Reklama

Krokodyle powoli wychodzą na brzeg. Zwabione miską rozlanej krwi zebu czekają na kolejne kąski jeszcze gorącego mięsa. –
To nasi przodkowie – opowiada jeden ze starców, wskazując na przerażające gady. – Niegdyś odmówili znużonemu wędrowcowi wody, a on okazał się czarownikiem i zmienił ich w krokodyle. Niektóre bestie mają po 5 m. I taki właśnie dystans nas dzieli. Trochę przestraszony robię krok w tył. Jeżeli olbrzym zechce zaatakować, nie mamy żadnych szans. Wieśniacy nic sobie jednak nie robią z bliskiego sąsiedztwa gadów. Zbici w ciasną grupę siedzą na ziemi, intonując kolejne pieśni.
Jestem na północy Madagaskaru, na brzegu świętego dla Malgaszy jeziora Antanavo. Przyjechałem tu zaledwie godzinę wcześniej zachęcony opowieścią o niezwykłych rytuałach mieszkańców pobliskiej wsi Anivorano. –

Reklama

Witaj vazaho (z malg. biały człowieku), zdejmij buty i wejdź – starszyzna wioski zaprasza na ogrodzony niskim murem teren obrzędu. Pod drzewem, na samym brzegu jeziora, stoi spętany byk. Przez chwilę pojawia się w mojej głowie myśl: a może krokodyle mają go rozszarpać na naszych oczach?

Reklama

Zebu, bo tak nazywa się tu bydło, ma dla Malgaszy wartość szczególną. Liczba posiadanych byków świadczy o bogactwie gospodarza. Zebu to pożywienie i siła pociągowa, ale także ofiara składana przodkom przy każdej ważnej okazji. W niektórych plemionach po śmierci znaczniejszego członka społeczności do dziś zabijane są wszystkie jego zebu, a ich czaszki składane na grobowcu.
„Nasz” byk rozstaje się z życiem. Jednak to nie krokodyle, a ostry nóż rozpruwa mu gardło. Wieśniacy wprawnym ruchem ćwiartują zwierzę i kilkadziesiąt kilogramów mięsa znika w paszczach krokodyli. Odarta ze skóry czaszka zebu zostaje wbita na słup stojący na środku otoczonego palisadą ołtarza. Obok leżą dziesiątki zbielałych kości poprzednich ofiar. Nasycone krokodyle wracają do jeziora. Jaskrawozielony gekon przemyka po ofiarnym słupie.
Ludzie rozchodzą się dosyć szybko, a my – nieco zszokowani, lecz zdecydowani nie opuścić żadnej sceny „spektaklu” – zostajemy na placu sami.

Reklama
Reklama
Reklama