalna. Taka, jaka jestem – ze swoimi wychowawczymi błędami.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama