Reklama

"Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata"

"Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata" to pozycja, której nie może zabraknąć na Waszej wiosennej liście lektur! Niezwykłe kobiety, egzotyczne miejsca i piękne zdjęcia. Tak w skrócie można opisać wywiady z Polkami, które zdecydowały się na życiową rewolucję i przeprowadziły w najodleglejsze zakątki świata. Tylko na kobieta.pl przez najbliższy miesiąc, co niedzielę, będziecie mieli okazję przedpremierowo przeczytać fragmenty "Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata". Na pierwszy ogień - Karaiby!

Reklama

Z jedną walizką po szczęście

Berlin, środek lutego 2014. Typowa północnoeuropejska zima: depresyjna, pozbawiona słońca i odbierająca chęć do życia. Katarzyna narzeka na nią jak wszyscy wokół. Ale tylko ona postanawia coś z tym zrobić. Wakacje w tropikach – to jest pomysł! Decyzja w kwestii kierunku podjęła się sama: tanie bilety lotnicze były tylko na Gwadelupę. Ale następne decyzje należały już do Katarzyny. To one jej zdaniem są w życiu najważniejsze. Te złe i te dobre, byle podjęte samodzielnie.

"Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata": Katarzyna Terlikowska

O życiowej rewolucji, trudnych wyborach i życiu na Karaibach opowiada Katarzyna Terlikowska. Pełen wywiad z Kasią i innymi bohaterkami znajdziecie w "Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata", która jest już dostępna w przedsprzedaży na empik.com.

Zdecydowałaś się zamieszkać na Karaibach, bo przygnębiały cię europejskie zimy. Zazwyczaj ludzie wyjeżdżają z powodu poważniejszych braków: za pracą, utraconym sensem życia, nową miłością.

Katarzyna Terlikowska: Wyjechałam z różnych powodów, ale część z nich zrozumiałam dużo później. Wtedy moja decyzja była nielogiczna i irracjonalna. Ale nie kierowałam się rozumem, tylko intuicją. Mieszkałam od kilku lat w Berlinie, jako architekt miałam tam lepsze perspektywy niż w Polsce. Teoretycznie niczego mi nie brakowało. Świetna praca, możliwości awansu, wygodne życie, fajni znajomi. A jednak postanowiłam zostawić to wszystko i wyjechać. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy dlaczego, dziś rozumiem to lepiej. Czasem wydaje nam się, że osiągnęliśmy swoje cele, ułożyliśmy sobie życie, mamy wszystko pod kontrolą. Ale nie jesteśmy szczęśliwi. Gdzieś w środku coś nie gra, czegoś nam brakuje. Zaczynamy wypadać z utartych torów, bo czujemy, że gonimy za niczym i zmierzamy donikąd.

Zakręciłaś globusem i wybrałaś Karaiby?

Kupiłam tanie bilety na Gwadelupę i pojechałam tam na dziesięciodniowe wakacje. Miałam z tą wyspą typowo wakacyjne skojarzenia: plaże, palmy, hotele i leżaki. Wtedy nie przyszłoby mi do głowy, że zamieszkam tam na stałe. Francuskie Karaiby okazały się jednak zupełnie inne, niż sobie wyobrażałam. Przypominają wygodne europejskie miasto, tyle że rozrzucone po tropikalnej wyspie. Rozwinięta cywilizacja i francuska kultura łączą się tu z karaibskim luzem. Z jednej strony są tu wszystkie miejskie wygody: pełna infrastruktura, bezpieczeństwo, dobra opieka medyczna, wysokie zarobki. Z drugiej strony panuje atmosfera niekończących się wakacji – żyje się tu powoli, w małych społecznościach, blisko zachwycającej natury. To nie jest raj pozbawiony problemów, bo takie miejsca nie istnieją. Ale to spokojne miejsce na ziemi, gdzie można żyć inaczej. Taki bajkowy zakątek, o którym marzymy, ale myślimy, że nie może istnieć naprawdę. Tamte wakacje były niezapomniane. Kiedy wróciłam, zrozumiałam, że nie chcę funkcjonować jak do tej pory.

Czyli jak?

Przede wszystkim – w mieście. Był środek paskudnej zimy, a ja znów musiałam chodzić do pracy, która razem z dojazdami zatłoczonym metrem pochłaniała większość mojego dnia. Na chodnikach mijałam setki anonimowych ludzi, poważnych, zamyślonych, spieszących do swoich spraw. Otaczał mnie typowo miejski krajobraz: wysokie, surowe budynki z betonu, stali i szkła. Jako architekt nigdy nie rozumiałam fascynacji moich kolegów takim stylem. Z natury jesteśmy przecież przystosowani do horyzontalnego, a nie wertykalnego układu przestrzeni. Wysokie budynki działają na człowieka przytłaczająco, sprawiają, że czuje się mały i nieistotny. Miasto nie jest naturalnym środowiskiem człowieka, zostało przez niego sztucznie stworzone. Teoretycznie żyje się w nim wygodnie, bo wszystko jest na wyciągnięcie ręki: sklepy, szpitale, usługi. Ale wciąż jesteśmy sfrustrowani. Widzimy wokół mnóstwo rzeczy, których nie możemy mieć: mieszkania, samochody, atrakcyjne przedmioty. Poruszamy się po rozległym, zatłoczonym mieście, robimy zakupy wśród półek uginających się od nadmiaru niepotrzebnych produktów, gromadzimy rzeczy kosztem przestrzeni w domu. Wydawało mi się to potworną stratą energii. Nie chciałam spędzić tak moich najlepszych lat życia. Ale te najlepsze lata to czas inwestycji w karierę.

Nie bałaś się, że stracisz swoją szansę?

W Berlinie zarabiałam bardzo dobrze i mogłam się rozwijać. Miałam wytyczoną ścieżkę awansu, wkrótce dostałabym możliwość zostania managerem projektu. Często poddawałam się typowo polskiemu myśleniu: nie wypada rzucać takiej dobrej posady, zwłaszcza, że ciężko pracowałam na wszystko, co osiągnęłam. Przez dziesięć lat nie miałam nawet krótkich wakacji. W czasie studiów pracowałam po dwanaście godzin na dobę przez sześć dni w tygodniu. Na początku zarabiałam grosze na śmieciówkach: w pierwszej pracy sześćset złotych na rękę, w drugiej 1200, w kolejnej 1500. Po godzinach dorabiałam jako nauczycielka angielskiego, rysunku i programu do projektowania 3D. Inwestowałam w doświadczenie, które stopniowo zaczęło owocować lepszymi stanowiskami i wyższymi zarobkami. Zrozumiałam jednak, że podążanie dalej tą ścieżką doprowadziłoby mnie tam, gdzie nie chciałam się znaleźć. Za cenę kolejnego awansu musiałabym pracować jeszcze ciężej i dłużej. Poza tym czułam, że przestałam się rozwijać. Potrzebowałam wolności, nawet za cenę mniejszych zarobków. Chciałam móc popełniać błędy i się uczyć.

Uciekłaś na Gwadelupę jak do nieskażonego raju. Ale przecież wraz z początkiem kolonializmu dziewicze wyspy bezpowrotnie się zmieniły.

Ależ ja nie mam nic przeciwko cywilizacji i zachodniej kulturze! To najlepszy system, jaki udało się stworzyć człowiekowi, o czym świadczą ruchy migracyjne na całym świecie. Prawie wszyscy chcą mieszkać w zachodniej Europie albo w Stanach. Ja nie kwestionuję zachodniej cywilizacji, ja tylko dostrzegam, co w niej nie działa. I postanowiłam wyeliminować ze swojego życia to, co mi nie odpowiada. Bo czasem nie bierzemy w ogóle pod uwagę, że można żyć inaczej. Jak to jest ot tak, przenieść całe swoje życie gdzie indziej? Wyjeżdżałam z przekonaniem, że jadę tylko na jakiś czas. Parę miesięcy, góra rok. To miały być takie dłuższe wakacje, podczas których mogłabym spokojnie zastanowić się, co dalej. Ale w praktyce musiałam zamknąć wszystkie moje sprawy i zrobić porządek z rzeczami. Wypowiedziałam pracę i zaczęłam wyprzedawać przedmioty, które uznałam za zbędne. To była czysta przyjemność. Mówią, że kobiety kochają zakupy, a mnie największą radość sprawiło opróżnienie szaf z ciuchów, które tam zalegały. Wspaniale jest móc się spakować do jednej walizki. To daje poczucie niesamowitej wolności.

Magdalena Żelazowska, "Rzuć to i jedź, czyli Polki na krańcach świata", wydawnictwo National Geographic

Reklama

Książkę możecie kupić w przedsprzedaży na empik.com.

Reklama
Reklama
Reklama