Kasia Rosłaniec - Kobieta totalna
Kasia Rosłaniec. Reżyser, swoje filmy robi 24 godziny na dobę, wtedy nie ma miejsca na miłość.
- glamour
Nie jestem jak bohaterka mojego filmu „Bejbi Blues”, Natalia. Nie muszę szukać akceptacji na zewnątrz, niczego sobie rekompensować, rodzić dziecka i zakładać rodziny na siłę, bo miałam to wszystko w rodzinnym domu. Wokół siebie mam ludzi, którzy to, że mnie kochają, okazują na każdym kroku. Przypuszczam, że chyba nie wyjdę za mąż. Wkładanie białej sukienki, symbolizującej niewinność, w moim wieku wydaje mi się śmieszne. Zresztą już raz w życiu miałam na sobie ślubną sukienkę, to może starczy. Miałam 19 lat i zakochałam się totalnie. A skoro tak, to dosyć oczywisty wydał mi się fakt, że będziemy mężem i żoną... Czyli wtedy byłam jak Natalia.
Wszystko dokładnie zaplanowałam i wymyśliłam. Poszłyśmy z moją przyjaciółką do salonu sukien ślubnych, wybrałyśmy cudowną koronkową kieckę w kolorze szampana. Poszło to bardzo szybko, gdyż chyba każda dziewczyna ma w głowie, jak będzie wyglądała jej sukienka. Byłyśmy bardzo przekonane co do daty ślubu itd. Pamiętam, jak stałam na takim podeście, a pani z salonu podpinała mi sukienkę agrafkami, żeby ją dopasować. Szkoda, że nie było wtedy telefonów komórkowych z aparatami... Tak czy inaczej, wstrzymałam panią i umówiłyśmy się na kolejne spotkanie, gdyż ten mój przyszły mąż musiał mnie jeszcze chociaż trochę poznać. Na razie znał mnie godzinę, bo podwoził mnie z Malborka do Gdańska, jak składałam dokumenty na studia. Był znajomym mojego taty, ja zakochałam się w nim na tej trasie Malbork–Sopot, a on chyba nie zdążył.
Dzisiaj trudno jest mi z kimś stworzyć dom, funkcjonować w takiej codzienności, gdyż jak robię film, to robię go 24 godziny na dobę, całą sobą. To jak bycie matką. Nie można odłożyć dziecka na jakiś czas do kąta. Trudno jest więc być ze mną i się w tym odnaleźć. „Bejbi blues” leci teraz w kinie. Bardzo go lubię, do tego stopnia, że nie pamiętam żadnych złych rzeczy z nim związanych. Ten fi lm z pozoru nie wygląda na dramat, ale jest nim absolutnie, tylko w ładnych kolorach. Żeby napisać taki scenariusz, zresztą każdy, trzeba totalnie wejść w swoich bohaterów. Przeżywać i czuć to, co oni czują. Jak piszę, lubię dokądś wyjechać, żeby zupełnie się odciąć od rzeczywistości. Przy okazji festiwalu Black Nights, gdzie pokazywane były „Galerianki”, pojechałam na tydzień do Tallinna, miałam w planach napisać tam wątek matki Natalii. Dzień w Tallinnie trwa może cztery godziny. Poza tym nic tam nie ma. Głęboka depresja. No ale napisałam...
Na szczęście mój chłopak też robi filmy i też jest totalnym wariatem, jeśli chodzi o wkręcanie się w swoją pracę. Ale nie robiliśmy filmu razem. Bo co, jeślibyśmy się rozstali? Jak przy rozwodzie – rodzice się rozwodzą, ale co z dziećmi? Tak w ogóle to ja, kiedy wpadam w histerię, to zawszę dzwonię do mamy. Moja mama jest taka dzielna, że to znosi. Jest najlepsza na świecie. Poza tym jest tarocistką i w razie jakichś komplikacji stawia karty. W życiu bardzo ważni są ludzie, którzy nas otaczają. Oni nam dają albo zabierają energię. Od tych ostatnich trzeba uciekać. Choć przede wszystkim od tych, którzy nic nie zabierają, ale też nic nie dają. Wkurzają mnie osoby przezroczyste, bez osobowości, bez energii właśnie. Druga rzecz w życiu bardzo ważna to łapanie chwili. Chyba nie powinno się rachować, dodawać plusy do minusów i wyliczać, co będzie, jeśli coś zrobimy albo czegoś nie zrobimy, tylko trzeba iść za głosem chwili. Dlatego na przykład rozmawiamy dzisiaj w Bydgoszczy. Jest festiwal Camerimage, nie ma tu mojego filmu, ale jest mój przyjaciel z drugiego końca świata, z którym się tu umówiliśmy. Miesiąc temu poznaliśmy się w Londynie na wystawie Edwarda Muncha. Przy okazji w Tate była też wystawa Williama Kleina, nie znałam go wcześniej, a dzisiaj otwiera mi on ścieżki myślowe przy pisaniu nowego scenariusza.
Myślę, że jako pokolenie możemy sobie pogratulować, mówię tu o swoim pokoleniu 30-, 40-latków. Tak bardzo staraliśmy się być wolni, niezależni, zrealizowani. I udało się. Tyle że jesteśmy samotni. W naszym wykonaniu egoizm jest wypracowany, ale pokolenie nasto- i 20-latków jest już pokoleniem naturalnych egoistów. Zaczęłam więc sobie stawiać pytania: gdzie jest granica między egoizmem a samotnością? I co jest lekarstwem na zabicie tej pustki, jaką stwarza samotność? Dla mojej bohaterki Natalii tym lekarstwem było urodzenie dziecka. Wiem, że tak robi dużo kobiet w wieku lat 30 paru. Czują się samotne, więc rodzą sobie kogoś do kochania, bo wbrew pozorom to prosty pomysł do zrealizowania. Jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia, że nasze wszystkie potrzeby muszą być natychmiast zaspokojone. Nie potrafimy czekać, ani na nowy telewizor, ani na miłość.