Reklama

„Doula” to osoba, której zadaniem jest wspieranie kobiety spodziewającej się dziecka. Mając odpowiednią wiedzę, a także doświadczenie w macierzyństwie, towarzyszy przyszłej mamie w najważniejszych momentach witania na świecie nowego życia. Anja to również towarzyszka w bardzo ważnym etapie życia - jego zakończeniu. Poznajcie pierwszą w Polsce, certyfikowaną doulę umierania.

Reklama

Olga Pejas: Zajmuje się Pani dobrą śmiercią, ale czy w ogóle śmierć może być dobra?

Anja Franczak: Śmierć, zwłaszcza przez rozwój medycyny, traktowana jest jak wróg, z którym za wszelką cenę trzeba walczyć, więc śmierć traktowana jest jako wydarzenie tragiczne. U mnie taka koncepcja budzi wiele pytań. Nasze życie zawsze kończy się śmiercią, nie ma innej opcji i ja jestem przekonana, że to nie zawsze musi być porażka. Istnieje możliwość na to, abyśmy stworzyli warunki dobrej śmierci czyli takiej, kiedy osoba odchodzi spokojnie, pogodzona z tym, co się z nią dzieje…

Skąd pomysł na zajmowanie się tym tematem? Trudnym i paradoksalnie, bo dotyczy każdego z nas, bardzo „niszowym”. Z pojęciem „douli śmierci” spotkałam się w zagranicznych mediach społecznościowych, jednak w Polsce odchodzenie to wciąż duże tabu…

Nie tylko w Polsce! W innych krajach również jest to niszowe zajęcie, jednak tak - w Polsce zawód douli umierania jest bardzo mało znany. Związane było to z moją osobistą historią, kiedy w moim życiu nagle pojawił się temat śmierci. W trakcie ciąży zmarło moje dziecko. Było to dla mnie bardzo trudne doświadczenie. Ta trudność była na dwóch poziomach: z jednej strony ból związany ze stratą, z drugiej milczenie otoczenia. Nikt nie wiedział, co mi wtedy powiedzieć, jak ze mną rozmawiać. Nawet lekarze przekonywali mnie, że nie powinnam pochować mojego dziecka, nikt nie pokazał mi jakie mam prawa, jakie możliwości pożegnania. Zewsząd dostawałam komunikaty: nie myśl o tym, idź do przodu. Oczywiście to mi w ogóle nie pomogło.

Kilka lat później usłyszałam o tym, że istnieją doule umierania, które wspierają osoby po stracie, na przykład tworząc rytuały pożegnania. Byłam w szoku, pojawiła się u mnie nawet taka mieszanka złości i tęsknoty za tym, że nie miałam tego, kiedy tak bardzo tego wsparcia potrzebowałam. Jednocześnie, pojawiła się też ogromna fascynacja.

Tak, chyba w większości domów to temat z kategorii „nie tykać”.

To jest bardzo ciekawe i dziwne, zwłaszcza w kontekście badań, które jakiś czas temu przeczytałam.

Przeciętny 18 latek widział 13 000 śmierci na ekranie: w filmach kryminalnych, w grach komputerowych. Medialna forma śmierci jest bardzo obecna, najczęściej jest też związana z przemocą. Taki obrazek: prosektorium, metalowy stół, chłodne jarzeniówki, przerażenie. Takie obrazy są w naszych głowach.

I ja również taki obraz śmierci miałam w swojej głowie. Nigdy w życiu nie widziałam osoby zmarłej, miałam nawet fobię z tym związaną. To wynika z tego, że jest to nieznane. To, co nieznane, co najbardzej schowane - tam właśnie czai się lęk. Kiedy zaczęłam wolontariat w hospicjum, w domu pogrzebowym, kiedy zaczęłam mieć kontakt z prawdziwa śmiercią, te fobie zniknęły. Większość zmarłych, których widziałam, wyglądała bardzo spokojnie, jeden pan miał nawet lekki uśmiech na twarzy. Trudno opisać atmosferę, która jest wokół zmarłych.

Czyli, aż dziwnie to zabrzmi, ale śmierć nie musi być „straszna”…

Dlatego właśnie bardzo duża część mojej pracy to edukacja: edukacja o tym, jak wygląda proces umierania. To wiedza, która zniknęła ze społeczeństwa, a jeszcze kilka generacji wstecz była w każdej rodzinie. Ludzie umierali w domu, domownicy byli tego świadkami, a dziś to wszystko odbywa się w szpitalach i domach opieki. Wiedza o tym, jak wygląda śmierć, jest traktowana bardzo specjalistycznie. Ja się z tym nie zgadzam i chciałabym, aby ta wiedza wróciła do zwykłego Kowalskiego. Robię szkolenia i warsztaty na temat procesu umierania, co się wtedy dzieje z naszym ciałem, jak zmienia się krążenie, jak zmienia się oddech, wygląd, jak w ogóle rozpoznać ostatnie godziny bliskiego.

Po co Pani to robi?

Chodzi mi o jakość umierania, jakkolwiek dziwnie to może brzmi. Umieranie może mieć miejsce w dobrych warunkach - dla wielu osób znaczy to w domu, w otoczeniu bliskich - albo w gorszych warunkach - na przykład w szpitalu, do którego rodzina nie ma dostępu. Jeśli ktoś chcę spędzać ostatni etap życia w domu, a jego rodzina jest na to gotowa, to trzeba dać ludziom wiedzę i narzędzia, żeby to mogli udźwignąć. Często rodzina jest przerażona tym procesem, ponieważ brakuje nam edukacji o umieraniu.

Prosty przykład: osoba, która umiera, przestaje jeść. To jest normalna część tego procesu, nasze ciało od pewnego momentu nie jest już w stanie przetrawić jedzenia, które staje się dla niego jedynie obciążeniem. Tak samo z piciem - w pewnym momencie nasz organizm przestaje sobie już z tym radzić. Ludzie myślą wtedy: „o Boże, on umiera, bo nie je! Musimy go nakarmić za wszelką cenę”. Tak naprawdę jest odwrotnie - ta osoba nie je, bo umiera.

Bo bliscy nie chcą pogodzić się z odejściem ukochanego członka rodziny. A często nie ma kto im wytłumaczyć, co tak naprawdę jest dla niego dobre…

Tak, jest też ogromne niedofinansowanie jeśli chodzi o opiekę paliatywną. W pewnym momencie, lekarz stwierdza, że po prostu nic się już nie da zrobić. To zdanie samo w sobie jest złe bo zawsze da się cos zrobić, w zależności od tego, jaki mamy cel. Jeśli celem jest ratowanie życia, przedłużenie go, no to łatwo powiedzieć, że możliwości współczesnej medycyny się wyczerpały. Ale mamy jeszcze opiekę paliatywną, czyli zapewnienie choremu dobrostanu w ostatnich miesiącach czy tygodniach jego życia. I tu jest naprawdę dużo możliwości.

Chodzi pewnie głównie o leczenie przeciwbólowe?

Tak, specjaliści medycyny paliatywnej są ekspertami od leczenia bólu, jednak człowiek to o wiele więcej niż samo ciało. Dobrać leki to jedno, ale źródło bólu może być zlokalizowane nie tylko na poziomie fizycznym, ale też emocjonalnym i duchowym. Jeśli ktoś bardzo się boi, może to objawiać się w symptomach cielesnych, na przykład dusznością. Wtedy pojawia się pytanie, jak możemy dobrze towarzyszyć, dać otuchę, troskę.

Mówiła Pani też o tworzeniu świeckich ceremonii pogrzebowych. Jak takie pożegnanie wygląda? Nie ukrywam, że nigdy nie widziałam takiego pogrzebu, mimo że wiele osób z mojego otoczenia to osoby niewierzące.

Świeckie ceremonie są w Polsce nadal rzadkie, ale można obserwować wzrost, szczególnie w dużych miastach. Ja szkoliłam się w Niemczech, gdzie jest to po prostu zawód, z resztą coraz bardziejo popularny. Pomagam rodzinom stworzyć koncepcję pożegnania, przygotować poszczególne elementy, niekiedy sama ją przeprowadzam, ale tak naprawdę moja najważniejsza funkcja polega na czymś innym: w sytuacjach tak trudnych, kiedy żałobnikom zaleca się dystans, czyli zlecenie trudnych zadań do profesjonalistów z domów pogrzebowych, ja zapraszam do zahamowania się, do bliskości, do przeżywania utraty w swoim czasie i na swoich zasadach. To może na przykład znaczyć, że ktoś będzie chciał opiekować się ciałem osoby zmarłej. Albo, że będzie sam chciał ulepić urnę z gliny lub zbudować ją z drewna, zamiast kupić z tę katalogu.

W Polsce dopiero raczkują śluby świeckie, a co dopiero pogrzeby. W końcu, „jak trwoga to do Boga”…

Przede wszystkim, wiele ludzi nie wie o takiej możliwości. Owszem, polskie prawo cmentarne jest bardzo restrykcyjne, jeśli chodzi o formę pochówku - nie można pochować osoby zmarłej w dowolnym miejscu, zabronione jest również rozsypywanie prochów. Jednak istnieje wolność, jeśli chodzi o formę ceremonii i rytuału. Ceremonia świecka nie musi odbywać się w specjalnej salce przy cmentarzu, nie musi być prowadzona przez poważnego pana w czarnym garniturze. Jeśli chowamy bliskiego w urnie, samo pożegnanie może być zaaranżowane gdziekolwiek - w domu, w ogrodzie, w wynajętym obiekcie. Przeprowadzić ją może dosłownie każdy - nie jest potrzebna żadna licencja, ani pozwolenie na przeprowadzenie ceremonii pogrzebowej. Domy pogrzebowe może o tym nie mówią, bo dla nich to jest więcej pracy i wolą trzymać się utartych ścieżek. Nie raz pytam się rodziny, której towarzyszę w żałobie: „Może chcecie zrobić ceremonię u siebie? Macie taki przepiękny ogród!” Najczęściej dostaję odpowiedź: „Ojej, nie wiedzieliśmy, że to jest możliwe. A szkoda, już potwierdziliśmy pożegnanie na cmentarzu i rozesłaliśmy wiadomość do znajomych…”

A może jednak ktoś w Pani karierze zdecydował się na takie nietypowe pożegnanie? Coś, co zapadło Pani w pamięć?

Byłam pod wrażeniem ceremonii pożegnania tancerza. Przejście od bramy cmentarza do grobu odbywało się w akompaniamencie tanga, granego przez muzyków na żywo, a stypa miała formę milongi. Dla mnie istotne jest właśnie to, aby ceremonia odzwierciedlała charakter żegnanej osoby, jej relacje z bliskimi, wartości, coś, co stanowiło sens jej życia. Dużą wartość mają też osobiste rytuały, które przemawiają do nas na innym poziomie niż język, na przykład zapalenie świec, składanie przedmiotów do trumny.

Ja wiem, że piękny pogrzeb brzmi jak oksymoron. To nie znaczy, że będzie mniej smutny - będzie bardzo smutny, ale jest szansa, żeby wokół tego smutku było też coś innego - wdzięczność, miłość, nawet śmiech, po prostu pełny wachlarz emocji.

Można tego doświadczyć w sposób, który może też nas wzbogacić w tym trudnym czasie, dać w pewnym sensie rodzaj siły.

Co powiedzieć osobie, która mówi, że boi się umierać?

Każdy z nas boi się śmierci, to naturalne. Warto spytać taką osobę, czego dokładnie się boi. Jeśli boi się bólu, to możemy zapewnić ją, że otrzyma odpowiednie wsparcie farmakologiczne - w tym zakresie medycyna jest naprawdę dobrze rozwinięta. Osoby wierzące czasami boją się „kary” - będąc przekonanym, że popełniły za życia dużo złych uczynków. Można wtedy porozmawiać o tym, co dobrego zrobili się w swoim ich życiu - i co dobrego my widzimy w nich. Jeśli ktoś jest związany z konkretną religia, warto też zaproponować wizytę duchownego.

A jeśli boi się… nicości

Nie da się niestety odebrać wszystkich lęków. To, co zawsze możemy zrobić to być i wspierać, wytrzymać bezradność i na pewno nie negować strachu osoby umierającej.

Wierzy Pani w to, że coś jednak czeka nas jeszcze „po drugiej stronie”?

Absolutnie! Wokół tematu śmierci jest tyle niesamowitych historii, że naprawdę trudno mi wierzyć, że ten materialny świat, to jedyne co istnieje. Często spotykam się ze zjawiskami, których nie da się wytłumaczyć. Praktycznie każda osoba po stracie, z którą pracowałam, ma taką historię. Raz jest to zegar, który zatrzymał się dokładnie w czasie śmierci bliskiego, innym razem zdjęcie, które nagle pojawiło się na ekranie telefonu, zapach, który nagle czuć. Po tylu opowieściach, naprawdę trudno jest myśleć, że to przypadek. To daje nadzieję.

Często słyszy się też o tym, że osoby umierające widzą bliskich, nie boją się tego ponownego spotkania…

Tak, czasami uśmiechają się, mówią że przyszła po nich mama, mąż, albo… ukochany pies, który odszedł kilkanaście lat wcześniej. Oczywiście można to tłumaczyć postępującą niewydolnością nerek, uwolnieniem toksyn do krwi, niedotlenieniem. Nigdy do końca nie wiemy. Nie potrzebuje tłumaczenia takich zjawisk. Mam zgodę na to, że dużo rzeczy nie wiemy.

Anja Franczak

Kulturoznawczyni, producentka filmowa, wolontariuszka w hospicjum. Towarzyszka w żałobie, edukatorka o śmierci, autorka bloga SprawyOstateczne i założycielka Instytutu Dobrej Śmierci.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama