Food porn - jedzenie na facebooku
Wchodzisz na Facebooka, a tam kuszące, zmysłowe jedzenie. prywatne życie online to już nie tylko status związku, zdjęcia z wakacji czy ulubione filmy – regularnie pozwalamy zaglądać sobie W talerze. dlaczego nas to kręci?
- Angelika Kucińska, glamour
To to, co nas podnieca, to czasem też jest… apetyczna sesja z hamburgerem w roli głównej. Zdjęcia jedzenia zalewają serwisy społecznościowe, a moda na kulinaria wybiega tym samym daleko poza modę na gotowanie podkręcaną przez programy telewizyjne czy sezonowe obyczaje dyktujące, co wypada jeść. Teraz wegetariańsko, molekularnie, po włosku, japońsku, amerykańsku? Cokolwiek, byle tylko się tym podzielić. Po co? Dlaczego? Jedzenie jest sytuacją społeczną. Dziś życie społeczne przeniosło się do internetu i zdjęcia jedzenia na Facebooku są naturalną tego konsekwencją. Dzielenie się nimi zastępuje wspólny posiłek. Realizuje też podstawową funkcję serwisów społecznościowych – buduje wizerunek, określa styl życia i status społeczno-towarzyski. Już nie jesteś tym, co jesz. Jesteś tym, co publikujesz na Facebooku.
Jedzenie to nowy seks
Sam termin „food porn” (jedzeniowe porno) był początkowo wiązany z prezentowaniem jedzenia w reklamie tak, by je sprzedać. Reklama miała stymulować zmysły i rozbudzać apetyt. Jak rozkładówki w pismach dla panów. Dziś porno w nazwie zjawiska odnosi się mniej do marketingowej manipulacji, a bardziej do na potęgę praktykowanego w internecie ekshibicjonizmu. Czytamy serwisy plotkarskie, żeby podejrzeć cudzą prywatność. Aktualizujemy profile w serwisach społecznościowych, żeby podzielić się swoją. A skoro już wszyscy wiedzą, gdzie byliśmy na imprezie i z kim jesteśmy w związku, dlaczego nie mieliby wiedzieć, co zjedliśmy na lunch i dokąd poszliśmy na kolację? I najważniejsze – porno podkreśla erotyczny, zmysłowy aspekt jedzenia.
Mary Eberstadt z uniwersytetu w Stanford, specjalizująca się w badaniach z zakresu socjologii, kultury i filozofii, mówi wprost: jedzenie to nowy seks. Myśl rozwija Aga Kozak, blogerka i dziennikarka śledząca trendy i obyczaje kulinarne: – Kiedyś to wokół seksu krążyło wiele zakazów i nakazów: z kim, jak, jak nie, teraz jest tak z jedzeniem. Mamy jeść w grupie, nie jeść glutenu, jeść algi... Jedzenie i seks łączyły się od zawsze i nie chodzi tu o przepisy na afrodyzjaki, bo „przez żołądek do łóżka”. O jedzeniu i seksie mówimy podobnym językiem – apetyt, głód, konsumpcja, satysfakcja. Zmiany w podejściu do seksualności i odżywiania są odzwierciedleniem tego, jak społeczeństwo zmieniło się w ciągu ostatniego półwiecza. Obie te sfery określają podobne normy moralne, a zdrada w związku jest równie źle postrzegana jak obżarstwo.
– W obiegowej opinii jedzenie jest też zmysłowością i formą kreatywnej ekspresji – dodaje Kozak. – Jedzenie, jak seks, jest źródłem przyjemności, a zdjęcia potraw – zarówno te w reklamie, jak i te udostępniane w internecie – mają budzić pożądanie.
Idol jest w kuchni
Statystyki potwierdzają, że mamy do czynienia z globalną modą. Szczyty list bestsellerów okupują dziś książki kucharskie. Odpowiedzią na masową histerię są telewizyjne shows. Nieważne, czy mowa o podróżach kulinarnych, konkursie na ku- charza amatora czy reanimacji upadających restauracji – wszystkie cieszą się gigantycznym zainteresowaniem. Rewolucja w mediach i wysyp nowych tytułów kulinarnych – zarówno internetowych, jak i drukowanych – też świadczy o tym, że jest w narodzie potrzeba, by gotować, podziwiać i smakować.
Fotografia jedzenia, stylizacja jedzenia – wokół talerza buduje się nowa branża, powstają zawody i specjalizacje, na które wcześniej nie było popytu. A moda lansuje celebrytów, którzy do tej pory nie mieli do czynienia z fleszami, bo nie wychodzili z kuchni. Już nie aktorzy, muzycy, sportowcy – nowymi idolami są szefowie kuchni. Nic więc dziwnego, że nawet gwiazdy, szukając nowego sposobu na sławę i biznes, otwierają własne knajpy. A tu idolem może stać się każdy.
Branża kulinarna jest demokratyczna. Z jednej strony profesjonaliści, z drugiej amatorzy z pasją, a wśród nich Nigella Lawson, która za sugestywne oblizywanie palców na antenie została okrzyknięta królową food pornu. Amatorami, którzy zmieniają branżę kulinarną i podtrzymują modę na jedzenie, są blogerzy – zmora zawodowych krytyków kulinarnych. Bo w wyborze restauracji częściej niż specjalistycznymi recenzjami kierujemy się opinią zwykłych konsumentów.
Piotr W. Bartoszek swojego bloga Nażarty założył półtora roku temu. Nie znajdziesz tu przepisów ani przesadnie rozbudowanych recenzji potraw – choć świetnie wpisuje się w specyfikę blogowania o jedzeniu, będąc praktycznym przewodnikiem (co, gdzie, za ile) dla mieszczucha stołującego się poza domem. Dlaczego autor wybrał akurat jedzenie jako temat przewodni? – W moim przypadku nie chodziło o to, żeby pokazać, co i gdzie jem – mówi. – Kiedy zacznie się blogować i złapie bakcyla, ciężko potem z tym skończyć. Zamknąłem innego swojego bloga i chciałem spróbować czegoś nowego. Tylko czy na pewno robię coś nowego, skoro wszyscy dziś wrzucają zdjęcia jedzenia do internetu?
Jedzenie: wersja 2.0
Nie trzeba mieć bloga, by dyktować jedzeniowe trendy – wystarczy profil w serwisie społecznościowym. Nie trzeba być zawodowym fotografem, żeby robić zachęcające zdjęcia jedzenia – wystarczy pstryknąć je telefonem. Tłumy tych, którzy lubią upubliczniać zawartość swojego talerza, sprawiły, że właściciele niektórych restauracji (głównie londyńskich i nowojorskich, w Warszawie jeszcze nikt się tak radykalnie nie oburzył) wprowadzili zakaz fotografowania potraw. Uznali ten nawyk za irytujący gości i psujący atmosferę w knajpie. Inni zaakceptowali nową modę do tego stopnia, że dziś nie kuszą już klientów atrakcjami w postaci kursów gotowania czy degustacji, lecz proponują warsztaty fotografii. Choć ci, którzy dzielą się posiłkiem ze znajomymi z Facebooka, pewnie z nich nie skorzystają. Tu przecież nie chodzi o jakość zdjęcia, ale o dzielenie się.
– Nie pamiętam, kiedy zaczęłam wrzucać na Facebooka zdjęcia jedzenia – mówi 25-letnia Agata z Krakowa – ale szybko weszło mi to w nawyk. Dziś nie zaczynam jeść, dopóki nie zrobię zdjęcia. Kierujemy się opiniami znajomych, wybierając film, na który pójdziemy do kina, czy miejsce, do którego pojedziemy na wakacje. Facebook to nowa poczta pantoflowa. Moi znajomi mogą zobaczyć, co i gdzie jadłam, i jeżeli zdjęcie im się spodoba, może następnym razem wybiorą to samo miejsce. Ja też tak robię – oglądam zdjęcia jedzenia na profilach znajomych i decyduję, gdzie dziś zjem. Zdaniem socjologów publikowanie zdjęć jedzenia głównie jednak ma cel wizerunkowy. – Oczywiście, że chodzi o pozytywny lans – mówi 29-letni Tomek z Warszawy. – Wrzucanie zdjęć jedzenia na społecznościówki działa w dwie strony: inicjuje modę na fajne knajpy i dobre jedzenie, ale przy okazji pokazuje, że sami jesteśmy fajni, bo już byliśmy, spróbowaliśmy czegoś nowego. Na tych zdjęciach nie znajdzie się wielkich odkryć kulinarnych, raczej miejsca, do których akurat wypada chodzić, i jedzenie, którego akurat wypada posmakować. Przecież nikt nie wrzuci zdjęcia kebaba jedzonego nad ranem w drodze powrotnej z imprezy. Na jedzenie można się snobować – zawartość talerza określa pozycję społeczno-towarzyską. Zdjęcia jedzenia publikowane w sieci pozwalają poznać nie tylko preferencje kulinarne danej osoby, ale jej styl życia (częściej w domu czy poza, solo czy w grupie), status materialny, przynależność środowiskową i czujność w nadążaniu za trendami kulinarnymi (były już burger, humus i belgijskie frytki czy wciąż sushi?).
Aga Kozak dodaje: – Jedzenie sprawia też, że jesteśmy cool, bo wyszperaliśmy coś nowego, niekoniecznie drogiego. Albo przygotowaliśmy coś sami, a to wiąże się z modnym powrotem do robienia rzeczy własnymi rękami, z uczuciem i uwagą. Slow food, slow sex, slow life – tantra przekształcona na zachodnią modłę. Słynny brytyjski szef kuchni Fergus Henderson nie ma wątpliwości, że jedzenie jest jednym z najważniejszych elementów życia: „Nie rozumiem, dlaczego młoda para zaczyna wspólne życie od zakupu kanapy albo telewizora. Nie wiedzą, że zaczyna się od stołu?”. A czym jest internet, jeżeli nie wirtualnym przedłużeniem stołu właśnie? W dodatku możemy do niego zaprosić tyle osób, ile tylko chcemy – wszyscy się zmieszczą.