Reklama

Agnieszka była zjawiskowo piękną kobietą. Czy wie pani, że rola Agnieszki w Człowieku z marmuru była napisana dla niej? Jako młoda dziewczyna miała to grać. Wszyscy byli nią zafascynowani wtedy, w szkole filmowej, której była studentką w tamtych latach, również Andrzej Wajda. Jednak scenariusz przeleżał się, cenzura puściła go dopiero po siedemnastu latach, i na moje szczęście wtedy to ja dostałam tę rolę. Wajda uznał, że jestem do młodej Agnieszki trochę podobna, a zresztą szukał w tym momencie już trochę innej dziewczyny, bardziej „zadziornej”, bardziej chłopca niż kobiety. A Agnieszka była bardzo, bardzo kobieca, delikatna, cicha. Myślę, że mężczyznom imponowała jej inteligencja… połączenie urody z inteligencją, wyobraźnią i piekielnym talentem. Była też podobno „kochliwa”. Ktoś kiedyś powiedział złośliwie o Agnieszce, że sypiała z pierwszym rzędem historii. Kochali się w niej najwięksi tego kraju. Chociaż… „kochali” to może za dużo powiedziane – przeżywali z nią fascynujące epizody. To ona była wiecznie zakochana, zwykle nieszczęśliwie. Pamiętam, kiedy już grałam Białą bluzkę, Jacek Kuroń zadzwonił do mnie: „Mów wszystkim, że to o mnie” – poprosił. „A to jest o tobie?” – zapytałam. „Nie, chyba nie, ale tak bym chciał, żeby było o mnie” – odpowiedział. Wszyscy się w niej kochaliśmy.

Reklama

Białą bluzkę napisała dla pani?

Nie. Tekst dostałam od niej pod koniec lat siedemdziesiątych. „Może cię to zainteresuje” – powiedziała i poszła. Znałyśmy się już. Wydaje mi się, że poznałyśmy się na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, ale dokładnie nie pamiętam. Białej bluzki Agnieszka nie napisała specjalnie dla mnie. Dała ten tekst kilku aktorkom – wiem doskonale, bo je znałam. Potem nie dopytywała się, czy chciałyby to zagrać. I tak kilka lat leżała u mnie ta Biała bluzka, na parapecie w sypialni, między innymi tekstami, a ja wciąż nie przeczytałam lub przeczytałam, ale uznałam, że to nie dla mnie. Zresztą wtedy, pod koniec lat siedemdziesiątych, byłam jedynie aktorką, a to przecież dyrektorzy teatrów i reżyserzy decydowali o repertuarze. Często w tamtych latach odkładałam jakiś tekst, mówiąc sobie: „Po co miałabym się do czegoś przywiązywać, skoro nie mam wpływu na to, czy powstanie z tego spektakl czy nie?”.

Ale w końcu zajrzała pani do tekstu?

Był stan wojenny. Któregoś ranka obudziłam się i nie miałam co robić, bo z powodu bojkotu telewizji wszystkie plany artystyczne zostały zawieszone. Leżałam w domu, pod kocem, i piłam herbatę. I wtedy zauważyłam tę Białą bluzkę na parapecie. Już po pierwszych stronach byłam pewna, że to jest idealny moment na wystawienie tej historii. Że rymuje się z czasem jak mało co. Zadzwoniłam do Magdy Umer – wiedziałam, że przyjaźni się z Agnieszką. Byłam przekonana, że Magda mogłaby nie tylko zaadaptować tekst na scenę i wzbogacić go, dokładając piosenki, ale też spektakl wyreżyserować. I tak to się wtedy zaczęło. Traf chciał, że pan Andrzej Kuryło, kierownik literacki Estrady Dolnośląskiej, zapytał mnie, czy nie chciałabym czegoś zaśpiewać na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu w marcu 1987 roku. Od razu powiedziałam mu o Białej bluzce i od słowa do słowa doszliśmy do tego, że Wrocław wyprodukuje spektakl. Magda wybrała piosenki, ale z niektórych ich fragmentów była niezadowolona, chciała, żeby Agnieszka je zmieniła. Pamiętam, że chodziło między innymi o zakończenie w piosence Widzisz mała. „Muszę pojechać do Agnieszki, żeby to zmieniła” – powiedziała. To mnie trochę dziwiło, żeby tak wielką autorkę prosić o zmiany. Gdy Agnieszka przyszła na próbę, bez słowa, na serwetce w bufecie teatralnym, od ręki, napisała zupełnie inną zwrotkę do tej piosenki. Prośba Magdy w ogóle nie stanowiła dla niej problemu. Wrocław wynajął salę Teatru Ateneum, którego byłam aktorką, na próby. Ale potem grać tego tam nam nie pozwolono. Przeniosłyśmy się ze spektaklem do Teatru Komedia, a potem na dłużej do Teatru Żydowskiego. To Wrocław cały czas wynajmował sale.

Agnieszka uczestniczyła w próbach?

Była na nich kilka razy. Zastanawiało mnie i bawiło to, że na próby Białej bluzki zawsze przychodziła w białej bluzce. Pamiętam, jak zobaczyłam ją na próbie… i pomyślałam, że jest w tym coś nadzwyczajnego, szacunek do swojego tekstu? do nas? do projektu? Ale do tego gumka w stokrotki we włosach – zgrzyt, to nie taka dziewczyna jest w tekście, pomyślałam także. Zresztą te gumki z różnymi kwiatami, różami, kokardkami dawała nam ciągle w prezencie. Zupełnie nie pamiętam samej premiery Białej bluzki w 1987 roku. Pamiętam tylko, że widzowie wchodzili po rynnach, żeby dostać się do Teatru Współczesnego we Wrocławiu. I jeszcze jedno – że potem z Agnieszką i Magdą tańczyłyśmy w nocy w jakimś klubie. Do rana. Był też chyba pan Zygmunt Konieczny. To była noc! Noc po sukcesie! Ale jeżeli chce pani wiedzieć, a raczej uprzedzając pytanie, nigdy nie widziałam Agnieszki pijanej. Nigdy w życiu. Zresztą Magda też nieczęsto ją w takim stanie widywała, a przecież bez przerwy się spotykały, razem chodziły na długie spacery. To, co później mówiło się o Agnieszce, było dla mnie wielką niespodzianką.

Znała pani kogoś zupełnie innego?

Kompletnie innego od postaci, która wyłaniała się z opisów po jej śmierci. Jeżeli to wszystko prawda, zastanawiam się, do jakiego stopnia ona była w stanie dzielić swoje życie na dwie tak krańcowo różne postaci.

Spotykałyście się na słynnych Lamentach – przecież to były spotkania przy winie!?

Ale… może kiedy Agnieszka czuła, że się upiła, to wychodziła? Myślę, że udało się jej pokazywać nam jedynie część siebie i swego życia. Kiedy była pijana, po prostu znikała.

Pani wie, dlaczego piła?

Podobno była chora przez ostatnie dziesięć lat życia, wiedziała, że umrze, wcześniej czy później; to był rak, ale udawała, że nic się nie dzieje. Nawet przed samą sobą. Wolała żyć niż chorować. O chorobie dowiedziałam się w dniu jej ostatnich urodzin. Zaprosiła nas do siebie. W łazience, na szczotce zobaczyłam cały kłąb jej włosów, to wyglądało tak, jakby wypadła jej połowa kosmyków. Kiedy zobaczyłam te włosy, nagle zrozumiałam, że bierze intensywnie chemię. Zrozumiałam, skąd ostatnio ten festiwal kapeluszy, których nie zdejmowała, żeby nikt nie zauważył, że zniknął jej słynny koński ogon. O tym, jak bardzo jest chora, dowiedziałam się jednak trochę później. Byłam zaprzyjaźniona ze szpitalem onkologicznym w Warszawie, Agnieszka tam się leczyła. Nawet nie pamiętam, kto mi to powiedział. Agnieszka miała tam stałe łóżko. Przychodziła, brała chemię, ubierała się, wychodziła, kiedy chciała. Żyła normalnie, bywała w kawiarniach, a nikt nie wiedział, że na noc wraca do szpitala albo że musi tam zostać na dłużej. Wielu pewnie myślało, że znowu „zniknęła”, pojechała na Mazury czy do Ameryki, a ona znikała… w szpitalu. Wtedy, na te słynne, ostatnie, jak się okazało, urodziny, kupiłam jej w prezencie kapelusz. Kolejny, nie wiedząc, dlaczego je nosi. Wręczyłam jej ten brązowy kapelusz, a ona spojrzała i zapytała: „O, a dlaczego nie czerwony?”. Czerwony byłby weselszy… Tak, to były ostatnie urodziny, oglądałyśmy zmontowany odcinek Rozmów o zmierzchu i świcie, jakie Magda Umer z nią zrobiła dla telewizji. Pamiętam, że mówiłam coś o montażu, mądrzyłam się i że ciągle dzwonił telefon z życzeniami. A to minister kultury i sztuki, a to ktoś inny ważny. „Mówcie, że mnie nie ma” – prosiła. Nie chciała rozmawiać. Więc kłamałam do słuchawki, że pani Osieckiej nie ma w domu. A tymczasem jacyś posłańcy przynosili kwiaty. Miała już wszystkiego dość. Czy wie pani, że ona po godzinie wyszła z tych urodzin?

Powiedziała, że idzie po papierosy, i nie wróciła. Posiedziałyśmy jeszcze jakiś czas, ale w końcu Magda rzuciła: „Chodźmy, ona już nie wróci”. Pewnie poszła do jakiegoś baru na Saskiej Kępie.

Czy rozmawiałyście o jej chorobie?

Nigdy nie rozmawiałam z nią na tematy prywatne. Kiedyś przyjechała do mnie do Milanówka – byłam w zagrożonej ciąży i musiałam leżeć kilka miesięcy. Nie wolno mi było w ogóle wstawać, a w dodatku w domu trwał remont. Agnieszka zobaczyła taki zdemolowany wielki dom, mnie w tej ciąży, jedno małe dziecko, które już chodziło, moją mamę, gosposię, ogród i powiedziała: „Ty to sobie umiesz pożyć”. „Jak to ja umiem sobie pożyć? Leżę w zagrożonej ciąży, remont trwa w najlepsze, mamy robotników od rana, mąż pojechał zarabiać za granicę, jak to ja umiem sobie pożyć?” – wkurzyłam się. A ona: „Masz matkę przy sobie, masz ojca, masz gosposię – taka rodzina”. Przytulam się do tego domu. A lata śpiewam w jej piosence: „Ja w twoim chłodzie się wygrzewam”. Boże, jakie to pojemne zdanie. I ile takich napisała…

Agnieszce brakowało prawdziwej rodziny?

Pewnie nie. Miała rodzinę. Ale Agnieszka ciągle wychodziła, uciekała i żyła, jak chciała, ciekawa ludzi, ich historii, ich uczuć, opowieści, anegdot, płaczu, nieszczęść i szczęść. Obserwowała, żyła tym, a potem to rymowała w skrót, skojarzenia tak wielkie, jak życie. Przychodziła, wychodziła. Tak jak wychodziła ze swoich urodzin, tak wychodziła z ciepła, bo było za ciepłe, z małżeństwa, bo stabilizacja usypiała jej uczucia, z miłości, bo było zbyt słodko, z macierzyństwa, bo miała poczucie winy. Nie mogła wytrzymać i wychodziła. Miała, jak kot, swoje ścieżki i swoje kręgi ludzi. Wiele tych kręgów, niespotykających się. A wobec mnie żywiła wdzięczność, że grałam jej Białą bluzkę.

Śpiewa też pani Na zakręcie.

Na zakręcie zaśpiewałam właściwie w zastępstwie Ewy Błaszczyk. „Ewa się rozchorowała. Nagranie mamy pojutrze” – powiedział Przemek Gintrowski. Kiedy Agnieszka się o tym dowiedziała, powiedziała: „Wiesz, ta piosenka chyba nie dla ciebie, bo ty nigdy nie byłaś na zakręcie”.

A ona nieustannie?

„Dobrze się pan czuje? To świetnie, właśnie widzę – jasny wzrok, równy krok, jak w marszu. A ja jestem, proszę pana, na zakręcie. Moje prawo to jest pańskie lewo. Pan widzi: krzesło, ławkę, stół, a ja – rozdarte drzewo”. Wspaniałe. Wszystko jasne, a tak mało słów.

Agnieszka umiała kochać?

Myślę, że bardzo, ale musiała chyba być nieszczęśliwa. To był jej stan. Ona lubiła kochać nieszczęśliwie. Tylko wtedy mogła pisać. Wydaje mi się zresztą, że wielu twórców pisze dlatego, że jest im źle. Jeżeli nie jest im źle, to szukają takich sytuacji. I Agnieszka, może podświadomie, szukała nieszczęścia, jakiejś inspirującej trudnej, wielkiej emocji. Wydaje mi się, że bardzo się ze sobą męczyła.

Na ile Agnieszka była poetką, a na ile kobietą?

Chyba przede wszystkim była artystką. Dopiero w drugiej kolejności realizowała się w codziennym życiu. Z różnym skutkiem, bo ono było dla niej za trudne. Pamiętam, jak kiedyś przyszła na Medeę z panem Michałem Kottem. „To było straszne” – powiedziała po spektaklu. Cóż, trochę zabolało, ale to było w jej stylu – prosto z mostu, bez ogródek. Wróciła wtedy z Ameryki i postanowiła mówić prawdę.

Wiele osób zazdrościło Agnieszce talentu, urody, sławy, powodzenia. Pani jej czegoś zazdrościła?

Nie, nigdy. Myślę, że nie chciałabym mieć takiego życia jak Agnieszka. Bałabym się go. Bo ja jestem konwencjonalna, a ona była niekonwencjonalna. Byłyśmy zupełnie inne. W życiu nie wyszłabym ze swoich urodzin. Tylko pogrzeb miała konwencjonalny, tradycyjny, piękny, śpiewany. Tłum ludzi, przyjaciół, chyba po raz pierwszy się wtedy wszyscy zobaczyliśmy. Po pogrzebie udałyśmy się – ja, Magda Umer, Zuzia Łapicka, Maryla Rodowicz – do pobliskiej restauracji i cały dzień, do późnego wieczora wspominałyśmy Agnieszkę. Poszłam po tej dziwnej długiej stypie na prywatną projekcję filmu, do pana Zanussiego. Pierwszy raz w życiu pojawiłam się publicznie kompletnie pijana. Film mnie tylko śmieszył, śmiałam się sama, nie à propos, wszyscy byli zgorszeni, ale byłam wtedy chyba najbliżej Agnieszki.

Reklama

Książka "Osiecka. Tego o mnie nie wiecie", Wydawnictwo W.A.B.

Reklama
Reklama
Reklama