W dżungli czuję się najlepiej
Biali wyprawiają się na koniec świata, żeby doświadczyć prawdziwej dzikości, a okazuje się, że „straszny” wódz ma kino domowe i pasjami ogląda amerykańskie seriale – mówi w wywiadzie Wojciech Cejrowski.
- National Geographic
Sami mieszkamy w wygodnych, ciepłych domach, a od innych oczekujemy, że będą ganiać nago po dżungli i polować na małpy?
O co nam chodzi? Tęsknimy do czasów, w których żyliśmy w szałasach?
Nie jeżdżę w poszukiwaniu dzikości. Dzikość gryzie, kłuje i zabija, moczy nocną ulewą i uwiera w tyłek przy siedzeniu. Wyjeżdżam, bo żal mi, że ten świat ginie. Życie Indianina w dżungli jest bardzo trudne, ale on jest tam u siebie. Pozostaje wolnym człowiekiem. Niby nic nie ma, ale jednocześnie niczego mu nie brakuje. Po ucywilizowaniu ląduje zaś na samym dole drabiny społecznej, bez szans na poprawę swego losu. Nie umie czytać, nie ma dokumentów, nie ma pieniędzy, nie ma prawa własności do ziemi, na której mieszka. (...)
Zachwyca mnie indiańska umiejętność dostrajania się do przyrody. Biały człowiek stara się ją ujarzmiać, a dla Indianina „środowisko naturalne” jest domem i nie wymaga zmiany. Harmonia kontra hegemonia – pasjonujące starcie różnych filozofii życia.
Podobny konflikt obserwuję w Meksyku, gdzie nasz pośpiech i chęć pomnażania dóbr stają oniemiałe wobec latynoskiej maniany i minimalizmu. Podróżuję – by obserwować, jak się ludzie fundamentalnie różnią.