Kafti - dobry design
Z fascynacji armeńskimi baśniami i śląskim, industrialnym krajobrazem zrodziły się... lampy. Bajeczne, fantazyjne, podziwiane na prestiżowych wystawach w Tokio, Moskwie i Londynie. O tym, jak tworzyć świetny jakościowo design w niskiej cenie, opowiada Monika Brauntsch, właścicielka Kafti Design.
- Natalia Czekaj, glamour
Nazwa waszej firmy wywodzi się z baśni o ptaku, który potrafił ożywić każde wnętrze, podobnie jak projektowane przez was lampy. Skąd czerpiecie inspiracje?
Lampa musi być funkcjonalna i musi dawać przyzwoite światło – to punkt wyjścia. Dużo czerpiemy z klasycznych kształtów lamp, przerabiamy je, gramy kolorem, detalami. Mamy kolekcję, która jest inspirowana śląskim, industrialnym klimatem.
Co jest inspirującego w krajobrazie Śląska?
W Gliwicach prowadzimy firmę, to nasze naturalne otoczenie. Industrialny widok i materiały przemysłowe to elementy, którymi inspirowana jest kolekcja Solid. Znalazł się w niej jeden z naszych najciekawszych produktów, lampa Berga, w śląskim dialekcie „bryła”. Ma surowy, geometryczny kształt. Chciałyśmy pokazać nowe produkty na wystawie „Babski Design” w Cieszynie, ale do ostatniej chwili brakowało nam fajnych pomysłów. Prawie się poddałam, ale nagle zadzwoniła do mnie Sonia i powiedziała, że ma pomysł na lampę w dwóch kolorach. Pół godziny później miałam wstępnie zrobioną nową lampę i... od razu mnie zachwyciła. Posłałam Soni zdjęcie, jej też się spodobała. Berga doczekała się nominacji w konkursie „Śląska Rzecz” i wyróżnienia „Must Have” przyznanego przez Łódź Design. Objeżdżając wystawy, podróżuje po świecie więcej niż my.
Co wam daje pokazywanie się na międzynarodowych imprezach?
Wchodzenie na zagraniczne rynki to powolny proces, trzeba się tam kilka razy pokazać, żeby w końcu zaistnieć i nawiązać kontakty. Zostałyśmy świetnie przyjęte na DMY w Berlinie, Design Act w Moskwie, londyńskim festiwalu Tent czy na Designblok w Pradze. Bardzo lubimy bywać w Japonii, brałyśmy tam udział już w pięciu imprezach. Poza tym firma, która pokazuje się za granicą, jest równocześnie lepiej postrzegana w Polsce.
A właściwie dlaczego akurat lampy?
Od dawna przewijały się one przez nasze życie. Kiedyś przywiozłyśmy jakąś lampę z Berlina, później inną z Danii, potem moja siostra ręcznie wykonała swoją własną. Wszyscy się nimi zachwycali, a na naszym rynku brakowało tego typu produktów w przystępnej cenie, dlatego założyłyśmy firmę.
Opłaca się tworzyć świetny jakościowo design w niskiej cenie?
Nasza grupa docelowa to osoby młode, które zarabiają na podobnym poziomie jak my. Zależało nam na tym, żeby produkt już w fazie projektu był tak przemyślany, by w sklepie kosztował rozsądne pieniądze – ceny zaczynają się od 160 zł. Dlatego lampy tworzymy przede wszystkim z taniego, lekkiego i przetwarzalnego plastiku. Jak dotąd takie podejście się sprawdza! To bardzo miłe, gdy idę ulicą i nagle w oknie jakiegoś mieszkania widzę naszego czerwonego Aliena, który już z daleka rzuca się w oczy.
Na tle innych firm wyróżniacie się swoją działalnością charytatywną i społeczną. Czym jest akcja „Mała Rzecz”?
Wraz z dziećmi z Warsztatu Twórczości Dziecięcej DADA zaprojektowałyśmy linię produktów, a dochód z ich sprzedaży przeznaczamy na wsparcie edukacji dzieci w Kamerunie. Znaleźliśmy tam bezpośredni kontakt i sami decydowaliśmy, na jaki cel te pieniądze są przeznaczane. Wybraliśmy edukację, bo uważam, że jest ona głównym narzędziem zwalczania ubóstwa na świecie. Cieszymy się, że możemy w taki sposób pomagać. W ostatnich dwóch latach dochód ze sprzedaży produktów „Małej Rzeczy” przekazywaliśmy na cel tej akcji i z pewnością będziemy ją kontynuować. Współtworzycie tez inicjatywe „The Spirit of Poland”. Od dwóch lat tworzymy ją razem z najzdolniejszymi polskimi designerami. Idea jest taka, że sami pozyskujemy środki i sami prezentujemy polski design na rozmaitych imprezach, głównie międzynarodowych. Zaczęło się od tego, że dzięki wsparciu ambasady wystawiliśmy się podczas najbardziej prestiżowego wydarzenia związanego z designem w Japonii – Tokio Designers Week.
A we własnym mieszkaniu otacza się pani rzeczami swojego projektu?
Otaczam się nimi, bo nie umiem znaleźć innych fajnie wykonanych, a zarazem tanich lamp na polskim rynku (śmiech). A na te wymarzone, np. projektu Patrizii Urquioli, po prostu mnie nie stać. Nie mam ekskluzywnego wnętrza – wygląda bardzo prosto. Mam kilka rzeczy polskich projektantów, parę swoich.
Idealnie wpasowuje się pani w modny ostatnio nurt minimalizacji potrzeb. Coraz cześciej rezygnujemy z „pokazówki” na rzecz dobrej jakości w niskiej cenie, wykorzystując potencjał otoczenia.
Jestem minimalistką i tego typu idee są mi bardzo bliskie, wynika to też z tego, że dużo podróżowałam. Jestem przyzwyczajona do korzystania z rzeczy w dużym ograniczeniu, to dla mnie wygodne. Jeśli chodzi o kupowanie, wolę mieć mniej rzeczy, ale dobrej jakości, takich, które przetrwają dłużej. Dobry design w żadnym wypadku nie może być jednorazowy. Poza tym mam takie trochę zawodowe zboczenie, że nawet kupując mydło, zwracam uwagę na opakowanie. Bo dla mnie to ważne i przyjemne, jeśli nowa rzecz wnosi coś fajnego w życie.