Reklama

Fascynacja ptakami Piotra Skórnickiego sięga końca lat 80. Pracował wtedy na lotnisku wojskowym z mężczyzną, który znał się na ornitologii. – To on nauczył mnie rozpoznawać ptaki. Wówczas pomyślałem, że warto byłoby utrwalić na zdjęciach to, co widzę – opowiada Piotr Skórnicki. – Nad Biebrzę po raz pierwszy zabrał mnie przyjaciel, fotograf Ireneusz Dziugieł. Pochodzę z Poznania i nie znałem wschodnich terenów Polski. To były niesamowite wyjazdy: najpierw stawianie tzw. budy, czyli schowka wielkości 1x1x0,7 m, w którym można było ukryć się przed całym światem. Czasami trzeba w nim przeleżeć pół nocy, żeby o świcie „upolować” jakiś okaz. Tak też było 7 lat temu. Około godz. 3 w nocy ułożyłem się w budzie na grobli, ustawiłem sprzęt i czekałem. Wokół wszystko było zalane wodą. Świt nad Biebrzą jest niesamowity, budząca się do życia przyroda, stada gęsi i łabędzi, wschodzące słońce… Ale ten dzień nie był dobry pod względem zdobyczy fotograficznych – kilka godzin przeleżałem niemal bez ruchu, a bataliony się nie pojawiły. Około południa zebrałem sprzęt i wróciłem do samochodu. Wolno ruszyłem polną drogą. Po kilkudziesięciu przejechanych metrach zobaczyłem je. Siadały kolejno na drodze. Bociany: dwa, trzy… po chwili było ich osiem. Nagle zaczęły atakować jednego z nich. Biły go skrzydłami po głowie, dziobały. Zdeterminowany osobnik wyrwał się w końcu z wrogiego mu stada i wzbił w powietrze. Żaden z ptaków nie ruszył za nim. Bociany, wyraźnie zadowolone z obrotu sprawy, otrzepały pióra, złożyły skrzydła i z godnością ruszyły przed siebie. Majestatycznie, bez pośpiechu. Robiłem zdjęcia przez otwarte okno samochodu – nawet nie wysiadłem, nie było na to czasu. To był moment, bo całe zajście trwało minutę, może półtorej. A bataliony? Doczekałem się na nie chyba dwa dni później.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama