Reklama

Ukłoniła się i zademonstrowała uśmiech za 25 milionów dolarów. Publiczność szacownego Jacobs Theatre przy nowojorskim Broadwayu oszalała. Ciszę przerwała burza oklasków. Po chwili wszyscy stali. Taki hołd w tym miejscu to rzadkość. Być może dlatego mało która hollywoodzka gwiazda ma w ogóle odwagę się z tą sceną zmierzyć. Julii wystarczyło jedno przedstawienie. Rolą w sztuce Richarda Greenberga "Three Days of Rain" ("Trzy dni deszczu") udowodniła wszystkim, że jest nie tylko piękną kobietą - ozdobą kasowych hitów, co jej przez wiele lat wypominano, ale również aktorką z krwi i kości. Bo teatr, jak wierzą ortodoksyjni wykładowcy z Actors Studio, jest instancją ostateczną, gdy trzeba zweryfikować aktorski talent. Julia Robert ten test przeszła celująco. A już całkiem przy okazji broadwayowski spektakl z miejsca odniósł oszałamiający sukces. Same pokazy przedpremierowe przyniosły ponad milion dolarów zysku, a do 18 czerwca, kiedy tytuł zejdzie z afisza, producenci spodziewają się sumy dziesięciokrotnie większej.
Dla Julii Roberts występ na Broadwayu był jednocześnie wspaniałym teatralnym debiutem, jak i wielkim powrotem do aktorstwa w ogóle. Przez ostatnie dwa lata całkiem co innego zaprzątało jej uwagę. Gdy w listopadzie 2004 roku urodziła bliźniaki: Hazel Patricię i Phinnaeusa Waltera, twierdziła, że to najważniejszy dzień w jej życiu i nic więcej nie jest jej potrzebne do szczęścia. I trudno się temu dziwić. Przez kilka wcześniejszych lat Julia mówiła o dzieciach jako o wielkim niespełnionym marzeniu. "Można być sławnym i bogatym, a nie być w pełni szczęśliwym. Bo sens życia nadaje dopiero dziecko. Dla mnie dziecko jest ważniejsze od Oscara" - zwierzała się parę lat temu. A potem było czekanie.
Na odpowiedni moment, odpowiedniego partnera, który sprawdziłby się jako ojciec. Julia nie ukrywała, że jest coraz bardziej sfrustrowana. Mówiło się nawet, że wzorem Angeliny Jolie gwiazda zdecyduje się na adopcję. Wreszcie udało się, choć te narodziny można nazwać cudem. Już przed porodem lekarze stwierdzili, że to pierwsza i ostatnia ciąża w jej życiu. Rzadka choroba objawiająca się nadmierną krzepliwością krwi w każdym kolejnym przypadku naraziłaby aktorkę na śmiertelne niebezpieczeństwo. Przypadłość, którą określa się jako małopłytkowość, powoduje nieustanne zmęczenie, krwawienie z nosa, a w szczególnych przypadkach także bardzo groźne krwotoki wewnętrzne. Może właśnie dlatego natura nagrodziła ją od razu dwójką maluchów?
Tak czy inaczej urlop macierzyński całkiem przewartościował jej życie. Na ponad dwadzieścia długich miesięcy Julia Roberts bez żalu porzuciła wygodne i pełne blichtru hollywoodzko-nowojorskie życie na rzecz skromnej farmy w Taos w Nowym Meksyku. Tu, z dala od bankietów, drogich sukien i kosmetyków, bez szalonego tempa i ekstrawagancji postanowiła wychować syna i córkę. Przez długie miesiące aktorka przewijała, kąpała i karmiła maluchy. Nie skarżyła się, kiedy trzeba było wstać do nich w nocy albo w pochmurny dzień wyjść z nimi na spacer. Nie narzekała, że brakuje jej wygód, towarzystwa, salonowych rewelacji. Jej światem stała się farma, pustynne bezdroża, ranczeros z sąsiedztwa.
"Mamy tu raj" - opowiadała niedawno. I nie ma w tym przesady. Dziewicza przyroda, osiem psów i kucyk, do tego swojska, wysokokaloryczna kuchnia z Południa (Julia wyspecjalizowała się w przyrządzaniu lasagne). Do tego piękne łóżko w brytyjskim stylu kolonialnym, porcelanowa świnka i ciemne indonezyjskie figurki, z których jest bardzo dumna. To symbole tego nowomeksykańskiego raju, którego rytm wyznaczają proste czynności. Ze światem łączą ją internet i telewizor. Julia nigdy nie rezygnuje z ulubionej telenoweli "Days of Our Lives" ("Dni naszego życia"). A kiedy dzieci zasypiają, odbiera i pisze maile. Od czasu do czasu medytuje. I przede wszystkim wciąż stara się zachować formę. Gdy tylko ma wolną chwilę, biega, gimnastykuje się, uprawia aerobik. Choć, jak mówi z udawanym zdziwieniem, dopiero zauważyła, że "czas nie jest z gumy" i nie ma go już tyle, co kiedyś.
