Reklama

Staram się nigdy nie pokazywać mojemu mężczyźnie bez makijażu. Zmywam go dopiero wtedy, kiedy on zaśnie, a rano wymykam się do łazienki, żeby szybko doprowadzić się do porządku - mówi Justyna. Jest atrakcyjną młodą kobietą i bez trudu można sobie wyobrazić, że bez makijażu wygląda równie dobrze. Ale Justyna, nawet, kiedy rano idzie do pobliskiego sklepu po pieczywo, jest perfekcyjnie "zrobiona". Często śni jej się, że próbuje się umalować, ale nie może znaleźć szminki albo tuszu i wpada w panikę... Dlaczego boi się pokazać własną, niczym nie przyozdobioną twarz? Czym tak naprawdę jest dla niej makijaż?

Reklama

W gorsecie lęku

Makijaż, ubiór, fryzura to formy masek, za którymi chowamy się razem ze swoimi niedoskonałościami. Malując twarz, prezentujemy światu w sposób kontrolowany taki nasz wygląd, jaki wydaje nam się najbardziej atrakcyjny. A przecież nic złego w tym, że chcemy ładnie wyglądać...- Ale przypadek Justyny - mówi terapeutka Jolanta Łagodzińska z Instytutu Zdrowia Psychicznego i Rozwoju Osobowości - to coś więcej, niż dbanie o siebie. To raczej dowód lęku, że sama w sobie jest nie dość atrakcyjna i dobra, żeby jej chłopak chciał z nią być. Za nie akceptowaniem swojego naturalnego wyglądu może się również kryć brak akceptacji dla różnych trudnych emocji, które mamy w środku, np. złości,zazdrości czy gniewu. Makijaż to forma kontroli, że wszystko jest z nami w porządku. Skoro panuję nad swoim wyglądem, myślimy, to również z innymi życiowymi sprawami poradzę sobie doskonale.
Ewa niemal nie schodzi z wagi. Ma 32 lata, jest szczupła i zgrabna, a kiedy przytyje dwa kilo, natychmiast wpada w panikę. - Chcę być szczupła, bo to dla mnie synonim atrakcyjności i powodzenia - mówi. -Kiedy zjem trochę więcej albo skuszę się na słodycze, to natychmiast czuję się winna, jestem z siebie niezadowolona.
Przypadek Ewy psycholog komentuje tak: - Jeśli ktoś nie pozwala sobie na swobodne zachowania, odrobinę szaleństwa, popełnianie błędów, towarzyszą temu zachowania o charakterze restrykcyjnym. Przesadna, obwarowana setkami zakazów i nakazów, dbałość o sylwetkę ma również na celu niedopuszczanie do siebie niewyrażonych emocji: złości, nienawiści, żalu.Ponieważ konfrontacja z nimi może być zbyt bolesna, niektórzy ludzie,zamiast rzucać talerzem o podłogę, uciekają np. właśnie w nieustanną kontrolę wagi ciała czy też otaczającej ich przestrzeni.
To ostatnie to specjalność 40-letniej Joanny, w której mieszkaniu każda rzecz ma swoje ściśle wyznaczone miejsce. Niczego nie wolno przesunąć o centymetr, Joanna stale sprząta, układa rzeczy na półkach, porządkuje.
Dyktatowi "wszystko na swoim miejscu" poddała nie tylko męża i syna, ale również gości. Zdaniem Jolanty Łagodzińskiej, pozwala to Joannie udawać, że podobny porządek ma również w sobie. Widok porozrzucanych rzeczy konfrontuje z wewnętrznym chaosem i jest to bardzo niemiłe uczucie.
Joanna nie lubi rozmawiać o swoich emocjach, niechętnie też je okazuje. Czasami tego żałuje, mówi, że czuje się tak, jakby nosiła niewidzialny, ciasno zasznurowany gorset. Chwilami ma ochotę krzyczeć bez opamiętania, czasem bywa agresywna niewspółmiernie do sytuacji. Ma wtedy olbrzymie poczucie winy, a gdy ochłonie, wszystkich przeprasza. - To naturalne -komentuje Łagodzińska. - Nie wyrażone w dziesiątkach sytuacji emocje kumulują się i potrafią wybuchnąć w najmniej spodziewanej chwili. Obwiniamy się za to, myślimy, że jesteśmy źli, niesprawiedliwi i okrutni wobec bliskich, i chcąc zadośćuczynić jeszcze bardziej tłumimy w sobie złość, aż... do kolejnego wybuchu.

Reklama

W stronę siebie

Emocji nie sposób kontrolować; one po prostu są - czy tego chcemy, czynie. Tłumienie ich, zaprzeczanie ich istnieniu (co robią osoby nadmiernie kontrolujące swoje życie) to proces wyniszczający. Ma bowiem charakter "łańcuchowy": gdy odcinamy się od jednego rodzaju emocji,automatycznie odcinamy się od wszystkich innych, także od tych pozytywnych. - Nie da się odczuwać wybiórczo - tłumaczy Mariusz Bonk. -Jeśli nie dopuszczamy do świadomości złości, rozczarowania, smutku, lęku, automatycznie przestajemy odczuwać zadowolenie, radość, zachwyt... Pierwszy krok do uzdrowienia to uświadomienie sobie, co tak naprawdę kontrolujemy. Na to pytanie jesteśmy w stanie odpowiedzieć wówczas, gdy skomunikujemy się ze swoimi prawdziwymi uczuciami i nauczymy się je rozpoznawać. Wtedy dopiero otwiera się szansa na wyrażanie ich w taki sposób, aby nikogo nie zranić i nie skrzywdzić. Poluzujmy choć trochę kontrolę nad samym sobą. Pozwalajmy czasami ponieść się sytuacji idecydować o naszych sprawach innym ludziom. Zaufajmy psychologom i sobie, i uwierzmy, że sympatia, jaką inni nas obdarzają, nie zniknie tylko dlatego, że będziemy mieć tłuszczyk w talii albo bałagan w mieszkaniu. Paradoksalnie - może nawet wzrosnąć.

Reklama
Reklama
Reklama