Jak sobie radzić z emocjonalnym wampirem
Wampiry to nie legenda. One są wśród nas. Żyją na tej samej ulicy, co my, czasami nawet w tym samym domu. Czają się wśród znajomych, rodziny, kolegów z pracy. Tylko... zamiast krwią żywią się naszymi emocjami. Brońmy się!
- Joanna Dowgiałło-Tyszka, Claudia
Na pierwszy rzut oka wygląda zupełnie normalnie (próżno szukać u niego wystających kłów i strużki krwi cieknącej po brodzie). Często go lubimy, podziwiamy albo współczujemy mu, chcemy pomóc. Nie wiadomo kiedy i jak wpadamy w jego sidła. Zanim się obejrzymy, wysysa z nas energię, radość życia, pozbawia poczucia własnej wartości, podstępnie wykorzystuje. Dajemy coraz więcej z siebie, nie otrzymując nic w zamian. Taktyka wampira jest prosta: najpierw pozyskać nasze zaufanie, uczucia po to, by później „wypić” z nas wszystkie siły i dobre samopoczucie. Chce nas kontrolować, tak byśmy zaspokajali jego potrzeby i zachcianki. Emocjonalnym wampirem jest więc np. przyjaciółka wykorzystująca naszą niską samoocenę, matka grająca na naszym poczuciu winy, jak i współpracownica, która osiąga sukcesy naszym kosztem. Krótko mówiąc, każdy, przy kim czujemy się zdołowani, winni, zmęczeni, gorsi. Wyrwanie się spod władzy takiego emocjonalnego krwiopijcy jest trudne. Najlepszy sposób to poznanie się na jego sztuczkach. Jeśli przejrzymy jego demoniczną grę, wówczas nie damy się nabrać na podstępne chwyty. To działa lepiej niż czosnek i osikowy kołek.
Koleżanka z biura żeruje na mojej pracy, kradnie mi siły
Czuję się tak, jakby ktoś wpił się w mój kark i cały czas siedział (a raczej jechał) na moich plecach – zaczyna Iwona z Warszawy, 30 lat. – Mam na myśli Sylwię, dziewczynę, która pracuje ze mną w jednym dziale. To mistrzyni w pozorowaniu pracy i wykonywaniu jej cudzymi (czyli moimi!) rękami. Ciągle narzeka, że jest strasznie zajęta, ale tak naprawdę nie wykazuje się zbytnim zaangażowaniem przy naszych wspólnych zadaniach (albo źle się czuje, albo ma coś do załatwienia w mieście, albo klient jej „nie leży” itp.). Za to ja dwoję się i troję, by dopiąć sprawy na ostatni guzik. Organizuję, załatwiam, sypię pomysłami. A ona co najwyżej próbuje sabotować, podważać moje rozwiązania i propozycje. Potem – jak już wszystko zakończy się sukcesem – jest pierwsza do przyjmowania gratulacji. „To był megawysiłek, ale dałyśmy radę” – opowiada z entuzjazmem. Spryciara, spija całą śmietankę, a ja stoję zapomniana gdzieś z boku. Mam już dość tego żerowania na mnie! Nie podoba mi się to, że Sylwia wykorzystuje moją energię, czas, zaangażowanie. Wysysa ze mnie siły, by budować swój sukces. Żyje moim kosztem. Krążą plotki, że ma awansować. Jeśli się sprawdzą, będzie mogła bez ogródek zlecać mi to, za co potem ona otrzyma pochwałę.
Co radzi psycholog
Układ, w którym ktoś się wysila, wymyśla, organizuje, a drugi pod te pomysły i starania „podczepia się”, może trwać miesiącami, a nawet latami. Dopóki strona aktywna nie poczuje się zmęczona. Pierwszy krok, by przerwać tę sytuację, to uświadomić sobie, że jest się wykorzystywanym trochę na własne życzenie – bo na to pozwalamy. A potem przyjąć zasadę: nie wyrywam się ze wszystkim do przodu. Czekam. Pozwalam, by inni wykonali swoją część pracy. Nie robię niczego za nich, nie wyręczam, nie zgadzam się na przejmowanie czyichś obowiązków.
„Przyjaciółka” bez opamiętania naśladuje moje życie
Teresa wydaje się moją wierną kopią. Naśladuje mnie dosłownie we wszystkim – mówi 37-letnia Maria, urzędniczka z Łodzi. – Pracujemy biurko w biurko, spędzamy ze sobą codziennie osiem godzin. Normalne jest więc, że opowiadamy sobie o tym, co się dzieje w naszych rodzinach, domach; gadamy o ciuchach, kosmetykach itp. Niestety, zachowanie Teresy jest coraz bardziej niepokojące. Mam wrażenie, że staje się mną, zaczyna żyć moim życiem. Używa takich samych perfum. Nosi identyczne garsonki, buty, apaszki. Koleżanki z innych działów śmieją się, że chyba wszystko sobie pożyczamy. Na początku też mnie to bawiło, teraz coraz bardziej się irytuję. Zwłaszcza że jej naśladownictwo nie ogranicza się do wyglądu. Gdy zaprosiła mnie na swoje imieniny, doznałam szoku – okazało się, że jej mieszkanie jest łudząco podobne do mojego! Tak samo było, gdy zmienialiśmy z mężem samochód. Długo zastanawialiśmy się nad marką – w końcu to inwestycja na lata. Kiedy już kupiliśmy auto, Teresa zaczęła wypytywać mnie o mnóstwo technicznych szczegółów. Zdziwiłam się, skąd u niej takie nagłe zainteresowanie motoryzacją. Wszystko stało się jasne, kiedy miesiąc później znajoma cała w skowronkach poinformowała mnie, że kupili z mężem identyczny samochód jak nasz. „Nawet kolor taki sam! Czy to nie wspaniałe?” – szczebiotała. Dzieci też posłała do tej samej szkoły, co moje. „Będziemy mogły wymieniać się doświadczeniami” – tłumaczyła. Czuję się coraz bardziej osaczona i nie bardzo wiem, jak się uwolnić od swego „sobowtóra”. Zastanawiam się też, czemu Teresa tak usilnie stara się być moim odwzorowaniem. Może nie ma żadnego pomysłu na siebie i dlatego mnie kopiuje? Nie wiem...
Co radzi psycholog
Gdy „sobowtór ”depcze nam po piętach, mamy dwa wyjścia: albo nauczymy się to ignorować, albo spróbujemy zmienić. Zapytajmy np.: „Dlaczego we wszystkim mnie naśladujesz? Przeszkadza mi to”. Przeprowadźmy rozmowę zupełnie serio. Nie ograniczajmy się do aluzji czy podśmiewania: „Ha, ha, mój ty cieniu”. Może koleżanka kopiuje nas nieświadomie. Nie zdaje sobie sprawy, że to nas drażni. Jeśli zwrócimy jej uwagę, jest szansa, że następnym razem zastanowi się dwa razy, zanim uczyni jakiś krok. A może dana osoba naśladuje nas z premedytacją, bo podziwia nas i zazdrości tego, co mamy. Wtedy zachęcajmy ją, by próbowała sama szukać pomysłów na siebie. Chwalmy wszelkie przejawy samodzielnego myślenia.
Znajoma „wysysa” ze mnie energię
Byłam w siódmym niebie, że tak fantastyczna dziewczyna jak Alicja chce się ze mną przyjaźnić – mówi 28-letnia Olga z Warszawy. – Zawsze miała najmodniejsze ciuchy. Jej ojciec był dyplomatą, więc często wyjeżdżała za granicę, mieszkała w luksusowej willi. Przy niej byłam szarą myszką z prowincji. Jednak dzięki Alicji zaczęłam bardziej wierzyć w siebie. Myślałam, że skoro ona coś we mnie zobaczyła, to znaczy, że nie jestem taka beznadziejna. Odważyłam się zorganizować wyjazd sylwestrowy dla naszej grupy ze studiów. Wszyscy byli zachwyceni, oprócz Alicji. Zrozumiała, że wymykam się spod jej kontroli i zaczynam świecić swoim światłem. Postanowiła więc ściągnąć mnie na ziemię i uświadomić, kto jest prawdziwą gwiazdą, a kto jedynie satelitą. „Myślisz, że oni naprawdę cię lubią? Kumplują się z tobą tylko ze względu na mnie” – sączyła mi do ucha. Czar prysł. Wiedziała, że moje poczucie własnej wartości jest chwiejne, i wykorzystywała to. Rzucała niby niechcący: „Ojej, ten fason spódnicy był modny dwa lata temu. Chcesz, pożyczę ci coś na imprezę”. Ale potrafiła też być dla mnie bardzo miła. Zafundowała mi niezapomniany weekend w Paryżu, byłam druhną na jej ślubie, uczestniczyłam w jej uroczystościach rodzinnych. Sama jednak nie ułożyłam sobie życia osobistego ani zawodowego. Czasem myślę, że to przez nią. Kiedy tylko coś szło po mojej myśli, ona roztaczała przede mną najczarniejsze scenariusze. „Chcesz pracować w tej kancelarii? Jesteś pewna, że masz odpowiednie kwalifikacje?” – pytała, a ja rezygnowałam z kolejnej rozmowy kwalifikacyjnej. Rzuciłam też chłopaka, bo Ala wmówiła mi, że jest egoistą i tyranem. Mam wrażenie, że ona żywi się moim lękiem i niepowodzeniami. Im bardziej się czegoś boję i rezygnuję, tym ona czuje się silniejsza. Jestem tłem, na którym może brylować.
Co radzi psycholog
Jeżeli nie chcemy, by ktoś wykorzystywał nasz brak wiary w siebie, podejmijmy próbę ucieczki. Ale zadbajmy wcześniej o odpowiednie zaplecze – to mogą być znajomi, pasje itp. Jeśli rezygnujemy z jakiejś relacji, musimy ją czymś zastąpić, by nie wpaść w pustkę. Zapiszmy się więc np. na jogę czy fitness i poznajmy nowych ludzi. Idźmy tam sami, bez gwiazdy. Niech to będzie nasza mała tajemnica. Krok po kroku przygotowujmy się do ucieczki. A potem: witaj, wolności!