Dziś żartem przyznaje, że rola matki jest najlepszą, jaką w życiu zagrała. I można jej wierzyć. Starzy znajomi i przyjaciele nieustannie podkreślają, że ciąża ją odmieniła. Straciła mnóstwo gwiazdorskich cech, ma w sobie dużo więcej pokory, stała się zwyczajnie lepsza dla ludzi, z którymi przebywa. Wydaje się, że 38-letnia aktorka wreszcie dojrzała. Zaskakujące, że tym, który się do tego przyczynił, jest człowiek, który miał być w jej życiu jedynie kolejną ekstremalną przygodą.
Operator Danny Moder, obecnie mąż, a niegdyś największa jej "zdobycz". Poznali się pięć lat temu na planie "Meksykanina'. Julia przeżywała właśnie kolejny "okres burzy i naporu". Nie było mężczyzny, który byłby w stanie się jej oprzeć. Danny był - jak się wydawało - w udanym związku z Verą, charakteryzatorką filmową. Burzliwy romans na planie od początku przypominał dość niewiarygodny scenariusz opery mydlanej. To Roberts za wszelką cenę chciała usidlić Modera. Ona zrobiła pierwszy krok, dając mu swój numer telefonu, ona też nalegała na spotkania. Danny, jak prawie każda z jej ofiar, nie był w stanie długo się bronić. Tym bardziej że sam też miał opinię playboya. Kiedy we wszystko wmieszała się żona Modera, zrobiło się jeszcze ciekawiej. Julia, niczym właścicielka klubu futbolowego, zaproponowała Verze... transfer. Zdolny operator i kochanek wyceniony został na 200 tysięcy dolarów, czyli mniej więcej tyle, ile suma jego zarobków z czterech lat (brutto!). Transfer zakończył się 4 lipca 2002 ślubem na ranczu aktorki w Nowym Meksyku.
Julia była w siódmym niebie. "Urodziłam się po to, by kochać Daniela" - mówiła w euforii. Ale nawet wtedy większość ze 120 weselnych gości mocno wątpiła w powodzenie tego związku. Całkiem słusznie, jak się szybko okazało. Moderowi już po kilku miesiącach znudziło się sielankowe, nudnawe pożycie na farmie. Jego dość swobodny stosunek do przysięgi małżeńskiej wierności o mało nie skończył się błyskawicznym rozwodem. Julia miała prawo być rozżalona i zła. A to przyłapała Danny'ego na romansie ze striptizerką, a to znów wypatrzyła go w ramionach koleżanki z planu "Uśmiechu Mony Lizy" Kirsten Dunst.
Już na początku 2003 roku na jakiś czas wyprowadziła się z domu do jednego z hoteli w Los Angeles. W komputerze podobno miała nawet gotowy pozew rozwodowy. Danny Moder nie chciał tego komentować. Skomentowali więc dziennikarze z amerykańskich tabloidów. Cała sytuacja, ich zdaniem, miała być wynikiem "klątwy Very Moder". To ona na trzy dni przed ślubem byłego męża z Julią Roberts miała przepowiedzieć, że "Danny będzie ją zdradzał nawet po ślubie. Będzie ją zdradzał tak jak mnie. I niech się Roberts nie zdziwi, gdy za rok będzie musiała sobie szukać nowego męża. Chciała go mieć za wszelką cenę? To ma!" - mówiła Moder.
Gdy wydawało się, że wszystko zmierza ku katastrofie, modliszka handlująca cudzymi mężami pokazała drugą twarz. Ku zaskoczeniu świata okazało się, że potrafi wybaczać. Niespełna dwanaście miesięcy później Julia spodziewała się dziecka (w zasadzie dzieci). Zachwycona gwiazda niepomna burzliwej przeszłości ukochanego zwierzała się: "Danny jest dla mnie jak kotwica. Nareszcie mam wrażenie, że zawinęłam do portu".
Innego rodzaju kotwicą są dla niej przyjaciele. Zwłaszcza ci, z którymi spotkała się na planie "Ocean's Eleven" i "Ocean's Twelve" (już trwają prace nad trzecią częścią "oceanicznej" historii, ale najprawdopodobniej piękna Julia nie weźmie w niej udziału). George Clooney, Matt Damon, Andy Garcia, Brad Pitt... Zwłaszcza Brad.
Nikt nigdy nie potwierdził plotek o ich romansie, do którego mogło dojść na planie "Meksykanina". Ale to Brad był tym, który wzbudzał w niej największe emocje podczas jej "banicji" na farmie. Danny Moder wyznał niedawno, że kiedy pracował nad filmem "Mr. and Mrs. Smith" z Pittem i Angeliną Jolie, Julia nie dawała mu spokoju, zamęczając pytaniami o związek tych dwojga. Nieformalnym przywódcą grupy jest Clooney. To u niego, w pięknej willi nad włoskim jeziorem Como, można spotkać całą ekipę na kolacji. Albo na regatach na trasie knajpa A?knajpa B, jakie sobie czasem urządzają. Wspólnie opijają kolejne Oscary, spędzają noce na rozmowach o nowych projektach i zwykłych plotkach. Co prawda Julia ostatnio trochę zaniedbała rozrywkowe towarzystwo. Ale długa przyjaźń jest odporna na rdzę nawet bardziej niż miłość. W styczniu George i Julia spędzili ze sobą wieczór, pijąc wino i dyskutując o "Good Night, and Good Luck", najnowszym projekcie Clooneya. Wbrew pozorom było nadzwyczaj grzecznie. Aktor nawet nie zaproponował jej kolacji ze śniadaniem.
Julia jest szczęśliwa. Zmieniła się jako kobieta, dojrzała. Jest mniej radykalna w ocenie innych. Ze względu na dzieci w czasie ciąży rzuciła palenie. Macierzyństwo wzmocniło ją, pozwoliło spojrzeć na własne życie z innej perspektywy. I nawet jeśli jeszcze niedawno deklarowała, że poza dziećmi niczego więcej jej nie potrzeba, jasne było, że prędzej czy później wróci do aktorstwa. Wróciła w wielkim stylu. Choć trudno było przewidzieć, że w tak nietypowy dla siebie sposób. "Uwielbiam tę pracę", mówi. "I wcale nie dlatego, że daje sławę i pieniądze. Mogłabym grać nawet za symbolicznego dolara, ponieważ to sprawia mi ogromną frajdę". Być może kiedyś i to jej marzenie się spełni.
Tymczasem Roberts wciąż jest jedną z najlepiej opłacanych aktorek świata. Jako jedna z czterech kobiet, obok Reese Witherspoon, Cameron Diaz i Angeliny Jolie, może pochwalić się stawką ponad 20 milionów dolarów za rolę. W 2000 roku dostała 22 miliony za oscarową "Erin Brockovich", trzy lata później - prawie 25 milionów za "Uśmiech Mony Lizy". Aż trudno uwierzyć, że tak mocną pozycję w hollywoodzkiej ekstraklasie udało jej się osiągnąć bez żadnych zawodowych kompromisów. Już jako młoda aktorka na dorobku Julia postanowiła, że nigdy nie weźmie udziału w scenie rozbieranej. Do dziś jest wierna tej obietnicy. Sceny erotyczne z jej udziałem kręcone są według schematu: "przytulenie, pocałunek, cięcie, śniadanie". "To prawda, jestem mistrzynią gry wstępnej" - śmieje się, pytana o to przez dziennikarzy. I nieco tylko poważniej dodaje: "Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że mój nauczyciel od algebry mógłby w kinie zobaczyć moje piersi".
Julia potrafi być konsekwentna i zdeterminowana. Także dlatego magazyn "Hollywood Reporter" wciąż uważa ją za najbardziej wpływową kobietę w Fabryce Snów. Z kolei tygodnik "People" wciąż ją hołubi jako jedną z "50 najpiękniejszych osób na świecie". Gwiazda w ubiegłym roku znalazła się na liście po raz dziewiąty, co jest rekordem. A zdaniem amerykańskich dziennikarzy dzięki macierzyństwu jeszcze wypiękniała i jest jeszcze bardziej świadoma własnej kobiecości.
Za półtora roku skończy czterdzieści lat. I nigdy wcześniej nie była w lepszej formie. Aktorskiej i życiowej. Jest najlepszym dowodem na to, że świat wcale nie kręci się wokół seksu i pieniędzy. Świat kręci się wokół dzieci.
Sylwetka gwiazdy : Julia Roberts

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama