Reklama

To był rok 1994. Przyszła ubrana na czarno. Siwa pani w żałobie po matce, z czarnym sombrero, które nie pasowało do całości. Ona cała nie pasowała do tego przyjęcia. Wyglądała wytwornie, ale taką oldschoolową wytwornością lat siedemdziesiątych. A tu – blichtr pokazu mody, pierwszego takiego w Polsce, na światowym poziomie, z wielkim wybiegiem i profesjonalnymi modelkami. Zorganizowany został z okazji wejścia na polski rynek francuskiego magazynu modowego „Elle”. Agnieszka przyszła sama i cały czas stała samotna, przyglądając się wszystkim. Była zmartwiona i smutna. Nikogo nie interesowała, choć przecież wciąż była „tą Osiecką”. Zatrzymałam się przy niej. Poskarżyła się, że czasy są parszywe, bo chodzi od redakcji do redakcji i nikt nie chce drukować jej wierszy. Nie wiedziałam, czy ma pieniądze czy nie, ale myślę, że to był jeden z powodów, dla którego zgodziła się napisać dla „Elle” wstępniak. Byłam wtedy wicenaczelną i pomyślałam, że Osiecka, która znała francuski i przez jakiś czas była związana z Francją, będzie dobrą autorką felietonu. Nie był to szczególny zaszczyt dla magazynu, bo jej popularność spadła. Nastały inne czasy, zaczęto słuchać nowej muzyki, czytać inne teksty. Ludzie mieli wtedy gdzieś świetne piosenki Osieckiej. Twórczość docenili ponownie dopiero po jej śmierci. Dla mnie była zawsze wielka i z tremą szłam prosić ją o ten felieton

Reklama

Co powiedziała, gdy zaproponowała jej pani napisanie wstępniaka?

Zgodziła się od razu. Zawiozłam jej na Saską Kępę egzemplarze francuskiego „Elle”. Pamiętam, jak przyjechałam do mieszkania na Dąbrowieckiej, które mieściło się w takim shabby domu. Po prawej stronie od drzwi był ponury pokój, w którym zobaczyłam to słynne biurko z szybą, pod którą leżały zdjęcia. Andrzej Żuławski mówił o tym biurku i o niej z mizoginiczną pogardą. W tamtych czasach kobieta mająca liczne romanse była według niego nimfomanką. Cóż, nie było wtedy równości. Panienki, jak mawiała Osiecka, to były długie nogi i długie rzęsy – po prostu dekoracje. Ona sama wybiła się ponad ten stereotyp, gdy dopuszczono ją do środowiskowego grona, po tym, jak zaimponowała facetom tekstem piosenki dla STS-u. Kiedy przyszłam na Saską Kępę podrzucić te magazyny, zastałam u niej Agatę. Nie była zachwycona moją wizytą, znowu ktoś przeszkadzał jej spędzać czas z matką. Była dziewczyną konkretną, a wizualnie zupełnym przeciwieństwem Agnieszki – postarzałej, o ściągniętych, nie napuchłych, raczej „zamurowanych” nieszczęściem rysach alkoholiczki. Twarz – krypta pochowanych w niej smutków. Miała podłużną i wyrazistą twarz, bardzo piękne kości policzkowe. Jednak była obrazem depresji.

Napisała pani książkę Poetka i książę – historię miłości Agnieszki Osieckiej i Jerzego Giedroycia.

Książka powstała na podstawie dokumentów, notatek, listów, dzięki którym poznałam ich związek bardzo dokładnie. Stworzyłam rekonstrukcję literacką, ale nie jest to biografia, tylko powieść. Poczułam z Agnieszką Osiecką jakąś bliskość, dostrzegałam podobieństwo dróg życiowych – też mieszkałam w Paryżu, byłam ze znacznie starszym mężczyzną, rozumiałam ją w wielu aspektach życia. Znałam filmową Łódź, gdzie studiowała, i paryską „Kulturę”. Gdy po studiach wyemigrowałam do Paryża, przez rok pracowałam w „Kulturze”. Byłam jedną z wielu osób, które przewinęły się przez dom w Maisons-Laffitte pod Paryżem, który zarazem był redakcją „Kultury”. Mieszkali tam Zofia i Zygmunt Hertzowie, Jerzy Giedroyc i Józef Czapski. Chodziłam na pięterko i prawie stuletniemu Józefowi Czapskiemu, który już nie widział, czytałam jego własne książki. Czasami zachwycał się nimi, bo zapomniał, że to on jest autorem. Tam spotykałam również Giedroycia. Mówiło się, że ma żonę w Londynie, ale mnie to nie przekonywało. Moim zdaniem rozstał się z nią dawno temu. Zajął się pracą.

I w tym gmachu swego czasu zjawiła się młoda utalentowana poetka i Giedroyc stracił głowę?

Jego świat wywrócił się nagle do góry nogami, gdy na progu „Kultury” stanęła o trzydzieści lat młodsza od niego Agnieszka Osiecka. Była niezwykła. Samym talentem poetyckim nie stworzyłaby takich genialnych wierszy, jak Okularnicy, gdzie w paru zwrotkach mamy całą analizę zjawiska społecznego. To nie tylko poezja, tam jest przenikliwa obserwacja i doskonała puenta. Giedroyc nie zakochał się w prześlicznej panience poetce, ale w równorzędnej partnerce. Przewidywał dla niej wspaniałą przyszłość. Tylko nie przewidział alkoholizmu. Wkrótce po powrocie do Polski, na postawione w piśmie młodzieżowym pytanie o najtrudniejszą decyzję w życiu, dwudziestoparoletnia Agnieszka odpowiedziała, że było to zrezygnowanie z dojrzałej miłości do mężczyzny.

Ale podobno to była miłość platoniczna.

Tego nie wiem. Moim zdaniem tak, choć pewności nie mam. Uważam, że Giedroyc był postacią aseksualną, a właściwie gdzieś tę seksualność w sobie zamroził. I kiedy zjawiła się młoda, piękna, inteligentna, utalentowana i uwodzicielska dziewczyna, z przedwojennym wychowaniem, pasją do słów i poczuciem humoru jak u niego – nie mógł nie poddać się temu uczuciu. Poza tym… ona też była w jakiś sposób aseksualna, jakby oziębła na tamtym etapie życia. Spotkali się w tym punkcie. Łączyło ich bardzo dużo. Dla Giedroycia była osobą bardzo ważną. Jego wyjazd za nią do Londynu odbył się w kompletnie szalonym stylu zakochanego szczyla. Zwrot, otrzeźwienie przyszło chyba na niego później. Kiedy ją zobaczył w paryskiej kawiarni w otoczeniu biednych chłopaczków z szarmem PRL-u. Zrozumiał, że ona bez tego uschnie. Zaczął się wycofywać z klasą. Otworzył swoje serce, ale uchylił drzwi. Potem w jego życiu nie było już żadnej kobiety, a na pewno zakochania.

Jak Agnieszka kochała?

Osiecka nie umiała kochać, umiała tylko cierpieć i pisać o miłości, czyli teoria zamiast praktyki. Nie umiała kochać, bo nie zaznała miłości w dzieciństwie. Matka była zimna, nie dotykała jej, nie przytulała, nie pieściła. Ojciec był narcystyczny, córka jak tresowany piesek miała spełniać jego ambicje. Ponieważ on chciał jak najszybciej uciec z domu do kochanki, Agnieszka musiała jak najszybciej zrobić maturę. Została narcystycznie uwiedziona i wykorzystana przez własnego ojca. Nauczyła się uwodzić, ale nie umiała kochać. Miłość to jest relacja. A ona nigdy nie była w relacji, ani z matką, ani z ojcem, a potem z żadnym mężczyzną. Nie umiała tworzyć relacji. Umiała uciekać lub gonić. Jej związek z Hłaską to była fascynacja mężczyzną niedojrzałym, z chojracką pozą, który nigdy nie stworzył równoważnego związku z kobietą. Ze strachu przed kobietami zachowywał się jak macho i bardzo łatwo dało się na ten wizerunek nabrać sporo pozujących na niego chłopców. Wciąż zresztą istnieje kult Hłaski, a to był przecież gnojek. Dopiero gdy Osiecka związała się z Zbyszkiem, poczuła się kobietą. Ale to była miłość dramatyczna, bo on uwodził i odrzucał. Odrzucenie dawało jej to nieszczęście, którego szukała, powroty – pseudomiłosny haj.

Jedynym mężczyzną, któremu zależało na Agnieszce, był Daniel Passent?

Prawdopodobnie tak. Myślę, że ona nieźle go przeczołgała. Jest to jednak mężczyzna z klasą, który nigdy się nie skarżył. Źle wybrał, bo ona nie nadawała się na kobietę, która stworzy dom i stabilny związek.

Mówi pani o niej ze smutkiem…

Bo to smutna historia. Jej talent był gaszony życiorysem. Myślę, że pod koniec życia Osiecka miała poczucie totalnej klęski. Nastał inny świat, w którym ona kompletnie nie potrafiła się odnaleźć. Do depresji, do zawodów miłosnych, do śmierci matki doszło poczucie, że jako artystka się skończyła i, przez odrzucenie, być może też jako kobieta. Latami była gwiazdą. Pod koniec życia czuła się bardzo samotna. Na zawsze zostanie mi w pamięci obrazek z tego przyjęcia sprzed dwudziestu pięciu lat, na które przyszła i z którego wyszła sama.

Reklama

Książka "Osiecka. Tego o mnie nie wiecie", Wydawnictwo W.A.B.

Reklama
Reklama
Reklama