Reklama

Dam ci wszystko, i wiedz, że zupełnie niczego nie chcę od ciebie w zamian – to wzruszająca deklaracja miłości i oddania, czy wielki błąd, który zdarza nam się popełniać na samym początku relacji? Niestety, to drugie. Niestety, bo taki związek nie może się udać. Psychologowie twierdzą bowiem zgodnie: względna równowaga w dawaniu i braniu jest koniecznym elementem trwałości każdej relacji. Z tylko jednym „tymczasowym” odstępstwem.
Według Ber ta Hel l ingera, niemieckiego psychoterapeuty, jest nim więź rodzice–dzieci. Rodziców i dzieci łączy głęboka miłość, pierwsi są więc gotowi dawać prawie wszystko, a drudzy prawie wszystkiego mogą oczekiwać. Ale taka postawa rodziców broni się tylko wtedy, kiedy dzieci są małe. W miarę jak dorastają, rodzice muszą stawiać im wymagania. I paradoksalnie – powstrzymując się od udzielania pomocy, tak naprawdę im pomagają. Ucząc ich w ten sposób działać samodzielnie, uniezależnić się. A w konsekwencji – dziecko branie zaczyna zastępować dawaniem. Takie zaprzestanie bezwarunkowego dawania przez rodzica jest ważnym elementem wychowania jeszcze z jednego powodu. To właśnie w ten sposób uczymy dziecko umiejętności dawania czegoś z siebie innym ludziom. I fakt, czy dopilnujemy tego procesu, czy nie, odbija się w dorosłym życiu czasami bardzo boleśnie.
Jednak, niestety, nie przechodzimy kursu „Jak być mądrym rodzicem” i nie dostajemy licencji na wychowanie, więc większość dzieci kochana jest albo warunkowo („Kocham cię za to, że jesteś grzeczny”), albo – bez żadnych granic („Bijesz Tomka i zobacz, jesteś cały mokry, będziesz chory, synku”). Trudno więc się dziwić, że nasze wyobrażenie o bl iskości mierzone jest emocjonalną hojnością lub skąpstwem w dorosłym życiu. Psychologia dzieli ludzi na tzw. dawców oraz biorców. W obu przypadkach mamy trudność, aby budować udane i trwałe związki.
Potocznie dawca to ten dobry, biorca – egoista. Otóż niekoniecznie. Dawca to nie zawsze Matka Teresa. Dawanie może być też formą manipulacji drugim człowiekiem. Daję, bo chcę ciebie w ten sposób uzależnić, kontrolować. Daję, bo wtedy czuję sie lepsza. Zwróćmy uwagę, jak często pod płaszczykiem „wszystko dla ciebie” kryje się nasz egoizm. Jestem dobra, a przy pierwszej nadarzającej się sytuacji przypomnę, ile dla ciebie zrobiłam, i jak bardzo powinnaś być mi wdzięczna. Czy dawca – altruista zawsze kieruje się empatią? Owszem, ale do czasu! Nie zdaje sobie bowiem sprawy, że będąc na każde zawołanie, wyprzedzając czyjeś myśli, przyzwyczaja ludzi do swojego „bycia aniołem”. Mechanizm działa następująco: im więcej dajesz, tym więcej ludzie od ciebie oczekują. W pewnym momencie wybuchasz gniewem, ponieważ sama chciałabyś coś dostać. Nie dziw się, że nikt twojej agresji nie rozumie. Nie tylko nadmierne i nieuzasadnione dawanie niszczy nasze relacje. Niszczy je również chorobliwa nieumiejętność przyjmowania.
38-letnia Dominika, mama 9-letniego Tomka, wprowadza się właśnie z synem do mieszkania swojego idealnego narzeczonego, z którym spotyka się ponad trzy lata. Wszystko układa się doskonale: ona mocno go kocha, chociaż bardzo skrzywdzona przez swojego byłego męża nawet nie śmiała marzyć, że jej życie może się jeszcze ułożyć tak bajkowo. Panowie (syn i partner) zaakceptowali siebie nawzajem bez żadnych problemów, rodzina jest wreszcie szczęśliwa i kibicuje, a ona… Ona w tajemnicy przed wszystkimi zaczęła właśnie psychoterapię. Bo choć w jej życiu wszystko gra, czuje się fatalnie. Nie może poradzić sobie z… otrzymywaniem.
– W poprzednich związkach nie miałam takiego problemu i kompletnie nie zdawałam sobie sprawy, że to może być takie trudne – zwierza się Dominika. – Nie potrafię odpowiednio zinterpretować swoich uczuć. Jednego dnia doszukuję się w zachowaniu Janka manipulacji, jakiegoś podstępu. Innego przygniata mnie poczucie, że muszę mu w należyty sposób się odwdzięczyć, a przecież i tak nie dam rady go w niczym „przebić”. Tak nie da się żyć. To koszmar, bo zupełnie nie wystarcza mi w głowie i sercu przestrzeni na cieszenie się tym wszystkim, co mam.
Wszyscy dotychczasowi mężczyźni, z którymi Dominika miała bliższą styczność, w tym również jej mąż i ojczym, próbowali żyć na jej rachunek. Jeden był niespełnionym aktorem, bez przerwy „prawie” u progu kariery, drugi zakładał ciągle nowy biznes z wielkimi perspektywami, tyle że nigdy nie doczekiwał, aż firma osiągnie ten pewny sukces, kolejnemu marzyło się bycie zawodowym sportowcem – kochał siatkówkę. Bez wzajemności. I nagle pojawia się człowiek, którego nie dość, że nie trzeba holować finansowo do końca miesiąca, to wręcz taki, który chce utrzymywać, zabierać na wakacje w wymarzone miejsca, robić prezenty bez okazji. Do tego wraca do domu uśmiechnięty, spokojny i jeszcze mówi, że kocha.
– Robię więc wszystko, żeby się zrewanżować, staję na rzęsach: piorę, sprzątam, gotują, piekę, smażę, duszę. Ale tak naprawdę czuję, że za moment sama się uduszę. Bo chociaż Janek mówi, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, ja czuję, że jestem mu dłużna. I wiem, że tym niszczę nasz związek.Nieumiejętność przyjmowania samych uczuć oraz także ich materialnych przejawów sprawia, że zaczynamy odsuwać się i dystansować, bo z założenia czujemy się gorsi i niegodni tego, co nas spotyka. To krok w złą stronę. Wystarczyłoby powiedzieć: „Kochany, cieszę się, że jesteś, przygotowałam dzisiaj makaron, który uwielbiasz”. Bez potrzeby ciągłego udowadniania sobie i partnerowi, że ktoś jest tu komuś coś winien. Związek to nie wyścig, tu raczej chodzi o to, aby do każdego przystanku docierać mniej więcej w tym samym momencie. Aby tak się stało, po drodze trzeba umieć nie tylko siebie dawać, ale przyjmować też to, co się dostaje. Przyjmować z istotnym założeniem, że obdarowano nas szczerze, z potrzeby serca. Czyli dokładnie tak, jak my obdarowujemy naszego partnera. Jest, oczywiście, druga strona tego zagadnienia. Są też biorcy z krwi i kości. Biorą wszystko, zachłannie, bez opamiętania (wedle znanego powiedzenia o apetycie, który rośnie w miarę jedzenia). Biorca przyjmuje i nigdy nie ma dość. Czy widzi, że nie daje z siebie nic? Chociaż wydaje się to niemożliwe – nie widzi, a konkretnie ten problem zupełnie nie zajmuje jego głowy, ponieważ… nastawiony jest wyłącznie na branie, po prostu.
Adam dopiero dzisiaj wie, ile stracił. Prawie cztery lata związany był z Asią. – Była wyrozumiała i bardzo cierpliwa – wspomina. Pewnie czekała, kiedy zauważę, ile od niej dostaję, i że w końcu to docenię, odwzajemnię. Zapominałem o naszych ważnych datach, jej urodzinach, nie widziałem, że jest smutna. A ona zawsze wyczuwała każdą moją zmianę nastroju. Dostosowywała się do moich humorów, wyjazdów z kumplami, zamiłowania do Ligi Mistrzów i tenisowych rozgrywek. Kiedy miałem ochotę być sam – znikała, kiedy zmieniałem zdanie, potrafiła przyjechać w nocy. A ja brałem to wszystko, jakby mi się należało. Odeszła…
Niestety, dawcę ciągnie do biorcy. Odwrotnie jest dokładnie tak samo. Typowy dawca ma w sobie coś, niemalże detektor, którym wyławia i przyciąga biorców. Teoretycznie może się wydawać, że to układ idealny. Każdy się spełnia. Owszem, ale tylko przez jakiś czas. Ponieważ w takim układzie harmonia to marzenie ściętej głowy, a bez niej można chwilę „pobyć”, ale na dłuższą metę nie da się żyć.
Problem w tym, że dobrały się dwie „niezdrowe” skrajności. Dawca jest: zawsze na zawołanie, uczynny, pomocny, współczujący, rozumiejący, tolerujący, empatyczny, opiekuńczy. Nie daje dlatego, że chce, on daje, bo musi. Takie dawanie jest głęboką nieuświadomioną potrzebą. Tym bardziej związanie się z biorcą,który nie kontroluje swoich potrzeb, który nie powie: „Dziękuję, teraz usiądź, odpocznij i weź coś ode mnie”, ma wielkie szanse skończyć się katastrofą. – Najważniejszą rzeczą, jaką musi zrobić dawca, to uświadomić sobie własne potrzeby – mówi Małgorzata Ohme, psycholog z SWPS. – Bardzo często nie ma o nich pojęcia. Uważa, że jedyne, co umie i czego potrzebuje, to dawać. Bo kiedy zaczyna coś dostawać, czuje się niepotrzebny. Wtedy zazwyczaj ucieka.
– Biorca natomiast, z zasady, działa automatycznie – przypomina Małgorzata Ohme. Musi więc pracować nad włączaniem refleksji. Na siłę. Zamiast np. czekać jak zwykle, aż par tner mu coś zaproponuje, powinien spróbować zadać pytanie, którego nie używa nigdy: „Co mogę dla ciebie zrobić?”. Oczywiście, boi się usłyszeć odpowiedź, bo będzie dla niego oceniająca, a oceny biorca unika jak ognia. Ale kiedy już odważy się i zapyta, musi spełnić prośbę. Aby stopniować ból, który temu procesowi będzie towarzyszyć, można zacząć od drobiazgów.
W emocjonalnym dawaniu i braniu ciężko o matematyczne, precyzyjne wyliczenia, dlatego należy przyjąć mądre założenie, że w tej wymianie chodzi głównie o jakość, a nie ilość. I każdy z nas musi nauczyć się odczytywać swój deficyt bądź przesyt i koniecznie o takim „bilansie” komunikować.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama