Ile w tobie matki
Coraz częściej łapiesz się na tym, że bywasz jej lustrzanym odbiciem. Czasem to miłe, częściej jednak wpadasz w panikę. Tyle razy powtarzałaś: „Nie będę jak własna matka!”. Zmierz się z tym, od czego nie uciekniesz.
- Monika Kotowska, glamour
Co za hałas. Natalka szarpnięciem otwiera szufladę i raz po raz zanurza rączki w kredkach. – Mamo, gdzie jest ta złota? – pyta. – Tam, gdzie ją położyłaś – Ewa teatralnie cedzi słowa i nagle, w geście przerażenia, zasłania dłonią usta. Nie słyszy już ani stukających kredek, ani własnej córki, która radośnie wymachuje odnalezionym złotym pastelem. W tym jednym, wypowiedzianym z lodowatym spokojem zdaniu usłyszała własną matkę. Uderzyło jak grom z jasnego nieba, chociaż tyle razy powtarzała: „Nigdy nie będę taka jak ona”.
– Matka miała wiele powiedzonek, których nie znosiłam, dźwięczały mi w uszach, sprawiając niemal fizyczny ból – opowiada Ewa. „O pół tonu ciszej” odnosiło się do robienia jakiegokolwiek hałasu tudzież mówienia podniesionym głosem. Nie było dnia, żebym nie usłyszała tego egzaltowanego „o pół tonu...”. Miała także monopol na prawdę. Wciąż ma. Wczorajsza rozmowa telefoniczna, Ewa do matki: „Chcę kupić sobie płaszcz. Widziałam ładny, czarny”. I słyszy niemal wykrzyczane: „Okropny!”. – Zupełnie normalna reakcja mojej matki – wyjaśnia. – Przecież jeszcze go nie widziała, a już stwierdza, że płaszcz jest „O-krop-ny!”. Przeciąga przy tym irytująco sylaby. Próbuję protestować, ona wybucha: „Nieeee! Nie znasz się. Powinien być w kolorze kamel”. Nauczyłam sobie z tym radzić, zmieniam temat. Dziś, bo dwa lata temu wkręciłabym się w dyskusję, która skończyłaby się rzuceniem słuchawki. W zeszłym miesiącu obchodziłam 29. urodziny, a wciąż nie mam prawa do własnego zdania. Dla swoich dzieci na pewno taka nie będę!
Nie chcę być taka jak ty
Ile razy obiecywałaś sobie, że będziesz całkiem inna niż twoja mama? Aż pewnego dnia z rosnącą paniką zauważasz, że zaczynasz się zachowywać tak samo. Spokojnie. Zdaniem psychologów na drodze do tego, by stać się dorosłą i samodzielnie myślącą kobietą, jest miejsce na bunt i negowanie zachowań własnej matki. Kiedy już przestaniemy się buntować przeciwko jej „okropnemu” stylowi życia, przyjdzie dzień, gdy stwierdzimy: jesteśmy naprawdę podobne. Mądrzejsze o tę wiedzę idziemy własną drogą.
Brytyjska psycholog Deborah Northfield zbadała setkę dziewczynek w wieku 5-10 lat. Statystycznie w wieku 6 lat i 8 miesięcy wypowiadamy po raz pierwszy słowa: „Nie chcę być taka jak ty!”.
Złota kredka sunie po granatowym brystolu. Natalka czas buntu ma jeszcze daleko przed sobą, maluje gwiazdy, koronę królewny, błyszczące kropki na sukience. Ewa znad kubka zielonej herbaty rzuca mężowi pełne rezygnacji pytanie: „Jestem taka jak własna matka?”. Opierał się, ale w końcu przyznał, że tak jak ona najczęściej maluje świat w czarnych barwach.
– Studiowałam na drugim końcu świata. Pamiętam, jak kiedyś napisałam do matki szczery list – wspomina Ewa. – Chciałam, żeby wiedziała, że świetnie się odnalazłam w międzynarodowym towarzystwie. Podzielić tym, jak się razem bawimy. Jej reakcja była taka, że na długo zaniemówiłam: „Co ty robisz?! Dziecko, opanuj się! Tam trzeba się uczyć, a nie w jakieś narkotyki wpadać!”. Każde zdanie z wykrzyknikiem – opowiada. – Ten kawałek papieru aż palił od złych emocji. Narkotyków w życiu nie próbowałam, ale ona już mnie widziała w rynsztoku. Matka w każdej sytuacji natychmiast pisze czarne scenariusze. Ja niestety robię podobnie. „Nie uda się – myślę. – Egzaminu na prawo jazdy pewnie nie zdam. Wciąż powtarzała, że nie mam za grosz refleksu. To po co będę próbować?”. Zabierałam się do tego przez lata. Mąż mnie zmusił, wykupił kurs jako prezent gwiazdkowy. Zdałam za pierwszym podejściem. Powoli się zmieniam, coraz mocniej wierzę w siebie, ale czarnowidztwo mam wszczepione głęboko pod skórę. To przechodzi z matki na córkę jak osmoza.
Z domu wynosimy zachowania, przejmujemy powiedzenia, gesty, które w pewnym momencie stają się nieświadomym nawykiem. – Mnie to przeraża – Marta zatrzymuje się pośrodku parkowej alejki. – Nie lubię swojej mamy – wygina usta w podkówkę. – Mam już własną rodzinę, to oddalenie łagodzi emocje, ale przez lata jej nie znosiłam. A potem wyrzuca z siebie: – Nic mnie z nią nie łączy. Nie chcę, żeby mnie coś z nią łączyło. Ona mnie denerwuje. Nie chcę jej zachowań w jakikolwiek sposób powtarzać. Uważam, że są okropne i... niestety czasami widzę je u siebie. Dziś chyba po raz pierwszy zastanawiam się, czy nie traktuję córki podobnie? Mdli mnie z nerwów. Mąż wie, że powiedzenie: „Jesteście z matką takie same” to dla mnie największa obelga. Obelga wręcz rozwodowa! Od niedawna wiem, że znów jestem w ciąży.
Tej nie kocham, tej nie lubię
Ponoć „matki przekazują swym dzieciom nie tylko geny, lecz także część swego życiowego doświadczenia”, tak przynajmniej twierdzą badacze z uniwersytetu w Bostonie. Według nich pamięć u potomstwa może być modyfikowana przez doświadczenia, które stały się udziałem matek jeszcze przed jego poczęciem. To spora odpowiedzialność. Marta była kujonem. – Musiałam się świetnie uczyć – opowiada. – Wiedziałam, że wtedy matka nie będzie miała argumentów, żeby mi czegoś zabraniać. Żyję z syndromem prymusa i wygląda na to, że właśnie zaszczepiam go córce. Regularnie ze sobą walczymy. Zaczyna się niewinnie: „Hania, musisz odrobić lekcje”. Jeśli nie siada do nich natychmiast, zaczyna się sparing. Coś przygadam, ona odpowiada. Zamiast odpuścić, przykręcam śrubkę. Mąż się z nas śmieje i to najczęściej rozładowuje sytuację. Z moją mamą z reguły kończyło się dziką awanturą, wybuchałam: „Nienawidzę cię!”. Albo wybiegałam z domu.
Marta nie przepraszała. Nigdy nie czuła się winna. Raczej atakowana, traktowana niesprawiedliwie. – Najczęściej myślałam: „Czego ona ode mnie chce? Czepia się” – wyjaśnia. – Jak dostałam w szkole piątkę z minusem, matka pytała: „A skąd ten minus?”. Oczywiście, że mnie złości, kiedy Hanka przynosi w zeszycie czwórkę. Stać ją na więcej. Wczoraj tłumaczyła: „Mamo, były strasznie trudne pytania”. A ja na to: „Gdybyś się nauczyła, nie byłyby trudne”. Nie potrafię pogodzić się z faktem, że czasem dostanie gorszą ocenę. Trójek nie akceptuję. Boże, jestem toksyczna! Jestem jak własna matka. Zwariuję!
Deborah Tannen w książce „Coś ty na siebie włożyła?!” pisze, że relacja pomiędzy matką a córką jest dosłownie „matką wszystkich innych relacji”, budzi najsilniejsze uczucia, jest źródłem najgłębszej miłości i najgorętszego gniewu, a czasami nawet nienawiści. Ta pierwotna relacja każe nam spojrzeć wprost na nasze lustrzane odbicie. W ten sposób zmusza nas do zadania sobie fundamentalnych pytań o to, kim jesteśmy, kim chcemy być i jakie tworzymy związki w rodzinie i poza nią. Nie tylko Marta, niczym kalka, powtarza w dorosłym życiu zachowania z rodzinnego domu. – Jako dziecko nigdy nie byłam dość dobra – wspomina. – Wbiegałam po schodach, krzycząc od progu: „Mam szóstkę!”. A matka na to: „Ale pokoju nie posprzątałaś”. Czułam, że nigdy nie zaspokoję jej ambicji – mówi. – Albo nie da mi tego odczuć. Nie dopuszczałam też myśli, że będę kiedyś jak ona.
Do Marty zadzwoniła wychowawczyni. Przygotowują w klasie bożonarodzeniowe przedstawienie. – Pytała, czy pomogę zrobić dla córki kostium osiołka! – prycha. – Już się nie mogłam doczekać, co powiem Hance, jak tylko wróci ze szkoły. Co to za pomysł grać osła? Kto dostał główną rolę? I wtedy przed oczami stanęło mi własne dzieciństwo. A niech tam – opowiada Marta. – No trudno, będzie osioł. Moja mama raczej nie przyjdzie.
Czas odwrócić tę lampę
Ewa przekłada w rękach zdjęcia z wakacji. Pojechałyśmy we trzy, ja z córką i mamą, która doprowadzała mnie do szału – wyznaje bez ogródek. – Wisi nade mną jak jastrząb, patrzy na ręce, informuje, że właśnie przyszedł SMS. Przecież widzę i nie ogłuchłam. Mogłabym, bo gada non stop: „Zjadłaś? Umyłaś naczynia? Byłaś? Zrobiłaś? Gdzie idziesz? Kiedy wrócisz?”. Na uwagę: „Czy możesz, proszę, zająć się sobą” obraża się śmiertelnie. Ale ja robię to samo z własną córką – Ewa ścisza głos. – Kiedy je obiad, muszę się hamować, żeby jedzenia nie wpychać jej na siłę do ust. Nie patrzeć wciąż na talerz, nie śledzić, co i w jakim tempie z niego znika. Wiem dobrze, po kim mam tę cechę, nieustannego nadzorowania wszystkich wokoło. Różni nas to, że ja nad sobą pracuję. Wróciłam z wakacji i zapisałam się na terapię. Uczę się, żeby to światło, ten szperacz, który mam włączony i świecę nim innym po oczach, zwrócić również na siebie. Moja matka przez całe swoje życie świeci tylko na innych. Jej by nie przyszło do głowy odwrócenie tej lampy. To nie jest przyjemne ani wygodne, ale zrobię wszystko, żeby córka nie dostała ode mnie w emocjonalnym spadku tego co ja.
Tak myślałam, zaczynając terapię, matki już raczej nie zmienię, ale może chociaż siebie. I nagle zaczęłam dostrzegać, co mi dała dobrego. Sporo tego było. To ona nauczyła mnie brania odpowiedzialności. Dla mnie dane słowo jest święte. I pochylania się nad drugim człowiekiem. Ona zawsze wyszpera z kieszeni choćby nawet dwa złote, gdy widzi rękę wyciągniętą w swoją stronę. „Jak kogoś życie zmusiło, żeby prosił na ulicy o pomoc, to ja się nie będę zastanawiać, czy przypadkiem nie chce mnie oszukać!”, jakbym ją słyszała, a to moje słowa do męża oburzonego tym, że daję się jakiejś obcej struszce naciągać na zakupy. Zrobiłam to z radością, tak jak uczyła mnie mama.
Przeczytałam gdzieś ostatnio: „Uzdrawiając siebie, uzdrawiamy siedem pokoleń wstecz i siedem pokoleń naprzód”. Po dziecięcym zachwycie, po chwilach buntu czas przestać ją o wszystko obwiniać. Jak napisała Hanna Samson, psycholożka i terapeutka: „Każda z nas ma długą listę rzeczy, które zawdzięcza matce. Nawet tej, od której chcemy być zupełnie inne. Czasem trudno te rzeczy zobaczyć. Żeby do nich dotrzeć, trzeba przekopać się przez własne pretensje i żale. Przez własny opór”. Nie zastanawiaj się, czy warto. Przecież bez względu na wszystko łączy was obie miłość. A jeśli sama nie radzisz sobie z emocjami wokół tematu matki, porozmawiaj o tym z psychologiem. Aż pomyślisz, że może jednak bliżej wam do siebie, niż chciałaś to przyznać? Być może kiedyś podziękuje ci za to... twoja córka.