Reklama

Wychwytujesz spojrzenie kobiety przyglądającej ci się w autobusie. Jaka jest twoja pierwsza myśl? „No nie, rozmazał mi się make-up!”, „Pewnie z moją fryzurą jest coś nie tak”, „Spódnica. Wiedziałam, że jest za krótka”. A może ona myślała, że świetnie wyglądasz? Rzecz w tym, że za bardzo martwimy się tym, co inni o nas myślą. I to utrudnia nam życie. Lekarstwo? Nauczenie się sztuki wyrażania siebie – rozumianej jako pozwolenie ludziom, by zobaczyli cię taką, jaka naprawdę jesteś – na twoich warunkach. Oto jak to zrobić.
JANE PRATT, TWÓRCZYNI I REDAKTORKA XOJANE.COM, OPOWIADA, JAK PRZESTAŁA UDAWAĆ KOGOŚ, KIM NIE JEST, I ZACZĘŁA MÓWIĆ PRAWDE, SOBIE I INNYM.
Przez całe dzieciństwo udawałam kogoś, kim nie byłam. Kiedy miałam 5 lat, zapukałam do pracowni malarskiej mojej mamy i pochwaliłam się, ze strzeliłam gola w meczu piłki nożnej. Grałam słabo, ale chciałam, by poświęcała mi uwagę, więc stale przypisywałam sobie jakieś osiągniecia. Gdy miałam 7 lat, powiedziałam kolegom, że moja rodzina uczęszcza do Pierwszego Prezbiteriańskiego Baptystycznego Kościoła Chrystusa. Tak naprawdę taki kościół nie istnieje, a moi rodzice są agnostykami i artystami. Podczas 30. urodzin mojej matki siedzieliśmy na trawniku, słuchając zespołu o nazwie „Weeds”, który grał ubrany jedynie w złotą farbę w spreju (wówczas nie doceniałam fajności mojego prawdziwego życia). Zanim zaczęłam kłamać o swoim życiu seksualnym (zmyślony wiek utraty dziewictwa: 14 lat; prawdziwy: 17 – co oznacza, że zamiast cieszyć się seksem, zastanawiałam się, co zrobić, by facet nie domyślił się, że był moim pierwszym), zrozumiałam, że ukrywanie tego, jaka jestem naprawdę, prowadzi do cierpienia – i psychicznego, i fizycznego.
Ucieczka od kłamstwa
Gdy zaczęłam redagować czasopismo dla nastolatek „Sassy”, postanowiłam, że będę pisać tylko prawdę (doświadczałam przy tym przyjemnego katharsis, które było efektem zmniejszania rozbieżności między tym, kim udawałam, że jestem, a tym, kim byłam naprawdę). Mój pierwszy edytorial był do bólu szczery. Do pisma wprowadziłam kolumnę „To mi się przydarzyło”, chciałam, żeby dziewczyny zwierzały się z tego, o czym zwykle nie mówią, np. że miały aborcję lub że ich ojciec był alkoholikiem. Pisały do mnie i zatrzymywały na ulicy, żeby powiedzieć, co im się przytrafiło i że te wyznania je wyzwalają. Mimo że pracuję nad tym, by mówić prawdę, nie jestem w tym mistrzynią. Choć wiele razy przyznawałam się i do rzeczy ważnych, i błahych – od brania narkotyków do nieuprawiania seksu przez kilka lat – jednak kusi mnie czasem, by wyłgać się z trudnej sytuacji.
Prawda jest trendy
Najzdrowiej jest mówić prawdę na bieżąco, zamiast dopiero wtedy, gdy się ją przetrawi. Potrzeba wiele odwagi, by przyznać się do błędu w chwili, gdy go popełniasz. Kiedy okazało się, że obumarły moje bliźnięta, dziewczynka i chłopiec, i trafiłam do szpitala, usłyszałam, że „New York Post” będzie o tym pisał. Byłam przerażona. Nie chciałam mówić o swoim doświadczeniu, zanim sama się z nim uporam. Potem pomyślałam, że mogłabym pomóc innym, pisząc o tym na bieżąco. Wyznałam: „Wywołano poród i musiałam urodzić martwe bliźniaki w pokoju przylegającym do tego, w którym parę lat wcześniej urodziłam córkę. Niektóre z was wiedzą, jakie to traumatyczne przeżycie. W szpitalu spytano mnie, czy chciałabym potrzymać dzieci, wyprawić im pogrzeb, czy wolę, żeby szpital się nimi »zajął«. Bardzo trudno o tym pisać”. Odezwało się do mnie wiele kobiet, by opowiedzieć o podobnych przejściach do moich. Zadzwoniła też przyjaciółka i wyznała, że 20 lat temu poroniła, i że – aż do dziś – nie była w stanie nikomu o tym powiedzieć.
Cel: bycie sobą
Kiedy poznałam wydawcę „Sassy” (zanim jeszcze dostałam pracę w tym piśmie), miałam na sobie ubranie, w którym czułam się najbardziej komfortowo: rozdeptane buty, top z second-handu z niewielką plamą, która mi nie przeszkadzała, i spódnicę w kropki, którą kupiła mi babcia. Pomyślałam, że jeśli pasuję do tej pracy, to będą mnie chcieli taką, jaka jestem naprawdę. Gdy wydawca zapytała, jakie działania społeczne wspieram, powiedziałam, że regularnie przekazuję pieniądze dla Narodowej Ligi Walki o Prawo do Aborcji. Nie obchodziło mnie, czy ona zgadza się z moimi poglądami. Nie zastanawiałam się, co sądzi o moich butach. Czułam się sobą. Chciałabym, żeby każdy mógł poznać to uczucie.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama