Jestem (z) partnerem
Z partnerstwem jest trochę tak, jak z równouprawnieniem. Wszyscy są za, ale każdy traktuje je po swojemu. Teoretycznie większość z nas wspólnie decyduje i szanuje prawa drugiej osoby. Jak jednak partnerstwo wygląda w praktyce?
- Karolina Kopocz, glamour
Jeszcze 20 lat temu w Polsce przeważały związki patriarchalne. Prawa i obowiązki obu stron były jasno określone: on pracował i utrzymywał rodzinę, ona zajmowała się domem i dziećmi. Dziś prawie każdy związek nazywany jest partnerskim. Większość z nas ma jednak własną definicję partnerstwa. Co się dzieje, kiedy różni się ona od definicji naszej drugiej połówki? – Wchodzimy do związku z bagażem doświadczeń, teorii i oczekiwań. Na ogół zgadzamy się w jednym punkcie: oboje akceptujemy układ partnerski. Często jednak nie precyzujemy, co znaczy dla nas w praktyce. Dlatego potem każdy podąża za własną definicją. A gdy mijają fajerwerki związane z pierwszym zauroczeniem i bardziej racjonalnie patrzymy na partnera, zaczynają się kłótnie. Pojawia się rozczarowanie. – Aby go uniknąć, lepiej na samym początku usiądźmy i porozmawiajmy o tym, co dla nas oznacza bycie partnerem – zaczyna Jolanta Olszewska, psycholog.
WSPÓŁDZIAŁANIE
Clemi (29 lat) i Łukasz (27 lat) poznali się 1,5 roku temu na warszawskim Powiślu. Trzy tygodnie po pierwszym spotkaniu, a dokładnie po 20 dniach znajomości, Łukasz przyjechał po nią na dworzec kolejowy. Zabrał ją do siebie i tak już zostało. Po miesiącu zarobione pieniądze wrzucali do wspólnej skarbonki. Po 6 tygodniach postanowili „wypiąć się” na system i zaczęli starać się o dziecko. – Całą tę noc, kiedy odebrałem Clemi z pociągu, przegadaliśmy na balkonie. Byłem wtedy na etapie, w którym ważniejsza była dla mnie muzyka niż stały związek. Clemi to zmieniła. Zapragnąłem mieć rodzinę – mówi Łukasz. Przyznaje, że sielankę pierwszych miesięcy związku przerywały kłótnie. On, nauczony w domu i w pracy rzetelnego wypełniania obowiązków, nie mógł pojąć jej bezstresowego podejścia np. do sprzątania. – Oboje jesteśmy uparci i mamy własne wizje. Energia, spontan i entuzjazm – tak opisałabym siebie – uśmiecha się Clemi. – Odpowiedzialność, obowiązkowość i skuteczność. Te trzy rzeczowniki najlepiej pasują do Łukasza. Przyznaję, pracuję często na ostatnią chwilę. Przez większość dnia zajmuję się innymi sprawami, a potem zarywam noc i wykonuję całą robotę. Łukasz wkurzał się, że go budzę, burzę jego uporządkowany rytm. Z czasem przekonał się, że moja metoda też się sprawdza. Mimo tych wszystkich różnic co do dwóch rzeczy byliśmy od początku zgodni: angażujemy się i działamy (wspólnie) w 100%! Kiedy coś nam leży na żołądku, rozmawiamy.
Podzielili się obowiązkami. Clemi (wegetarianka) jest odpowiedzialna za dom w ciągu dnia. Łukasz, który z szacunku i aby żyło im się łatwiej, odstawił mięso, sprząta w weekendy. W tygodniu nie ma na to czasu, bo on jest w pracy, a ona zajmuje się ich 4-miesięczną córeczką, Mią. W nocy, gdy Mia budzi się, Clemi ją karmi, ale tulą małą do snu na zmianę. – Gdy stos naczyń w zlewie mnie przerasta, wstaję, by je umyć albo zapominam o tym i odkładam mycie na później. W końcu zrozumiałem, że nie umyta szklanka czy porozrzucane ciuchy nie są najważniejsze! – wyznaje Łukasz i dodaje, że nim mała przyszła na świat, musieli uporać się z jeszcze jedną ważną kwestią. Jaką? – Prowadzę warsztaty medytacji i technik oddechowych. Jako że rodziłam w rytmie jednej z nich (Sudarshan Kriya), chciałam, aby Łukasz poznał ją przed porodem. On, choć bardzo szanował moją „duchową zajawkę”, był jednak oporny – mówi Clemi. – Uwielbiam ludzi z pasją. Sam kocham muzykę i zajmuję się beatboxingiem. Rozwój duchowy to jednak sprawa dużo szersza niż brzmienie stopy i werbla.
Nie chciałem się w nią angażować pod presją – tłumaczy Łukasz. Kiedy już po narodzinach Mii poczuł wewnętrzną potrzebę, pojechał na warsztaty. Wrócił z nich bardzo zadowolony, ale nadal nie jest tak oddany sprawie jak Clemi. – Teraz pracuję tylko w niewielkim wymiarze godzin i więcej czasu spędzam z małą, a Łukasz jest na etacie i więcej zarabia. Za to w weekendy nosi ją i przewija, a ja mam czas wolny. Partnerstwo właśnie na tym polega. Na uzupełnianiu się w działaniu. Nigdy nie jest tak, że wszystko robimy po równo! – wyjaśnia Clemi. – Kiedy wracam z pracy, jest późno i zostaje mi tylko wykąpanie małej oraz kilka chwil przed jej zaśnięciem. Wkurza mnie, że tak dużo czasu spędzam poza domem. Dlatego chcemy jeszcze raz z Clemi rozwalić system i założyć wspólną firmę (na razie nie zdradzam szczegółów). To duże wyzwanie, ale wierzę, że przypieczętuje nasze partnerstwo – mówi Łukasz.
WSPÓLNA DECYZJA
Wszystko się zmienia (w tym my)! – Powiedzmy, że para zaczyna być ze sobą w wieku 25 lat. Ustalają, że mieszkają osobno, nie chcą mieć dzieci. Kiedy kobieta zbliża się do 30, nagle czuje przypływ instynktu macierzyńskiego. Słyszy: „Nie tak się umawialiśmy!”. Ten tekst, choć racjonalny, nie rozwiąże problemu. Jego pojawienie się wyznacza natomiast moment, kiedy należy redefi niować początkowe ustalenia – tłumaczy Jolanta Olszewska, psycholog. Agnieszka z Krzysiem w ponaddwuletniej historii swojego partnerstwa zaliczyli kilka takich chwil. Aga jest niezależną producentką reklamową. Do momentu poznania Krzyśka w jej słowniku nie istniało słowo „kompromis”. Nie słuchała argumentów partnera.
Pierwszy poważny zgrzyt nastąpił po dwóch miesiącach od momentu, kiedy zaczęli być razem. – Kiedy Krzyś zaczął mnie zapraszać na śniadania do Bristolu, nie sądziłam, że nasza znajomość przerodzi się w poważny związek. Myślałam, że będzie to jakiś kolejny układ bez zobowiązań. Zakochałam się i zmieniłam podejście. Krzyś miał problem z okazywaniem uczuć. Chodzenie za rączkę czy przytulanie absolutnie nie było jego nawykiem. Zaczęło mi to przeszkadzać. Zamiast spokojnej rozmowy, która doprowadzi do źródła tego problemu, zastosowałam szantaż emocjonalny. Wyjechałam z przyjaciółkami do Włoch. Przed wyjazdem postawiłam mu ultimatum: „Przytulamy się albo kończymy ten związek”. Ale muszę przyznać: cały wyjazd gryzła mnie ta sprawa.
Aga opowiada, że po powrocie zastała odmienionego, czułego Krzyśka. Od tego momentu zaczęła mówić o swoich potrzebach i co ważniejsze, słuchać argumentów drugiej strony! Najwięcej jednak w kwestii partnerstwa zmieniło pojawienie się Api (Apolonii Marii), ich obecnie 9-miesięcznej córeczki. – Kiedy zamieszkaliśmy razem, jeszcze nim Aga zaszła w ciążę, każdy decydował za siebie. Dziecko wymusiło na nas podejmowanie wspólnych decyzji. Zaczęło się od kwestii szczepień. Po długich dyskusjach doszliśmy do wniosku: nie szczepić. Potem pojawiły się tematy porodu, karmienia, pieluszek (eko czy jednorazowych), niani itd. – wylicza Krzysiek. – Przyznam, że często sama podejmowałam decyzję dotyczącą Api, a później reflektowałam się, że powinnam ją najpierw uzgodnić z Krzysiem – śmieje się Aga. – Teraz to się już zmieniło. Jednak współdecydujemy tylko w sprawach maleńkiej i organizowania czasu, który z nią spędzamy. O pozostałych sprawach nadal postanawiamy indywidualnie. Oboje zarabiamy i jesteśmy finansowo niezależni. Zakupy spożywcze robię ja, bo na zmianę z nianią przygotowuję posiłki dla Api. Rachunek płaci ten, kto go pierwszy złapie. Ubranka małej kupujemy oboje.
Mamy panią do pomocy w sprzątaniu raz w tygodniu i nianię, za co płacimy na zmianę. Weekendy niania ma wolne i wtedy oboje opiekujemy się małą. Ja ją częściej kąpię. Krzyś chętniej przewija. Aga dodaje, że kiedy np. umawia się z dziewczynami na mieście, tego samego dnia uprzedza o wyjściu Krzysia, by sprawdzić, czy może zająć się małą. Ta zasada działa również w drugą stronę. Kompromis wypracowali (po burzliwych dyskusjach) również w newralgicznej kwestii tradycji. – Pochodzę z katolickiej rodziny, w której święta spędza się zawsze razem. Dla Agi święta są czasem, kiedy można pojechać na narty – zaczyna Krzyś. – Wiem, jak ważna dla niego jest tradycja, więc jeżdżę na obiady rodzinne – tłumaczy Aga. – Zgodziłam się ochrzcić Api tylko dlatego, że Krzysiowi i jego rodzinie bardzo na tym zależało. Ostatecznie ona sama później zadecyduje, czy chce zgłębiać tę wiarę. Na jedno nie mogę się jednak zgodzić – na ślub. Uważam, że ceremonia w urzędzie stanu cywilnego jest zbyt biurokratyczna. Z kolei ślub kościelny nie zgadza się z moimi przekonaniami. Krzyś od prawie roku oświadcza mi się codziennie rano, licząc, że w końcu zmienię zdanie. „Kocham cię... Nie!” – odpowiada Aga niezmiennie.
WOLNOŚĆ
Czy wiesz, gdzie kończy się twoja wolność? Tam gdzie zaczyna się jego! Czy jest sposób, aby przesunąć tę granicę? – Jeszcze 20 lat temu kobiety były wychowywane w duchu poświęcenia się mężczyźnie, dzieciom, rodzinie. Dziś powoli zaczęłyśmy dostrzegać, że skoncentrowanie na sobie jest ważnym elementem naszej stabilności psychicznej. Niestety, ta dawka zdrowego egoizmu, szczególnie w młodszym pokoleniu, została przekroczona. Pole widzenia młodych ludzi jest często ograniczone do punktu, który wyznacza czubek ich nosa.
Związek partnerski jest mylony z brakiem odpowiedzialności za drugiego człowieka. Moim zdaniem najodpowiedniejszą definicją partnerstwa jest ta podobna do asertywności, czyli szanujmy wolność i potrzeby drugiej osoby – wyjaśnia psycholog, Jolanta Olszewska. Łucja (24 lata) i Krzysiek (28 lat) dodaliby do tej definicji jeszcze jeden fragment: kwestię oczekiwań. – Zawsze podziwiałem związek Moniki Bellucci i Vincenta Cassela. Są razem, mają dwójkę dzieci, ale mieszkają osobno – mówi Krzysiek.
– Spotykamy się wtedy, kiedy mamy na to ochotę. W naszym związku wszystko wypada. Ufamy sobie. Jesteśmy ze sobą szczerzy, nawet wtedy, gdy trzeba drugiej stronie powiedzieć: „Idę na kolację z moją byłą dziewczyną”. Nie oczekujemy. Akceptujemy drugą osobę taką, jaką jest. Nie chcemy jej zmieniać, choć to trudne – Krzysiek wymienia rzeczy, które jego zdaniem są wyznacznikami partnerstwa. Poznał Łucję rok temu na domówce zorganizowanej w jego mieszkaniu. Przez pierwsze pół roku spotykali się, kochali się, ale nie nazywali swojego układu związkiem. Przeprowadzili wiele długich i często nieprzyjemnych rozmów dotyczących tego, jak powinno wyglądać partnerstwo. – Mieszkamy osobno, więc odpada kwestia dzielenia wydatków. Nie spędzamy razem każdej wolnej chwili. Szanuję to, że Krzyś przyjaźni się i spotyka ze swoimi dwiema byłymi dziewczynami. Kiedy wychodzimy razem na imprezę, nie jesteśmy do siebie przywiązani – wyznaje Łucja, która kilka lat spędziła u boku bardzo zaborczego faceta. Na wstępie powiedziała Krzysiowi, że w jej słowniku nie ma miejsca na słowo „zazdrość”. Niejednokrotnie spotykała się ze złośliwymi komentarzami ze strony koleżanek na temat jej wolnego związku.
– Dziś nie biorę już tych komentarzy do siebie. Mój chłopak (ten status uzyskał po pół roku, odkąd zaczęli być razem) gotuje, sprząta i zmywa po sobie. Na dodatek wiem, że kiedy jest ze mną, to dlatego, że pragnie tego w 100% – odgryzała się na początku. – Pytasz o inne kobiety? O zdradę? W naszym pojęciu zdradą jest kłamstwo po prostu. Wtedy związek nie ma sensu. Ufam Krzysiowi. Kocham go i wszystko, czego potrzebuję, odnajduję u jego boku – kończy Łucja. Zastanawiasz się, który z tych trzech modeli mieści się w twojej definicji partnerstwa? Nie potrafisz udzielić na to pytanie jasnej odpowiedzi? Nic dziwnego. Z partnerstwem jest tak, jak z miłością. Nie ma jednej, obiektywnej definicji! Dlaczego? Bo każda teoria na temat miłości/partnerstwa dotyczy w praktyce dwóch osób.