Do trzech razy sztuka
Dlaczego artyści to groźny gatunek? Czy mężczyźni są jak wino – im starsi, tym lepsi? I czy warto umawiać się „w ciemno”? Odpowiedzi na te pytania szukałam na spotkaniach z trzema różnymi facetami. Czy znalazłam...?
- glamour
Prawie 2 lata, 700 dni, 16 800 godzin, ponad milion minut – dokładnie tyle czasu upłynęło od mojej ostatniej randki! Kiedy powstał pomysł napisania materiału o randkach z trzema facetami w różnym wieku, pomyślałam: „To coś dla mnie!”. Kilka godzin później już wisiałam na telefonie i Facebooku, szukając egzotycznego tercetu potencjalnych ofiar. Założenia: pierwsze – idziemy na randkę, drugie – oni nie wiedzą, że ja piszę materiał. Trzecie: aby było etycznie (nie tylko erotycznie), zmieniam im imiona i część danych osobowych. Niby proste, ale jak w ciągu tygodnia umówić się z dwudziesto-, trzydziesto- i czterdziestolatkiem, pozyskać materiał do reportażu i jeszcze na dodatek nie zrobić z siebie napalonej, zdesperowanej idiotki? Z pomocą przyszli przyjaciele (i portal społecznościowy).
Plotki z bratem
Krzysiek (imię umowne) jest czterdziestosześcioletnim (wygląda maks na czterdzieści) seksuologiem i przyjacielem faceta mojej dobrej koleżanki – namieszałam?! Z racji wykonywanego zawodu i otwartości, od razu zgodził się na spotkanie. Ja zadzwoniłam. „Cześć, mam na imię Karolina i dostałam numer telefonu od Ernesta. Widzieliśmy się tydzień temu na urodzinach mojej przyjaciółki. Wydajesz się być fajnym facetem. Słyszałam, że masz ochotę się spotkać. Kiedy?”, bez ogródek zaczęłam rozmowę. „Widzę, że konkretna z ciebie dziewczyna. Ciekawe, czy tylko w rozmowie taka konkretna” – zaśmiał się, po czym umówiliśmy się na niedzielę. Postanowiłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – pożegnanie mojej koleżanki, która wyjeżdzała na stałe na Kubę i randkę. Umówiłam się z Krzyśkiem w tej samej knajpie, w której odbywała się impreza, tylko piętro niżej. Marta, moja przyjaciółka, siedziała na czatach – miała zaanonsować pojawienie się gościa. Ponieważ spóźniał się już 10 minut, zaczęłam na głos żartować sobie z niego (choć go nie znam). Od słowa do słowa, cały stół ogarnęła randkowa „głupawa”. 20 minut po ósmej, postanowiłam zejść na dół i sprawdzić, czy moja randka przypadkiem już nie czeka. Czekał! „Na pewno jest wkurzony. Słyszał moje głupie komentarze!” – zamarłam. Usiadłam i słowotokiem próbowałam zagłuszyć sytuację. Po kwadransie kąciki jego ust podniosły się, a grymas zaczął ustępować uśmiechowi. – W momencie, kiedy przyszłaś, miałem już wychodzić! Mogłaś mnie uprzedzić, że się spóźnisz – wytłumaczył swój początkowy nastrój. Przeprosiłam i przeszliśmy do ciekawszych tematów. Okazało się, że tak jak ja uwielbia podróżować. Sporo czasu spędził na Kubie, był w Wietnamie i marzą mu się Indie (w których ja witałam Nowy Rok). Słuchał (i słyszał), nie wchodził mi w zdanie i nie próbował zaciągnąć mnie do łóżka (miałam takie obawy po pierwszym telefonie). Słowem, czułam się, jakbym siedziała ze starszym, wyluzowanym i czytającym w moich myślach bratem. Zero chemii, dużo treści (intelektualno-przyjacielskiej). Minuty leciały, a my popijaliśmy kolejne łyki zielonej herbaty (ja) i kakao (on). Nawet nie wiem, kiedy wybiła 22. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Odwróciłam wzrok i nerwowo zerknęłam na komórkę. – Idziemy? Ja oczywiście zapłacę – zapytał i dodał: – Podrzucić cię do domu? Podziękowałam, cmoknęłam go w policzek i pojechałam do domu.
Emocjonalny roller coaster
Adam (grafik, a po godzinach malarz) pracuje z moją przyjaciółką w agencji reklamowej. Poznałam go cztery miesiące temu. Raczej przystojny, inteligentny i z ciętą ripostą, od razu wpadł mi w oko. Widywaliśmy się na imprezach, kilka razy poszliśmy do kina, nigdy jednak nie spotkaliśmy się tête-à-tête. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu (i zaskoczeniu), Adaś zadzwonił i zaprosił mnie na kolację do swojego mieszkania w dniu, kiedy spotykałam się z Krzyśkiem (seksuologiem). „Świetnie! Połączę przyjemne (randka) z pożytecznym (artykuł)” – pomyślałam. Adam wziął obowiązki szefa kuchni na siebie, więc pozostało mi tylko świetnie wyglądać, kupić wino i dobrze się bawić. Umówiliśmy się na 19, więc wyszłam z pracy kilka godzin wcześniej. Kiedy podekscytowana wyskakiwałam, podśpiewując, spod prysznica, usłyszałam dźwięk wiadomości. „Karol 20!!!” – przeczytałam. Tryb rozkazujący wydawał się być mało odpowiedni, ale postanowiłam nie zwracać uwagi na duperele. Kiedy zbliżała się godzina „0”, nabalsamowałam ciało, ułożyłam włosy (użyłam nawet prostownicy), wbiłam się w designerską tunikę i taksówką wyruszyłam na Mokotów. Czego oczekiwałam? Nie tego, co zastałam. Drzwi otworzył w dresie! Stał uśmiechnięty, trzymając dwa wielkie worki śmieci. – Pomożesz mi zanieść je na dół? Nie poszedłem dziś do pracy i nie chciało mi się wychodzić! A jak już będziemy na dole, to mogłabyś skoczyć do sklepu po colę? – zaczął bez skrępowania. Opadła mi szczęka. – Nie chce mi się dziś gotować, zamówimy sushi? – dorzucił. Nie wiem, czy to szok, czy być może chwilowa niepoczytalność sprawiły, że nie trzasnęłam w tym momencie drzwiami. Zostałam, nie wyniosłam śmieci, poszliśmy razem po colę (ja zapłaciłam, bo „przypadkiem” nie wziął portfela), zgodziłam się na sushi, było mi przykro – tak wyglądała sytuacja o 20:30. Godzina oczekiwania na kolację mijała jednak uroczo. Pokazywał mi swoje obrazy (pastelowe abstrakcje) i opowiadał o dzieciństwie. Kiedy umoczył w oliwie kawałek ciabatty i włożył do moich ust, poczułam, jak przeszywa mnie dreszcz. Nagle wstał i wyszedł z pokoju. Ewidentnie męczył go refluks! Zszokowana zauważyłam, że w mieszkaniu są koty – niestety, nie te miauczące! Nie wracał kilka minut, więc ruszyłam w kierunku łazienki. Drzwi były otwarte, a mój towarzysz wieczoru stał i sikał! „Ty świnio” – zamierzałam krzyknąć, ale przeszkodził mi w tym dźwięk dzwonka. Wróciłam do stołu, udając, że nic nie widziałam (byłam totalnie zakręcona). – Karol, mogłabyś dać mi kasę? – zapytał. – Nie mam przy sobie gotówki. – Potulnie podałam mu pieniądze (teraz zachodzę w głowę, jak mogłam to zrobić?). Zasiedliśmy do kolacji. Nad stołem znów zaczęła roztaczać się ciepła, sensualna aura. Pomiędzy kolejnymi miłymi komentarzami na temat mojego intelektu, stylu i poczucia humoru, Adam karmił mnie delikatnie kawałkami nigiri. „Może jeszcze będziesz dobrze wspominać ten wieczór” – uśmiechałam się do siebie. Adaś odsunął krzesło i objął mnie (fakt, dość pijany). Potem położył się na łóżku. – Przytul się do mnie – zawołał. Podekscytowana (i zawstydzona), niepewnym krokiem ruszyłam w jego kierunku i… nagle usłyszałam chrapanie. Zasnął (przynajmniej tak to wyglądało)! Na granicy płaczu i krzyku zamówiłam taksówkę. Kiedy wychodziłam, machnął ręką na pożegnanie. Do auta wsiadałam zaszlochana. „Kim tak naprawdę jest – niepewnym wrażliwcem czy chamskim manipulantem? Czy cały czas gra?” – zastanawiałam się. Adam odezwał się po tygodniu. Pytał, co słychać, udając, że nic się nie stało. Nie odpisałam.
Ucieczka na klatkę
Po randce numer dwa, nie miałam na nic żadnej ochoty, szczególnie na tę numer trzy. Odbywały się niestety dzień po sobie. Zacznę od wprowadzenia. Michała poznałam (a właściwie przeczytałam) na Facebooku trzy miesiące temu. „Wszystkie zdjęcia z dziubkiem, czy leczysz to jakoś?” – brzmiał mail od nieznajomego. Normalnie nie zwracam uwagi na tego typu zaczepki, ale ta mnie zaintrygowała. Zaczęliśmy korespondować. W ciągu kilku tygodni dowiedziałam się, że jest singlem, lubi obrazy Otto von Dixa (tak jak ja) i normalnie nie uskutecznia romansów internetowych (nie wiem dlaczego, brzmiał wiarygodnie). Kiedy już mieliśmy się umówić na spotkanie, zapytałam, ile ma lat (na jego profilu nie było tej informacji). „21” – brzmiała odpowiedź. „To prawie jak pedofilia” – przeraziłam się. Kulturalnie podziękowałam za rozmowę i więcej się nie odezwałam (aż do momentu tego tekstu). Napisałam, numer zdobyłam, zwyciężyłam (umówiłam się na randkę). Na spotkaniu w osiedlowej knajpie (jesteśmy sąsiadami) pojawiłam się w rozciągniętych getrach, dużej bluzie i au naturel (bez makijażu). Weszłam do knajpy zdegustowana i nagle doznałam objawienia. Ów młodzieniec był nie tylko śliczny, ale i nieźle ubrany. Zmieszana podeszłam się przywitać. – Na żywo wyglądasz jeszcze lepiej niż na zdjęciach – powiedział i pocałował mnie w usta. Serce zabiło mi moc- niej (ale nie tak jak poprzedniego wieczoru). Rozmowa wprost płynęła. Okazało się, że Michał interesuje się medytacją i filozofią Wschodu. Wkręcona w dialog, zamawiałam kolejne lampki wina (wypiłam aż cztery!). Z każdym kolejnym łykiem jego wielkie, wpatrzone we mnie, brązowe oczy, stawały się bardziej pociągające. O 23 (po trzech godzinach), na rauszu, postanowiłam się ewakuować, bo atmosfera zrobiła się gorąca. Michał poprosił o rachunek i uwaga: uregulował (jest studentem!). Odprowadził mnie pod klatkę. Pocałowaliśmy się namiętnie i... uciekłam. Dlaczego? W głębi duszy wiedziałam, że z tej mąki chleba nie będzie.
W środę rano (po trzech dniach rendez-vous) wstałam z bólem głowy i kilkoma refleksjami.
Pierwsza: wiek nie warunkuje dojrzałości.
Druga: dobre wychowanie jest niezależne od wykształcenia.
Trzecia: serce nie sługa – dojrzałość emocjonalna, dobre maniery i wygląd nie mają wpływu na uczucia (przynajmniej w moim przypadku).
Czwarta: warto chodzić na randki!