Pasje przez wielkie P
Dorota, ważna pani dyrektor – robi w domowej kuchni piwo, które zachwyca znawców. Ania, ekonomistka – piecze świetne pasztety. Druga Anna, urzędniczka w gminie, rysuje znakomite portrety znajomym. Każda ma pasję, która sprawia, że czują się spełnione.
- Ewa Gronowska, Naj
Prowadzą tzw. zwyczajne życie: dom, praca, mnóstwo codziennych spraw na głowie. Ich pasje także mogą wydawać się zwyczajne, ale wszystkie, w tym co robią „z serca” – osiągnęły mistrzostwo, które zaimponuje niejednemu.
PANI DYREKTOR KOCHA PIWO
W kuchni u państwa Chrapków, w Pogwizdowie koło Cieszyna, stoi na gazie wielki gar, przy którym pani domu, Dorota (33 lata), drobna blondynka, wygląda dość zabawnie... Nikt nie uwierzyłby, że ma przed sobą panią dyrektor miejscowych zakładów mięsnych. A zresztą, w to niedzielne popołudnie sama o tym nie pamięta: zajmuje się warzeniem piwa.
Gdy pytam, skąd takie zamiłowanie, odpowiada pytaniem: – Bo po co warzyć, skoro można kupić? Pewnie! Zwłaszcza że sklepy oferują coraz więcej gatunków piwa. Tylko ja wciąż nie mogę znaleźć takiego, jakie lubię. Kto chce się napić piwa o ciekawym smaku, musi... sam je zrobić.
Rozmawiając, cały czas dogląda zawartości sagana, ponieważ woda na piwo nie ma prawa się zagotować. Tymczasem jej 2,5-letnia córeczka Oliwka bawi się z rodzinnym pieszczochem, olbrzymim mastifem tybetańskim. Pilnuje ich tata, Janusz (37 lat). On też ma swoją pasję: gra w hokeja.
– Jak to się u mnie zaczęło?– zastanawia się Dorota. – Studiowałam technologię żywienia człowieka. Po roku wylądowałam na praktyce w browarze. I strasznie mi się to warzenie spodobało. Co prawda, ostatecznie wybrałam pracę w zakładach mięsnych, ale piwo kocham niezmiennie!
Nawet męża poznała lepiej dzięki piwu. Gdy się spotkali, nie umiała jeździć na łyżwach. Zaproponował, że ją nauczy. Być może mniej paliłaby się do nauki, gdyby nie fakt, że lodowisko było tuż obok browaru cieszyńskiego. I tak pięknie pachniało tam zbożem....
– Temu zapachowi nie umiałam się oprzeć – żartuje Dorota i znowu wraca do swojego gara: mierzy temperaturę wody i dodaje słodu, czyli podkiełkowanych i wysuszonych ziaren zbóż: zwykle jęczmienia, rzadziej żyta lub pszenicy. Teraz powinna przez 40 minut utrzymać w kotle stałą temperaturę, zdejmując go na jakiś czas z gazu, a potem znów podgrzewając.
– To zabawa dla cierpliwych – wyznaje. – Warzenie trwa 8 godzin i przez ten czas nie wolno spuścić gara z oka. Zwykle zajmuję się tym w nocy, kiedy rodzina śpi, bo tylko wtedy mam tyle czasu, ile mi potrzeba. O piwie może mówić godzinami. Nie ona jedna!
– My, domowi piwowarzy, spotykamy się na portalu internetowym. Często nie wiemy o sobie nic, ani kim kto jest, ani gdzie mieszka. Ja danych nie ukrywałam. Ale zdziwiłam się, gdy znajomy z internetu spytał: „Nie poratowałabyś mnie piwnymi drożdżami?”. Jest z nimi problem, w Polsce nikt tego nie produkuje. Można je kupić w sklepach specjalistycznych, ale nie zawsze sklep jest blisko. Bywa, że zacier na gazie, a tu drożdży zabrakło i klops! „Tak”, odpisałam. Ktoś dzwoni do drzwi. Piwowarem okazał się sąsiad z bloku obok!
Dorota i jej mąż mają znajomych, których łączą pasje kulinarne. Nie tylko miłość do piwa. – W sezonie na grilla regularnie się spotykamy i każdy przynosi swoje wyroby: ciasto, chleb, piwo albo ogórki. Czasem po takiej imprezie lodówka jest zasobniejsza niż przed nią. Zagadałyśmy się! Dorota patrzy na zegarek i biegnie do gara. Pora odcedzić ziarno od brzeczki (tak się nazywa to, co zostaje), dodać chmiel i znów postawić gar na gazie na ok. 60–70 minut. Potem zawartość trzeba jak najszybciej schłodzić, dodać drożdże i odstawić do fermentacji w chłodnym pomieszczeniu. Pierwsza trwa 7 dni, druga ok. 3 tygodni, a na koniec piwo leżakuje w butelkach przynajmniej miesiąc. Już prawie wieczór. Janusz powoli zbiera się na trening hokejowy. – Założyliśmy z kolegami zespół amatorski, Czarne Pantery. I gramy w lidze czeskiej. A trenujemy w Czeskim Cieszynie – mówi. Dorota zostaje z Oliwką, psem i piwem w saganie. Pytana, czy mąż czasem jej pomaga w warzeniu, uśmiecha się: – No pewnie! Bo piwowarstwo to ciężka fizyczna praca. Chętnie też degustuje...
KUCHENNY RAJ EKONOMISTKI
Imieniny pana domu, Marcina, u państwa Konarskich z Ostrzeszowa trwają trzy dni. Ania (28 lat) przygotowuje wówczas to, co mąż lubi najbardziej: potrawy z makaronu, karkówkę i galaciki, czyli małe porcyjki mięsa kurzego w rosole z żelatyną. Wszystko jest pyszne. Gotować nauczyła się od babci, która opiekowała się nią, gdy mama była w pracy. Nie musiałaby tych wszystkich smakołyków robić sama bo w okolicy mnóstwo osób wytwarza znakomite produkty regionalne.
– Jak się zamówi na imprezę np. udziec z kaszą i surówkami, to przyjeżdża do domu gotowy i jeszcze ciepły, wprost na stół. Takie zwyczaje panują w Wielkopolsce! – opowiada. – Na Ostrzeszowski Festiwal Pasztetników i Potraw z Gęsi zjeżdżają właściciele gospodarstw agroturystycznych, restauratorzy, uczniowie szkół gastronomicznych z całego regionu – wylicza Ania z dumą. Mimo tak silnej konkurencji, właśnie ona, ekonomistka, zdobyła wyróżnienie w kategorii pasztetów.
– Wystartowałam z „Murzynkiem Benedyktem”. Zrobiłam go z karkówki, wołowiny i wątróbki, a nazwałam... spontanicznie. Murzynek, bo troszkę mi się przypiekł, a Benedykt, bo dodałam do niego nalewki benedyktyńskiej – opowiada. Po ogłoszeniu wyników trafił, jak wszystkie specjały, na stół, do degustacji dla zwiedzających. – Teściowa specjalnie przyszła na konkurs, żeby go zobaczyć. Nie zdążyła! Strasznie byłam dumna, że tak ludziom smakował. Teraz piekę go na specjalne okazje, święta. Zawsze robię więcej i dzielę się z rodziną, bo wszyscy go lubią.
Oprócz pasztetu Ania wystawiła też nalewkę miętową, którą latem pija się w domu Konarskich, z sokiem pomarańczowym. Mąż chyba trochę żonie pozazdrościł, bo zaczął nastawiać wino z domowych winogron. Marcin od czterech lat jest szczęśliwym mężem Ani i ojcem ich córki Majeczki. – Nie wyobrażam sobie żony, która nie potrafiłaby ugotować obiadu! – zaznacza. – Ale nie jest tak, że chciałbym z niej zrobić jakąś kurę domową...
Kurą domową Ania na pewno nie jest. Skończyła ekonomię we Wrocławiu, pracuje jako menedżerka kawiarni przy basenie. Zajmuje się właściwie wszystkim: zamawia towar, wymyśla promocje, pomaga w organizowaniu zawodów sportowych. Jest w ciągłym ruchu, ma kontakt z ludźmi, i to jej odpowiada. Ma też wrodzoną żyłkę działaczki społecznej. Kilka lat temu, za namową przyjaciół, wystartowała w wyborach na radną. Nie wygrała, ale... pierwsze koty za płoty! Za cztery lata będą następne wybory do władz lokalnych. Bo Ania gotowanie kocha, ale... tylko prywatnie. Nie marzy o otwarciu własnej restauracji.
– Gotowanie według przepisów to dla mnie kara! – mówi. – Uwielbiam zrobić „coś z niczego”, bardzo często danie wychodzi mi inne, niż planowałam. W restauracji nie mogłabym tak fantazjować.
DRUGIE ŻYCIE URZĘDNICZKI
Ściany pokoju Ani Olszewskiej (28 lat) zdobią jej najlepsze obrazy – olejne oraz akwarele – i rysunki. Kilkaset innych prac autorka przechowuje w teczkach, w szafie lub upycha zwinięte w rulony po kątach. Wciąż ich przybywa, boi się, że zabraknie miejsca! Ania mieszka w Lipnie koło Włocławka. Jej życie potoczyło się „dość przypadkowo”, jak mówi. Wpłynął na nie... wyż demograficzny.
– Zdałam wprawdzie egzamin do miejscowego liceum, ale zabrakło dla mnie miejsca – opowiada. – Skończyłam więc Technikum Rolnicze w Skępem. Po maturze pracowałam w różnych urzędach. A teraz zajmuję się stypendiami szkolnymi w ośrodku pomocy społecznej i studiuję pedagogikę we Włocławku.
Odkąd pamięta, wycinała z gazet ilustracje i tworzyła z nich swoje kompozycje. Trochę też rysowała, lecz na poważnie zajęła się rysunkiem, gdy po maturze nie mogła znaleźć pracy. Siedziała wtedy w domu i, żeby nie zwariować, szkicowała. I choć później jej życie zawodowe nabrało tempa, nie przestała rysować. – Gdy widziałam w gazecie twarz, która wydawała mi się interesująca, wycinałam zdjęcie i na jego podstawie robiłam portret – opowiada. – Pierwszy w życiu narysowałam Markowi Niedźwieckiemu, bo lubiłam jego Listę Przebojów w Trójce. Potajemnie robiła też portrety kolegom ze studiów, na podstawie imprezowych zdjęć. Raz się wygadała i wszyscy chcieli zobaczyć jej rysunki. A gdy zobaczyli, uznali, że nie może tworzyć tylko dla siebie!
– Miejskie Centrum Kulturalne w Lipnie organizowało wystawę. Ogłosili, że kto chce, może przynieść swoje prace, a oni ocenią, czy warto je wystawić. Organizatorzy przyjęli aż 64 rysunki Ani, w tym kilka portretów ludzi, którzy wcale się nie spodziewali, że zobaczą siebie na wystawie. – Gdy patrzyłam na ich re- akcję, dostałam skrzydeł! – opowiada autorka. – Jed- na z koleżanek podbiegła do swojego portretu, zaczęła piszczeć z zachwytu, zrobiła takie fajne zamieszanie… Było mi bardzo miło.
Nie uważa się za artystkę. Mówi, że musi jeszcze wiele się nauczyć. W swoim środowisku jednak, w rodzinnyn Lipnie i wśród studentów z Włocławka, zdobyła już pewną renomę. Znajomy zaproponował jej narysowanie portretu Bronisława Komorowskiego, który jako kandydat na prezydenta miał przyjechać do Włocławka. „Jestem na nim jak żywy!” – orzekł zadowolony „model”, gdy wręczyła mu jego podobiznę. Wszyscy widzieli, że naprawdę się cieszy. W końcu taki portret to nie to samo, co bukiet choćby najpiękniejszych róż! Innym razem Ania stworzyła portret Agaty Buzek. Aktorka natychmiast poznała, z jakiej to sztuki wybrała zdjęcie – choć na rysunku były głównie jej oczy. Gdy koleżanka zaprosiła Anię na wieczór panieński, sportretowała przyszłą pannę młodą, a jej przyjaciółki podpisały się na odwrocie. Coraz częściej znajomi proszą o portrety: dziecka, wnuczka, ślubnej pary. Na pytanie, co naprawdę chciałaby robić w życiu, Ania odpowiada: – Czuję się spełniona. Mam zajęcie, które pozwala mi zarobić na życie, ołówki, farby. Wystawiam.
To mi do szczęścia wystarczy.