Reklama

Najłatwiej wprowadzać zmiany wiosną i latem. Zimą organizm może okazać się bardziej oporny na próby pozbawienia go ochronnego tłuszczyku.
Jednak znacznie ważniejsze od pory roku jest to, co akurat dzieje się w twoim życiu. Poczekaj z odchudzaniem, jeśli masz duże problemy w małżeństwie czy stresy w pracy. Odłóż liczenie kalorii na potem, jeżeli właśnie urodziłaś dziecko. Planowanie posiłków, zakupy, przygotowanie dietetycznych dań – to wszystko będzie wymagało od ciebie czasu i zaangażowania. Gdy kończysz właśnie arcyważny projekt w pracy lub remontujesz mieszkanie – zwyczajnie nie dasz sobie ze wszystkim rady. Lepiej poczekać, aż zrobi się znacznie spokojniej. Może jednak się zdarzyć, że w twoim kalendarzu przez najbliższy rok nie znajdzie się odpowiedni moment na dietę i więcej ruchu. Co wtedy? Czas na małą reorganizację swoich spraw. Sprecyzuj, ile czasu dziennie lub tygodniowo potrzebujesz na kwestie związane z odchudzaniem. A potem zrób listę wszystkich swoich aktywności w ciągu dnia, sprawdzając, które z nich możesz ograniczyć lub wyeliminować. Przy tej okazji można też spróbować nieco sprawiedliwiej rozdzielić domowe obowiązki między wszystkich członków rodziny. O czym jeszcze pamiętać, aby zwiększyć szanse na sukces?
Zdecydowanie łatwiej się odchudzać, gdy masz wsparcie z zewnątrz
● Podczas diety przyda się przyjazna dusza. Ktoś, kto będzie nas motywował do dalszej walki i powie: „Nic strasznego się nie stało”, gdy zdarzy się wpadka. To może być siostra, przyjaciółka, mąż. W każdym razie ktoś, kto nie będzie kpił z kolejnych prób odchudzania ani ostentacyjnie liczył plasterków sera na kanapce (a w tym często specjalizują się „wspierający” mężowie). Rozejrzyj się wokół siebie i znajdź kogoś, z kim czujesz się bezpiecznie. Nie musi to być osoba z doświadczeniem w odchudzaniu. Ważniejsze, aby była pozytywnie nastawiona i serdeczna. Dobrym pomysłem jest też odchudzanie grupowe. Wtedy wszyscy stanowią dla siebie wzajemne wsparcie. Możesz zaproponować taki układ w rodzinie albo koleżankom z pracy. Zwłaszcza jeśli wciąż słyszysz, jak narzekają na swoją wagę. Jeśli nie znajdą się chętni, poszukaj na licznych forach internetowych poświęconych odchudzaniu. Pamiętaj jednak, by wybierać grupy nastawione pozytywnie na to, co się udaje, gotowe do dzielenia się dobrymi doświadczeniami . Tam na pewno znajdziesz zrozumienie, zachętę, a nierzadko też wiele cennych wskazówek.
Głód, który odczuwasz, może być prawdziwy lub fałszywy. Jak to odróżnić?
● Podczas diety bywamy głodne, czasem nawet bardzo. Szczególnie gdy mijamy stoisko ze świeżym pieczywem albo widzimy, jak koleżanka z pracy pałaszuje apetyczną pizzę. I nic w tym dziwnego. Dowiedziono, że już sam widok czy zapach pewnych dań (np. kurczaka z grilla, pizzy, smażonego mięsa) uruchamia w mózgu reakcje, które interpretujemy jako głód. Nawet jeśli jesteśmy po solidnym śniadaniu.
Istnieją dwa rodzaje głodu. Fizjologiczny, czyli ten prawdziwy, gdy pusty żołądek upomina się o posiłek. I drugi – emocjonalny, zlokalizowany wyżej, w naszej głowie; tak naprawdę jest zwykłą zachcianką, pragnieniem, by jeść dla przyjemności. I to on bywa przyczyną wielu dietetycznych porażek.
Przechodząc na dietę, musisz nauczyć się je odróżniać, bo o ile głodny żołądek trzeba nakarmić, to głodny mózg powinien usłyszeć zdecydowane „nie!”. Jak to zrobić? Przede wszystkim skoncentruj się na sygnałach wysyłanych przez twoje ciało. Możesz nawet przeprowadzić mały eksperyment. Wybierz jakiś wolny dzień tygodnia, zjedz normalne śniadanie, a potem postaraj się nie jeść do godz. 16 czy 17. Spróbuj zapamiętać, co czujesz. To jest prawdziwy głód – podczas diety sygnał, że trzeba coś zjeść. Zachcianka natomiast często się objawia potrzebą jedzenia zlokalizowaną raczej w okolicy ust, nie żołądka. Czujemy wtedy potrzebę gryzienia smakowania, połykania. No i najczęściej dotyczy ona konkretnego jedzenia. Jeśli myślisz sobie: „Jestem strasznie głodna, muszę zaraz zjeść spaghetti ” – to sygnał , że mózg właśnie próbuje sabotować twoją dietę. Bo człowiek naprawdę głodny równie chętnie zje jogurt, jabłko czy sałatkę.
Twoje poprzednie diety się nie udawały? Najwyższa pora dowiedzieć się, dlaczego
● Analizując błędy, zorientujesz się, jak je wyeliminować. Weź przykład ze sportowców. Ci najlepsi często nagrywają swoje rozgrywki. A potem, przed telewizorem, dokładnie analizują potknięcia, by nad nimi popracować i osiągać lepsze wyniki. Jeśli jesteś weteranką diet, spróbuj wykorzystać swoje wcześniejsze doświadczenia! Sięgnij pamięcią do kilku ostatnich prób i odpowiedz na pytania: jak długo dana dieta trwała? z jakiego powodu ją przerwałam? w jakich okolicznościach? co było trudnego w poprzednich próbach odchudzania? Może się bowiem okazać, że np. wszystkie poprzednie diety kończyłaś, rozgoryczona, po 3–4 tygodniach, czyli akurat wtedy, gdy najczęściej waga staje w miejscu i ani drgnie. Albo że zbyt męczące okazywało się gotowanie dwóch obiadów – dla siebie i reszty rodziny. Możliwe też, że w pewnej chwili uznałaś, iż omija cię zbyt wiele biurowych ploteczek, gdy zamiast jeść obiad ze wszystkimi w stołówce, zostajesz przy biurku sama, z brokułami przyniesionymi z domu…
Postaraj się być szczera wobec siebie i wypisz na kartce wszystkie kłopoty, kryzysy i pułapki, z którymi nie poradziłaś sobie uprzednio. Zastanów się, jak możesz ich uniknąć tym razem. Może trzeba trochę inaczej się zorganizować? Pamiętać, że to normalne, iż po trzech tygodniach tracenia z organizmu głównie wody wskazówka wagi zamiera, i nie ma w tym nic dziwnego. Nie polegaj tylko na wadze, zwłaszcza jeśli intensywnie ćwiczysz (wzmacniane mięśnie ważą swoje!), ale też mierz się centymetrem albo przymierzaj ciuchy ze „szczupłych” czasów. Im więcej przygotujesz rozwiązań i awaryjnych scenariuszy działania, tym większa szansa, że tym razem się uda!
Zanim zaczniesz odchudzanie, zrób dobry plan, a zmiany wprowadzaj etapami
● Gdy wreszcie nadchodzi godzina zero, najczęściej robimy w swoim życiu rewolucję – z dnia na dzień z 3000 kcal schodzimy do 1200. Resztkami sił pędzimy na siłownię, a potem jeszcze w planach rower, mimo że ostatnio widziałyśmy go podczas wakacji, i to pięć lat temu… Hurraoptymistyczne początki dają często ogromny zastrzyk energii, lecz wystarcza jej zazwyczaj na tydzień, czasem dwa. Potem ogrom zbyt szybko wprowadzanych zmian zaczyna nas przytłaczać. Dlatego tym razem spróbuj działać wolniej, a zmiany wprowadzaj etapami.
Najpierw skup się na tym, JAK jesz, a nie CO jesz. I przez tydzień trenuj jedzenie cztery czy pięć razy dziennie, o stałych porach. Pamiętaj: na siedząco, przy stole! Bez telewizora czy komputera, bo zapatrzona w niego zjesz dużo więcej. Zrezygnuj z podjadania w aucie i podczas gotowania. Do kolejnego etapu przejdź, gdy poczujesz, że nowe nawyki się utrwaliły. I znajdź dwie odpowiednie dla siebie diety (od jednej zaczniesz, druga będzie „awaryjna”, jeżeli pierwszy wybór z jakiegoś powodu okaże się nietrafiony). Przemyśl również kwestię czasu i energii na odchudzanie. Zdecyduj się na rodzaj aktywności i zacznij ćwiczyć, zanim zredukujesz swój jadłospis. Ograniczanie kalorii również wprowadzaj stopniowo, zbyt drastyczna zmiana może być trudna do udźwignięcia.
„Naleśniki z serem takie same, jak robiła babcia, gofry jak na koloniach” – wspomnienia czasem utrudniają dietę
● Kojarzenie zapachów i smaków z dzieciństwem zdarza się każdemu: babcine naleśniki lub szarlotka z kruszonką; rzadki kisiel malinowy w przedszkolu; gofry z górą bitej śmietany na koloniach… To najczęściej miłe wspomnienia, które łączą jedzenie z przyjemnością, odpoczynkiem, szczęściem, beztroską. I warto je w sobie pielęgnować pod warunkiem, że nie rujnują nam diety. Bo, niestety, często robią! Na przykład podczas wakacji, gdy wraz z rodziną odpoczywasz nad morzem, to właśnie owo skojarzenie z sielskim dzieciństwem każe ci kupić gofra czy kilka kulek lodów za każdym razem, gdy spacerujesz deptakiem. Podobnie wspomnienie niedzielnych deserów u dziadków może skutkować nieodpartą potrzebą wstąpienia do cukierni i kupienia czegoś słodkiego „na weekend”. Znacznie groźniejsze są jednak pewne nawyki i przekazy na temat jedzenia, często wynoszone z domu rodzinnego. Jeśli rodzice lub dziadkowie kładli nam do głowy, że: nie można nic zostawiać na talerzu; jedzenia się nie marnuje ani nie wyrzuca; gdy ktoś proponuje dokładkę, nietaktem jest odmówić… – będzie nam trudno utrzymać dietę. Bo ona zakłada coś dokładnie przeciwnego. Na przykład wyklucza podjadanie czy dojadanie resztek, które rzekomo nie mogą się zmarnować… Dlatego, zanim rozpoczniesz kolejną batalię z dodatkowymi kilogramami, zastanów się, czego o jedzeniu nauczyłaś się w swoim domu rodzinnym. I czy ta wiedza pomaga, czy może przeszkadza w zdrowym, rozsądnym odżywianiu.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama