Trzy dni w klasztorze
Jeśli widzisz nowicjusza wdzierającego się o własnych siłach do nieba, złap go za nogę i ściągnij na ziemię. Wyświadczysz mu przysługę - mawiają Ojcowie Pustyni. Bo żeby poznać Boga, najpierw trzeba poznać samego siebie.
- Maja Jaszewska
I coraz więcej osób chce poznać siebie - zrozumieć swoje uczucia, zachowania, motywacje. W tym celu pukają przede wszystkim do drzwi psychologów i psychoterapeutów. Z badań opisanych przez niemieckie czasopismo "Transpersonale Psychologie und Psychoterapie", wynika, że w sytuacji kryzysowej aż 70 proc. ludzi szuka pomocy psychoterapeutycznej, a tylko nieliczni - wsparcia ze strony duchownych.
Wierni coraz częściej narzekają, że kościoły odsuwają się od ich codziennych problemów, że nie potrafią wesprzeć ani pociechą, ani radą, pomóc w szukaniu odpowiedzi na trudne pytania współczesności. Coraz więcej wiernych widzi religię jako zbiór ograniczających i bezdusznych dogmatów, których przestrzeganie tylko utrudnia życie. Tymczasem wybitny niemiecki teolog Karl Rahner pisze, że XXI wiek będzie wiekiem mistyki albo nie będzie go wcale... W Polsce są na szczęście takie miejsca, gdzie można otrzymać duchowe wsparcie, doświadczyć budujących mistycznych przeżyć. Jednym z nich jest klasztor benedyktynów w Lubiniu. Od ponad 15 lat - raz w miesiącu - ojciec Jan Bereza prowadzi tu medytacje dla wszystkich, którzy tego potrzebują.
Każdy gość mile widziany
Do klasztoru przybywają ludzie z całej Polski: praktykujący i niepraktykujący katolicy, chrześcijanie innych wyznań, ateiści. Nikt ich tu nie przepytuje z wiary.Michał, student Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum, medytuje od dawna; dla niego pobyt w Lubiniu ma ściśle religijny wymiar. Ale przyjeżdżają również osoby wątpiące, poszukujące. - Jestem protestantką - mówi Magda. - Udział w tej sesji ma dla mnie również wymiar ekumeniczny, nikt mnie tu nie pyta o wyznanie - dodaje. Beata, graficzka z Poznania, czuje się buddystką. - Przez lata byłam praktykującą katoliczką - zwierza się.
- Czegoś mi jednak brakowało... Kiedy poznałam mojego chłopaka, buddystę, zaczęłam zbliżać się do tej duchowej tradycji. Często medytuję w buddyjskim ośrodku w Falenicy, a do ojca Berezy przyjeżdżam raz na jakiś czas. To wspaniałe, że można tu połączyć chrześcijaństwo i buddyzm, że każdego człowieka przyjmuje się w klasztorze jak najmilszego, oczekiwanego gościa. Benedyktyni powtarzają: "Przyjmuj gościa tak, jakby to sam Chrystus odwiedzał twój dom".
W klasztornym rytmie
Sesje medytacyjne w Lubiniu odbywają się raz w miesiącu: od piątkowego popołudnia do niedzieli rano. Cztery razy dziennie uczestnicy sesji - zazwyczaj kilkanaście osób - wraz z mnichami udają się na modlitwę do kościoła lub kaplicy. W chwilach między tymi spotkaniami biorą udział we wszystkich zajęciach wspólnoty zakonnej. To właśnie z benedyktynami kojarzy się łacińską maksymę "Ora et labora" ("Módl się i pracuj").
Modlitwy rozpoczynają się o 6.00 rano od jutrzni. Zaraz po niej jest pierwsza medytacja w sali. Na drewnianej podłodze leżą maty, na ścianach wiszą ikony św. Krzyża i św. Benedykta. Przed wejściem wszyscy zdejmują buty i w skupieniu oddają pokłon przed ikoną Krzyża. Potem każdy zasiada na swojej macie, na której pozostaje przez następne 20 minut, medytując. Wcześniej ojciec Jan Bereza wyjaśnia jeszcze, jak ważny podczas modlitwy jest prawidłowy oddech, jak brany w odpowiednim rytmie doskonale uspokaja umysł.
Czas medytacji szybko mija. Paweł, student z Wrocławia, dziwi się, że "to już". - Gdy usłyszałem od znajomej, że kilka razy dziennie trzeba w całkowitym skupieniu wytrwać na podłodze aż 20 minut, wątpiłem, czy dam radę. A tu prawie się nie czuje, że czas mija...
Andrzej, psycholog, psychoterapeuta i nauczyciel jogi, medytuje od wielu lat, podobnie jak Krzysztof, entuzjasta buddyzmu zen. Przyjechali tu, bo chcą w przyszłości stworzyć medytacyjną grupę.