Reklama

Claudia: Pokusi się Pan o stwierdzenie, że jesteśmy społeczeństwem oswojonym z tematem homoseksualizmu?
Jacek Kochanowski: W coraz większym stopniu tak. Widać te zmiany w długoterminowych badaniach, które przeprowadza CBOS. Zaczynamy akceptować postulaty środowisk homoseksualnych. Dzięki temu, że w mediach temat ten od jakiegoś czasu dość regularnie się pojawia, że byliśmy świadkami kilku głośnych coming outów (Tomasz Raczek, Jacek Poniedziałek, Michał Piróg), dzieje się to, co moim zdaniem w tej sprawie najważniejsze – oddemonizowanie homoseksualizmu. Osoby homoseksualne pojawiają się publicznie. Możemy więc zobaczyć, że taki człowiek to nie jest smok z dwiema głowami. Uśmiecha się pani, a to nie żart!
Czy ta wiedza przekłada się na to, że ludziom łatwiej jest przyznawać się w swoich domach do homoseksualizmu?
J.K.: Bardzo wiele czynników składa się na taką „wewnątrzdomową” sytuację. Charakter każdego z rodziców, ich wzajemne relacje, wykształcenie, wyznanie, przyjaciele domu, sąsiedzi, miejsce zamieszkania… Z pewnością o wiele łatwiej przeprowadzić taką rozmowę w rodzinie wielkomiejskiej, laickiej, wykształconej. Jak pani wie, lesbijek i gejów na wsi ciągle jest niewiele. Ściślej – są bardziej niewidzialni. A niewidzialność wynika tu z silniejszej wzajemnej kontroli, która charakteryzuje małe społeczności. Im większa anonimowość, tym – siłą rzeczy – większa tolerancja. Powiedziałbym, że nawet niekoniecznie zamierzona, ale po prostu „techniczna”. Na wsi równie istotnym elementem, jak fakt przyjęcia samemu takiej wiadomości, jest wizja „co powiedzą sąsiedzi?”. Chociaż słyszałem wiele opowieści tego typu, gdzie właśnie na początku pojawiało się przerażenie, jak to będzie, a potem okazywało się, że na sąsiadach ta informacja tak naprawdę nie zrobiła wrażenia.
Jednak ciągle jesteśmy mocno przywiązani do stereotypów.
J.K.: Niestety, tak. Ale widzę światło. Już nie reagujemy milczeniem, coraz rzadziej też agresją. Uczymy się rozmawiać o homoseksualizmie. Ostatnio miałem taką historię: byłem jednym z uczestników panelu dotyczącego biseksualności. Po konferencji podeszła do mnie bardzo zdenerwowana kobieta. Przeprosiła, że się do mnie zwraca, ale jest matką i właśnie trzy tygodnie temu dowiedziała się od córki, że ta jest lesbijską. Dla matki to straszny szok, pochodzi z katolickiej rodziny, ten temat w jej życiu w zasadzie nie istniał. Ale najbardziej zastanowiło mnie jedno, powiedziała: „Wie pan, moja córka poinformowała mnie, że jest lesbijką i na Boże Narodzenie przyjeżdża ze swoją partnerką. Zażądała ode mnie natychmiastowej, bezwarunkowej akceptacji”. Trzeba pamiętać, że w Polsce oswajanie się z problemem homoseksualności trwa dopiero od dwudziestu lat. A zmiany mentalności wymagają przecież pokoleń. Walczymy o akceptację dla homoseksualistów, tymczasem uważam, że w równym stopniu wyrozumiałość należy się ludziom, którzy taką wiadomość o swoim dziecku mają przyjąć. Potrzebują na to czasu. Przecież przez znaczną część życia było im mówione: homoseksualizm to choroba, zaburzenie, wręcz zboczenie. Tak naprawdę dopiero w latach 90. zaczęto mówić głośno, że to po prostu orientacja seksualna, że nie wymaga ona leczenia, a homoseksualista nie równa się zboczeniec, gwałciciel, pedofil, narkoman. I teraz, nagle, wymaga się od takiej matki, by natychmiast przestawiła swoje myślenie i w jednym momencie powiedziała: „Jestem szczęśliwa i dumna, że moja córka jest lesbijką”. Kobieta, która do mnie podeszła, ewidentnie chciała swoją córkę zrozumieć, ale powiedziała wyraźnie: „Dla mnie to jest za szybko”. I druga kwestia – miała do mnie wiele bardzo konkretnych pytań, bo ciągle brakuje nam wiedzy. Wzruszyła mnie ta rozmowa, gdyż pokazała mi, że ktoś poddany takiej presji, kto spokojnie mógłby się na tę sytuację zamknąć, szuka pomocy. Bo chce zrozumieć własne dziecko, chce oswoić się z jego światem. To cenne, mądre, oby jak najwięcej było takich przypadków. Ale jedno jest pewne: wyrozumiałość, akceptacja należą się tu obu stronom.
Co najbardziej przeraża rodziców, którzy słyszą od swojego dziecka taką wiadomość?
J.K.: Najgorsza rzecz, z jaką muszą się zmierzyć – zresztą nie tylko rodzice, ale też i same osoby homoseksualne, kiedy swoją orientację odkrywają – to właśnie tak si lnie ugruntowane stereotypy. Nieprawdopodobnie trwały jest ten łączący geja z mężczyzną, który czai się gdzieś w krzakach, czyhając na młodych chłopców. Natychmiast więc pojawia się myśl: „To moje dziecko będzie teraz kimś takim?!”. Stereotypy łączą homoseksualistę z patologią, przestępczością, rozwiązłością. Z przypadkowym seksem, z tym, że nie jest zdolny do budowania głębokich więzi.
Czyli mówiąc ogólnie, taka matka staje przed faktem: moje dziecko jest gorszym człowiekiem.
J.K.: Tak, jest niepełnowartościowe, ześlizgnie się na margines. I znowu pojawia się brak wiedzy. Dalej jest myśl o byciu „niestandardowym”. Jesteśmy wychowywani tak, aby być „normalni”, czyli niewidzialni.
W szeregu.
J.K.: A na wszystko, co nas z niego wypycha, reagujemy lękiem. Bo będą nas/nasze dziecko wytykać palcami. Zlanie się z tłumem pozornie daje nam poczucie bezpieczeństwa. Rodzice mają jeszcze jeden duży problem: siebie obwiniają o skłonności dziecka. Przerzucają się odpowiedzialnością, bo przecież pewnie można było temu jakoś zapobiec. Zobaczyć w odpowiednim momencie, wybić z głowy, podsunąć dziewczynę… I tak smokowi wyrasta kolejna głowa. Dlatego jestem przeciwny kampaniom, które w sposób jednoznaczny nakazują przymusowe coming outy: nie ujawniasz się, to znaczy jesteś tchórzem. Byłbym tu ostrożny, bo taka decyzja dotyczy również rodziny. Oczywiście, nie można być jej zakładnikiem w jakiejkolwiek życiowej decyzji. Jednak nie natychmiast i nie po trupach. więzi, wieloletnich, dojrzałych związków.
Ale czy mamy prawo wymagać od człowieka, który i tak musi stoczyć walkę ze sobą i światem, aby brał na siebie odpowiedzialność za uczucia najbliższych, którzy przecież z założenia powinni akceptować nas takich, jakimi jesteśmy? Relacja rodzic–dziecko powinna mieć w sobie element bezwarunkowości.
J.K.: Nie namawiam do życia w ukryciu, to absurd i dramat. Mówię tylko o tym, że warto tę decyzję podjąć po przemyśleniu formy, tak aby w możliwie największym stopniu ocalić ważne dla siebie relacje.
Czyli jak należy to zrobić, skoro w efekcie końcowym i tak trzeba po prostu powiedzieć: „Według waszych standardów jestem inna/inny”?
J.K.: Nie da się nikogo zmusić do akceptacji na siłę, ale psychologowie powtarzają jedno: rozmawiać! I to nie banał . Jeśl i na początku dialog nie wchodzi w grę, warto napisać list. „Wiem, że to jest dla was trudne, ale proszę was o zrozumienie. Kocham was. Wiem, że potrzebujecie czasu”. W większości sytuacji takie zachowanie naprawdę działa. Pozwala złagodzić emocje.
Problem „nie będę babcią, dziadkiem” jest tu istotnym elementem?
J.K.: Pojawia się, ale wbrew pozorom na tej liście obaw jest stawiany dość daleko.
Mówimy o trudnościach z coming outem od strony rodzica. A czego najbardziej obawia się druga strona – dziecko?
J.K.: Zdecydowanie odrzucenia. Bo jednak, pomijając sytuacje patologiczne, przestrzeń rodzinna jest głównym elementem wsparcia. I to właśnie lęk przed odepchnięciem jest najczęstszym powodem, dla którego homoseksualiści się nie ujawniają.
Łatwiej akceptujemy dzisiaj geja czy lesbijkę?
J.K.: Lesbijki są ciągle jeszcze niewidzialne. Dwie dziewczyny, które idą ul icą, trzymając się za ręce, nie są narażone na nieprzyjemności. Kiedy po godz. 24 włączymy telewizor, na niejednym kanale zobaczymy filmy przedstawiajace dwie kobiety uprawiające seks. To zazwyczaj nie budzi naszego zgorszenia, jednak absolutnie nie oznacza też naszej tolerancji. Mówiąc wprost: takie zestawienie stanowi po prostu zasadniczą część męskich fantazji seksualnych. Lesbijki nie są traktowane „poważnie”. Sądzi się, że to tylko chwilowy kaprys, dalej posunięty feminizm. A jeżeli do takich dwóch kobiet dołączyłby mężczyzna, to chętnie go przyjmą.
I znowu stereotyp.
J.K.: Właśnie. A ten główny dotyczący lesbijek mówi o tym, że… ich nie ma! Zanim zaczną walczyć o swoje prawa, muszą zawalczyć o zaistnienie w świadomości społecznej. I pod tym względem geje mają łatwiejszą sytuację: jeżeli nawet w zbiorowej wyobraźni funkcjonują negatywnie, mają z czym walczyć. Lesbijki nie mają się z czym konfrontować, bo w ich wypadku stygmatyzacja jest o wiele słabsza.
Rodzice łatwiej akceptują syna geja czy córkę lesbijkę?
J.K.: Takich badań nie ma. Mógłbym jednak zaryzykować hipotezę, że trochę trudniej zaakceptować syna, bo mężczyzn w sposób bardziej jednoznaczny obowiązuje nakaz bycia „prawdziwym mężczyzną”. A jednym ze stereotypów geja jest właśnie teoria, że to zniewieściałość, brak męskości.
A kobiety i tak są dzisiaj wyzwolone i wojujące.
J.K.: Jest jakiś rodzaj przyzwolenia dla męskiego funkcjonowania kobiet, podczas gdy kobiece funkcjonowanie mężczyzny jest piętnowane. Albo jesteś macho, albo jesteś gejem. To przekłada się więc na akceptację w domowym zaciszu. Homoseksualizm syna jest trudny szczególnie dla ojca – bezpośrednio uderza w jego własną męskość. Skoro zadaniem mężczyzny jest wychowanie macho, wychowanie geja to porażka. Matka łatwiej ten fakt zaakceptuje.
Samotnie wychowująca matka zaakceptuje go tym bardziej, bo dotkliwiej odczuwa swoją winę?
J.K.: Być może. Na pewno więzy są tu silniejsze i głębsze. W tradycyjnym domu sieć relacji jest, siłą rzeczy, obszerniejsza. Można uzyskać wsparcie u innych członków rodziny. Przenieść na nich swoją uwagę. Niezależnie od tych wszelkich zawiłości i konfiguracji najważniejsze jest zrozumienie. Ale z obu stron. A żeby rozumieć, trzeba mieć wiedzę, żeby mieć wiedzę, trzeba rozmawiać. I pamiętać, że strach ma wielkie oczy. Stopniowe i mądre oswajanie, nawet najtrudniejszej sytuacji, czyni cuda. I kończy się zazwyczaj tym, od czego relacja rodzic–dziecko się zaczyna: miłością!

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama