Reklama

Na środku dużego pokoju w jednym z suwalskich bloków dokazuje trzech chłopców. Właściwie to chłopców jest tylko dwóch: 3-letni Bartosz i 5-letni Kasper, a trzeci uczestnik zabawy to ich całkiem dorosły ojciec – 34-letni Krzysztof. Ale wszyscy bawią się i rozrabiają jak równolatki. W środku tego rozgardiaszu do pokoju wchodzi Bogusia, żona Krzysztofa. – A może pójdziemy na spacer? – proponuje. Na to hasło Krzysztof klaszcze tylko w dłonie i – dzieci rozbiegają się po mieszkaniu. Wracają z workiem i pudełkiem na zabawki. Po 5 minutach na podłodze nie ma ani klocków, ani toru wyścigowego. Za chwilę Kasper powróci z kurteczką, a za nim Bartosz przyciągnie za sznurówkę swój bucik. – Krzysiek ma świetny kontakt z synami – wzdycha Bogusia. – Ale cóż, nic dziwnego. Przez niemal 3 lata spędzali ze sobą 24 godziny na dobę.
W grudniu 2005 roku Krzysztof pracujący jako fizjoterapeuta w Ośrodku Rehabilitacji w Suwałkach, dowiedział się, że pracodawca nie przedłuży z nim kolejnej umowy. Przeżył szok. Przez 7 lat pracy nie przyszło mu nawet do głowy, że mógłby pracować gdzie indziej. To był jedyny taki ośrodek w Suwałkach i okolicy. Ponieważ żona prowadziła własną działalność, która przynosiła jakie takie dochody, podjęli wspólną decyzję: dopóki sytuacja na rynku się nie zmieni, dla całej rodziny najlepiej będzie, jeśli to on zacznie zajmować się dziećmi i domem. Krzysztof zarejestrował się jako bezrobotny i zaczął uczyć się na nowo, jak być ojcem. – Nie podobał mi się pomysł, że to żona ma nas utrzymywać – przyznaje Krzysztof. – Ale musiałem przyznać, że to najlepsze rozwiązanie. Było nam ciężko. Kupowaliśmy jedzenie tylko dla dzieci, a sami jedliśmy kartofle na tysiąc sposobów. Wstydziliśmy się, kiedy odwiedzający nas znajomi, zajadając się frytkami, kwitowali: „Wy to chyba same ziemniaki jecie” – nie wiedzieli, że tak właśnie było. Czasem zaskakiwała mnie też Bogusia, kiedy wracając z pracy, zaglądała do garnka i pytała, co dzisiaj na obiad. Wymyślając przez cały dzień zabawy dzieciom, nie byłem w stanie dodatkowo sprzątać i gotować, ale na szczęście Bogusia mnie rozumiała. Wieczorami oboje byliśmy bardzo zmęczeni i gdybyśmy nawzajem siebie nie wspierali, to nie wiem, jak byśmy przetrwali ten czas. Szczęśliwie, wszystkie te wyrzeczenia rekompensowały nam dzieci.
W marcu tego roku tata Kacpra i Bartosza zdecydował się założyć własną fi rmę. Nie zastanawiał się długo, co chciałby robić, bo to już wiedział. Od dziecka biegał, uprawiał wschodnie sztuki walki, windsurfing, przez cały rok jeździł na rowerze albo rolkach, po prostu lubił aktywnie wypoczywać. Po namowie Bogusi przygotował biznesplan, a potem starał się o dotację z Unii. Warunkiem otrzymania bezwrotnej pożyczki było utrzymanie firmy przez rok. W sierpniu za pieniądze otrzymane z dotacji, zakupił niezbędny do pracy sprzęt. We wrześniu 2008 r rozpoczął własną działalność i zrealizował swoje marzenie. W jednej z suwalskich szkół zaczął prowadzić kilka razy w tygodniu ćwiczenia rehabilitacyjne i aerobowe, głównie dla kobiet. – Cieszę się, że odnalazłem szczęście w nieszczęściu i dzięki temu wiem, co znaczy być ojcem. Czas, który spędziłem z dziećmi, dał mi ogromną radość i siłę, dał mi... drugie dzieciństwo – śmieje się Krzysztof. – Teraz chłopcy już podrośli i mogą iść do przedszkola. Będziemy mieli dla siebie czas tylko popołudniami i w weekendy, ale te trzy lata spędzone z nimi w domu będą procentować przez całe życie.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama