TYLKO U NAS: Joanna Racewicz: "Mój syn i jego pokolenie dobrze zapamięta ten moment"
Co pandemia koronawirusa pozostawi po sobie w nas, gdy (jeśli) kiedyś odejdzie? Jaką rolę mógł odegrać polski Kościół, ale mu się nie udało i dlaczego koronawirus to test z człowieczeństwa? O tym wszystkim rozmawiam z Joanną Racewicz - znaną dziennikarką telewizyjną i autorką nowej książki "Poczekalnia. 13 rozmów o pandemii".
Najpierw było „12 rozmów o miłości” – zbiór spotkań z kobietami, które straciły najbliższych w katastrofie smoleńskiej. Potem powstało „12 rozmów o pamięci”, w których Joanna Racewicz rozmawia o katastrofie smoleńskiej z mężczyznami. Niedawno na polskim rynku ukazała się ostatnia część tego literackiego tryptyku – „Poczekalnia. 13 rozmów o pandemii”, które są zapisem wirtualnych spotkań z przedstawicielami kultury, psychoterapeutami czy przyjaciółmi dziennikarki. Ewa Błaszczyk, Anita Lipnicka, Jacek Santorski, Andrzej Seweryn czy siostra Małgorzata Chmielewska – to bohaterowie poszczególnych rozdziałów „Poczekalni”. Dlaczego właśnie temat pandemii Joanna Racewicz wzięła na swój dziennikarski warsztat i czego dowiedziała się o sobie i o świecie? Przeczytajcie krótki wywiad z autorką książki „Poczekalnia” Joanną Racewicz.
Aleksandra Nagel – Kobieta.pl: Być może to będzie banalne pytanie, ale trudno żebym właśnie od niego nie zaczęła. Dlaczego zdecydowała się Pani na napisanie książki o pandemii?
Joanna Racewicz: Był taki moment na początku pandemii, gdy spotykałam się z moimi odbiorcami w social mediach i prowadziłam różnego rodzaju rozmowy na żywo z moimi gośćmi. Rozmawiałam „po dziennikarsku” z moimi przyjaciółmi – artystami, lekarzami, ekspertami, psychoterapeutami, ludźmi przeróżnych profesji. Tematem przewodnim był oczywiście pandemia – coś, co dotknęło nas wszystkich. Koronawirus był i niestety wciąż jest tematem, który nie pozostawia nikogo obojętnym. Nie znam rodziny, która mogłaby powiedzieć: „Nas koronawirus nie dotknął, nas to ominęło”.
Ponieważ rozmowy na żywo są bardzo ulotne, pomyślałam, że warto je uwiecznić. Chciałam zostawić jakiś ślad po momentach, w których toczyły się te rozmowy. Pada w nich wiele ważnych słów i obserwacji. Nie lubię mówić „ocalić od zapomnienia”, bo ocala się rzeczy piękne, wzruszające i czułe, takie do których chcemy wracać. Zakładam, że do pandemii nie chcemy wracać, ale czułam, że warto zapisać te rozmowy, że mają one niesłychaną wartość.
Zastanawiam się, czy napisanie książki o pandemii właściwie kilka miesięcy po lock downie, wciąż w trakcie pandemii, nie jest jak rozdrapywanie na nowo dopiero co zagojonej rany?
Zakładałam takie ryzyko, że wszyscy będziemy mieli już dosyć tego tematu, a zamiast po kolejną książkę o pandemii będziemy sięgać po kolejny kryminał czy harlekin, bo one są pewnego rodzaju odskocznią. Niemniej jednak uznałam, że ta książka jest ważna. Jest rozmową. Zapiskiem „tu i teraz”. To ma ogromną wartość.
Myślę, że ta książka nabierze wartości z czasem. Podobnie jak po 70 latach lubimy czytać książki o wojnie, ale nie wiem, czy chcielibyśmy je czytać na przykład w 1945 roku.
Myślę, że jest w tym wiele prawdy. „Poczekalnia” poza tym to pewnego rodzaju klamra do dwóch poprzednich książek, a szczególnie do tej pierwszej – „12 rozmów o miłości”, która wyszła rok po katastrofie smoleńskiej. Pierwotny zamysł był taki, że będzie to 12 rozmów, jak 12 miesięcy roku.
To skąd wzięła się ta 13?
13 bohaterką była siostra Małgorzatą Chmielewska. Kiedy 12 rozmów było już gotowych i spojrzałam na to z pewnego dystansu, pomyślałam sobie, że brakuje w „Poczekalni” głosu Kościoła. Siostra Małgorzata Chmielewska jest tym głosem, ale nie Kościoła hierarchicznego, ale tego franciszkańskiego, do szpiku kości chrześcijańskiego właśnie, pochylonego nad drugim człowiekiem, takiego który nie mija biednego, nie kapie złotem, nie ma w sobie żadnej złej emocji, ale przeciwnie.
Dlaczego uznała Pani, że głos Kościoła w książce o pandemii jest istotny? Pani jest osobą wierzącą?
To, czy jestem wierząca, czy nie, nie ma akurat nic do rzeczy. Myślę, że Kościół w czasie pandemii miał do odegrania ogromną rolę – jako przewodnik, jako wspólnota, także jako swego rodzaju edukator.
Nie chcę używać uogólnień, bo wówczas może niesprawiedliwie wsadzić wszystkich do jednego worka, ale Kościół nie spełnił swojej roli w pandemii. Do rangi symbolu urosły już sytuacje, w których duchowni zamiast ostrzegać wiernych przed koronawirusem, zapewniali ich, że woda święcona uchroni ich przed COVID-19.
Ja natomiast sądzę, że Kościół w Polsce w czasie tego ostatniego roku bardzo się podzielił, jeszcze bardziej niż był podzielony wcześniej. Ja bardzo dziękuję za rozmowę z siostrą Małgorzatą Chmielewską, bo uważam, że ona rzeczywiście była bardzo potrzebna. Kościół miał moim zdaniem do odegrania ważną rolę, ale niestety w dużej mierze te bitwę przegrał.
Przegrał, albo może bardziej oddał walkowerem.
ZOBACZ TEŻ:
Iza Kuna: "Mówię o przemijaniu z perspektywy zwykłej kobiety. Nie boję się tych tematów" [WYWIAD]
- Media kreują wirtualny świat brzydkich albo ładnych, średnich nie ma w ogóle, a biorąc pod uwagę statystyki, to nas jest najwięcej - mówi Iza Kuna i przyznaje, że wielokrotnie chciała pokazać swoje ciało takim jakie jest naprawdę, ale nikt nie był zainteresowany. Iza Kuna doskonale wie, jak czuje się w swoim ciele kobieta po 50-tce - coraz bardziej samotna, coraz mniej piękna i coraz bardziej smutna.TYLKO U NAS: Marta Żmuda Trzebiatowska: "Chciało mi się krzyczeć, że nikt nie daje mi szansy!"
- Zaczęłam dusić się w szufladzie pięknej i słodkiej dziewczyny z komedii romantycznych – mówi Marta Żmuda Trzebiatowska w rozmowie wideo. Wzrusza się do łez, gdy wspomina jak czuła się jako aktorka, i jako kobieta, gdy po wielu latach zaszufladkowania ktoś wreszcie dał jej szansę.Czytam rozmowy w „Poczekalni” i mam wrażenie, że rzeczywiście jest w nich sporo takich reporterskich zapisków „tu i teraz”. One z perspektywy tych kilku miesięcy są już przeszłością. Dziś jest w nas więcej nadziei niż jeszcze te kilka miesięcy temu. A dla Pani w tej książce jest więcej nadziei czy brutalnej prawdy o pandemicznej rzeczywistości? Co łączy tych wszystkich bohaterów „Poczekalni”?
Wszyscy moi bohaterowie w momencie zapisu funkcjonowali w tej samej materii. Wszyscy żyli w najtrudniejszym momencie naszej współczesnej historii. Bez wątpienia pandemia będzie doświadczeniem pokoleniowym, szczególnie dla pokolenia mojego syna. Dla mojego pokolenia był to stan wojenny i nędza PRL-u. Myślę, że mój syn i jego pokolenie dobrze zapamięta ten moment – zdalne nauczanie, izolacja od kolegów, chodzenie po ulicy w maseczce z mamą, która wychodzi po zakupy, dotykanie klamki w rękawiczkach. Jeśli Pani pyta, co łączy bohaterów „Poczekalni”, to jeden wspólny i wyjątkowo trudny czas historyczny.
Czy ten trudny czas pandemii dał ludziom coś pozytywnego?
Oczywiście. Wspomina o tym chociażby Jacek Santorski, cytując badania naukowe i obserwując uczniów swojej Akademii Przywództwa. Ten czas nauczył biznesmenów wysokiego szczebla, że najbardziej wrażliwą i kruchą materią w ich wielkich, potężnych firmach jest człowiek. Niby oczywista oczywistość, ale dopiero teraz tak mocno im pokazana. O tym uczłowieczeniu i uważności na drugiego człowieka, albo o jej braku, mówią też Tomek Sobierajski i siostra Małgorzata Chmielewska, Małgosia Domagalik i Robert Rutkowski.
Wrócę do pytania o nadzieję. Czy „Poczekalnia” daje nam nadzieję na powrót do normalności, czy Pani zdaniem taki powrót kiedyś nastąpi?
Gdy zaczynałam ten cykl spotkań, nikt nie wiedział, ile jeszcze potrwa pandemia i nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, z czym będziemy musieli się zmierzyć. Przecież zakładaliśmy w marcu 2020 roku, że to potrwa kilka miesięcy i koniec. W tej książce jest wiele nadziei, ale dziś wiemy już, że niektóre pragnienia nie zostały zrealizowane. Nadzieja jednak zawsze w nas jest, szukamy jej.
Pamiętam, jak wszyscy czekaliśmy na Nowy Rok 2021. Świat miał się zmienić. Pandemia miała przestać istnieć. Jedna sylwestrowa noc i po niej!
To jest akurat magiczne myślenie, któremu ulegamy bardzo często – my racjonalni, my europejscy, my biegli we wszelakich obliczeniach, doświadczeniach, tabelkach w Excellu nagle ulegamy myśleniu, że oto za sprawą czarodziejskiej różdżki zmieni się data i koronawirus odejdzie w niepamięć.
PRZECZYTAJ TEŻ:
Paulina Smaszcz - nie załamał jej rozwód, choroba ani utrata pracy. Teraz doradza innym kobietom, jak zacząć wszystko od nowa
Rozwód, choroba neurologiczna i strata pracy – to wszystko spadło na Paulinę Smaszcz w jednym momencie życia, wywracając je do góry nogami. Ktoś inny mógłby się załamać, ale nie ona! Paulina Smaszcz postanowiła poukładać swoje życie od nowa, z pomocą prawdziwych przyjaciół założyła firmę, przeszła szereg operacji i stanęła na nogi (nie tylko w przenośni). Dziś Paulina Smaszcz to mentorka i motywatorka wielu kobiet, szczególnie tych w średnim wieku, które prowadzi, odblokowuje i nastraja do pozytywnych zmian w ich życiu, do stawania się KOBIETĄ PETARDĄ. Zobaczcie pierwszą część wywiadu wideo z Pauliną Smaszcz!
1 z 2
Joanna Racewicz
2 z 2
Joanna Racewicz