Girl Power - Nowy serial HBO
Związki. Przyjaźń. Praca. Seks. Miasto. Życie. Mają po dwadzieścia kilka lat, mieszkają w Nowym Jorku. „Girls”, serial HBO wymyślony i zrealizowany przez młodą amerykańską scenarzystkę Lenę Dunham (także odtwórczynię jednej z głównych ról), jako pierwszy wiarygodnie, wręcz naturalistycznie portretuje współczesne dziewczyny mierzące się z dorosłością.
- Angelika Kucińska, glamour
To już nie abstrakcyjna rzeczywistość bananowych nastolatków z nowojorskiej Upper East Side, udających, że żyją w powieści Fitzgeralda („Plotkara”). Ani agresywne wyzwolenie singielek 30+ rozprawiających o seksie oralnym podczas lunchu („Seks w wielkim mieście”). Główna bohaterka, Hannah, jest aspirującą pisarką, ma słabość do dziwnych (eufemizm) chłopców i ubiera się jak typowa fanka alternatywnych zespołów z Brooklynu (kluczowy cytat: „Trzeba dużo pieniędzy, żeby wyglądać tak tanio”). Rodzice odcinają ją od pieniędzy, więc dziewczyna musi zrezygnować z wiecznego stażowania i znaleźć płatną pracę. Przyjaźni się z Marnie, Jessą i Shoshanną. Marnie, pruderyjną asystentkę z jednej z nowojorskich galerii sztuki, tak samo cisną poprawne sukienki jak nudny związek z licealną miłością. Jessa to liberalna, lekkomyślna hipiska, która twierdzi, że w posiadaniu stałej pracy najgorsze jest to, że trzeba do niej chodzić, nawet gdy nie ma się na to ochoty. Zatrudnia się więc jako opiekunka do dzieci, rozbudzając niemoralne fantazje w ojcu podopiecznych. Sparanoizowaną Shoshannę, wciąż przed pierwszym razem do połowy inaugurującego serię sezonu, przygniata społeczna presja seksualnej inicjacji.
Bohaterki serialu mogą być skrajnie różne w swoich postawach, ale łączy je jedno – wszystkie wchodzą w dorosłe życie, jednocześnie desperacko się przed nim broniąc. Są inteligentne, wykształcone, niezależne, odważne, ukształtowane politycznie. I nawet gdy Dunham przejaskrawia ich najbardziej ekscentryczne cechy, można z tego obrazka wyciągnąć pokoleniową średnią. Kim jest dziewczyna z generacji „Girls”? Portret psychologiczny niżej.
WIESZ CO JEST NAJDZIWNIEJSZE W POSIADANIU PRACY? ŻE MUSISZ W NIEJ BYĆ CODZIENNIE, NAWET GDY NIE MASZ OCHOTY
Nie po to studiowałam na kilku elitarnych humanistycznych kierunkach, żeby zaraz po odebraniu dyplomu dać się wcisnąć w nudny tryb 9-17, choćbym te osiem godzin spędzała w prestiżowej międzynarodowej korporacji, w której o stanowiska zabija się stado stażystów. Nie chcę regularnej pracy z podstawowym pakietem socjalnym i sztywnym dress code’em. Dlatego po zrobieniu magisterium zaczęłam robić doktorat. Nie wiem, czy kręci mnie kariera naukowa, ale kolejne cztery lata pisania esejów najeżonych feministyczną erudycją skutecznie odsuną w czasie to, co nieuniknione. Wieczorami pracuję w knajpie, modnej i obleganej przez freelancerów, początkujących filmowców, muzyków czy generalnie ludzi- bez-sprecyzowanej-wizji-przyszłości, i wzajemnie utwierdzamy się w przekonaniu, że życie bez budzika, tabelek i telefonu do sekretariatu co rano („Zabalowałam, spóźnię się”) to jedyna droga gwarantująca względny spokój. Utrzymuję się częściowo ze stypendium, częściowo z pracy w barze. Nigdy nie wiem, czy w przyszłym miesiącu starczy mi na czynsz, ale przynajmniej nie kusi mnie, żeby dowiedzieć się, co to jest ta cała zdolność kredytowa. Wynajmuję mieszkanie wspólnie z przyjaciółką. Nie mam pojęcia, czy znajdę kiedyś pracę, która jednocześnie zapewni mi stabilizację finansową, nie odbierając wolności. Bo tak idealna być może w ogóle nie istnieje. Jeszcze o tym nie myślę, mam przecież dopiero 28 lat. Zresztą raz spróbowałam czegoś, co może się mieścić w definicji „normalnej pracy”. Zatrudniono mnie w dużym wydawnictwie na stanowisku researchera. Okrutnie nudne. Codziennie te same banalne zadania podawane ze śmiertelną powagą, te same twarze, smutny pan w recepcji notujący godziny przyjść i wyjść. I szefowa sypiąca podobnie zabawnymi anegdotami o jej pięcioletniej córce (opowiadając, udawała seplenienie przedszkolaka – koszmar). Zwolniłam się po trzech miesiącach.
NIE ZNOSZĘ, GDY KOBIETY MÓWIĄ INNYM KOBIETOM, CO ROBIĆ, JAK I KIEDY
Cenię związek moich rodziców, ale nie chcę tak skończyć. To jeden z tych przypadków, w których wszystko odbyło się jak należy. Moi rodzice poznali się jeszcze w liceum, są razem 40 lat. Klasycznie patriarchalny układ: mama nie pracuje, zajmuje się domem. Wiem, że jest spełniona w byciu – bo jak inaczej to nazwać – gospodynią. Uwielbia ten moment, kiedy ojciec wraca z pracy, a ona podaje mu obiad. Codziennie wstaje godzinę wcześniej, żeby zdążyć przygotować śniadanie i świeżą prasę do kawy przed jego wyjściem. Wiem, że są szczęśliwi i że tzw. dobre dorastanie, które mi zapewnili, powinno mi dziś pomóc budować trwałe relacje z facetami. Ale może nie tylko dzieci rozwodników nie potrafią wchodzić w stałe związki? Kocham moją mamę, ale mam problem z zaakceptowaniem jej podległej roli w związku. Nie chcę być żoną. Chcę związku, w którym będę mogła sobie pozwolić na własne życie. Nie chcę mieć chłopaka, chcę kogoś, kto będzie spędzał ze mną czas i uważał, że jestem najlepszą osobą na świecie. Jak można dziś nawiązać szczerą, głęboką relację? To chyba trudniejsze niż kiedykolwiek. Mam kilkoro bliskich przyjaciół, dosłownie dwie, trzy osoby, z którymi łączy mnie prawdziwie trwała więź. Wszystko inne jest powierzchowne, płytkie, bezsensowne. A seks bez zobowiązań paradoksalnie rekompensuje jałowość tych relacji z dalekimi znajomymi, na których wpada się raz w miesiącu na imprezie. I daje niesamowite poczucie kontroli nad relacjami z facetami. Wychodzę rano, nigdy nie dzwonię. Boję się tylko takich, co wyrzucają z domu zaraz po. Niestety, w takim mogłabym się zakochać.
NIKT NIGDY NIE ZNIENAWIDZI MNIE TAK, JAK JA NIENAWIDZĘ SIEBIE
Mogłabym długo wymieniać, co mi się w sobie nie podoba. Tu za dużo, tam za mało. Potrafię być pewna siebie w pracy, wśród znajomych, ale w sytuacji intymnej kompleksy mnie blokują. Nie potrafię zachowywać się w pełni swobodnie. Nie jestem wyluzowaną dziewczyną, która przejmuje inicjatywę w łóżku. Uciekam w jakieś uniki, zachowuję się jak wariatka. Zasłaniam się, stresuję, uciekam. To sprawia, że seks – choć go lubię – czasami wydaje mi się czymś najbardziej przerażającym na świecie.
FAJNIE BY BYŁO POZNAĆ KOGOŚ, KTO BĘDZIE CHCIAŁ UPRAWIAĆ SEKS TYLKO ZE MNĄ
Głupio wybieram w miłości, ale jestem świetną przyjaciółką. To się łączy. Jak się pozbyć nieudacznika albo jak rozkochać w sobie emocjonalnego terrorystę? Chętnie doradzę. Moje koleżanki wiedzą, że znajdą we mnie wsparcie we wszystkich najdziwniejszych sytuacjach z facetami – bo byłam tam przed nimi. Przyciągam popaprańców, frustratów, neurotyków i tak dalej. Zakochuję się w nich na zabój, wmawiam sobie, że wyprostuję ich swoją miłością. Wyleczę z depresji, znajdę pracę. Zawsze kończy się tak samo. Znalazłam mu pracę, a on tam poznał głupią blondynę z sąsiedniego działu. Z premedytacją też pakuję się w relacje z facetami kompletnie innymi niż ja. Różnimy się na przykład gustem muzycznym – trzy miesiące chodziłam na imprezy techno z chłopakiem, który w życiu przeczytał może ze dwie książki (fajny seks). Albo społecznym pochodzeniem – zaliczyłam parę randek z bananowym studentem elitarnej uczelni dla przyszłych prezesów (nieźle gotował). Albo poglądami politycznymi – przez kilka tygodni próbowałam przekonać obyczajowego konserwatystę do zmiany światopoglądu (po tym, jak poszłam na Manifę, więcej nie zadzwonił). Powiedzmy, że robię to w celach poznawczych, chociaż to pewnie bardziej emocjonalna autodestrukcja. Staram się dawać szanse tym miłym, grzecznym i poukładanym, tyle że ci zazwyczaj w połowie pierwszej randki okazują się kompletnymi nudziarzami bez osobowości. Znów jestem po trudnym rozstaniu, ale OK, myślę, że możemy być przyjaciółmi. I na pewno nie zrobię tego, co zrobiłaby Hannah – nie zamówię sześciu pizz, żeby poczuć się lepiej.
DBAM O ZDROWIE, ALE CZĘSTO O TYM ZAPOMINAM
To działa na zasadzie mocnych postanowień noworocznych – serio wygląda na papierze i tylko przez pierwsze dwa tygodnie. Miewam spontaniczne zrywy, kiedy postanawiam, że zadbam o swoje zdrowie i kondycję. Zapisuję się na fitness, kupuję karnet na basen, zaczynam biegać. Jem owoce, łykam tran. Rezygnuję z czerwonego mięsa, słodyczy, śmieciowych przekąsek, alkoholu, fast foodów. Kończy się tak samo – leczeniem kaca frytkami lub zajadaniem smutków czekoladą. Nie mam w sobie takiej determinacji, konsekwencji, samodyscypliny, a może po prostu jestem leniwa i szybko się nudzę. I co gorsza, nie mam z tym żadnego problemu.
TRZEBA DUŻO PIENIĘDZY, ŻEBY WYGLĄDAĆ TAK TANIO
Zawsze chciałam wyglądać oryginalnie, ale nie za bardzo inaczej. By się wyróżnić, ale niekoniecznie zwracać na siebie uwagę. I to się zawsze kończyło fiaskiem – nie te kolory, nie te długości, nie te buty, nie ta sukienka. Próbowałam, tak jak wszyscy, miksować sieciówkę z lumpeksem, ale kompletnie nie mam talentu do stylizacji. W second handach nigdy nie potrafiłam niczego znaleźć, nie rozumiałam koleżanek, które wychodzą stamtąd obładowane ciuchami, w których potem wyglądały jednocześnie dziwnie i genialnie. Po latach odzieżowych błędów wybrałam bezpieczną wyjątkowość – nie wyglądam jak co druga dziewczyna w mieście, ale naśladuję co szóstą.
Czy należysz do pokolenia „Girls”?
Oczywiście Nowy Jork to nie Warszawa czy Wrocław, ale wiele problemów mamy wspólnych. Jeśli na cztery pytania odpowiesz twierdząco – witaj w klubie!
1. Mieszkasz w dużym mieście, nie marzą ci się uroki wiejskiego życia.
2. Skończyłaś studia humanistyczne. Szalenie rozwijające, ale kompletnie niepraktyczne, jeśli chodzi o poszukiwanie tzw. dobrej pracy.
3. Kilka lat temu przekroczyłaś 20. Z młodszymi możesz się bawić w klubie, ale rozmawiać wolisz ze starszymi o dekadę, choć przeraża cię ich konformistyczny styl życia.
4. Nie masz dzieci i nic nie zapowiada szybkiego rodzicielstwa. Jesteś singielką po przejściach, z co najmniej jednym toksycznym związkiem na koncie. Zdecydowałaś więc, że siebie możesz narażać na kolejnych dziwaków, ale nie dziecko.
5. Właściwie nie miałaś do czynienia z poważną pracą. Trudno tak nazwać przekładanie papierków w urzędzie lub korporacji. Kto tam da radę wytrzymć dłużej niż rok? Girlsy to głównie freelancerki – zrezygnowały z etatu albo etat z nich. Pracują jako barmanki, na część etatu w agencjach PR, ale oprócz tego są DJ-kami, piszą powieści, blogi, zajmują się fotografią, projektują torebki, T–shirty.
6. Masz do wyboru tyle pomysłów na życie, tyle możliwości, że jest to właściwie... paraliżujące.
7. Ubierasz się w popularnych sieciówkach i u młodych, niszowych projektantów (ale nigdy u tych szyjących galowe suknie).
8. Bywasz w modnych klubokawiarniach z tanim alkoholem, autorskim jedzeniem i niezależną muzyką. 9 Bezpruderyjnie mówisz o seksie, nie masz uprzedzeń i zahamowań, tylko czasem zastanawiasz się, czy ten „sport” nie jest przereklamowany.