WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę
Najsłynniejszy radiowiec zadebiutował w roli pisarza. Właśnie ukazała się jego książka „RockMann”. Tylko „Gali” Wojciech Mann wyznaje, dlaczego w młodości nie wybrał życia za granicą, co robi, kiedy jest zły, i czym doprowadza do furii syna Marcina.
- GALA 2/2011||
GALA: Miała być książka o Indianach, wyszła o Mannie. Tamtej nie chcieli wydać?
WOJCIECH MANN: O Indianach nie bardzo wyszła. Jak sobie przypomniałem Karola Maya, to jednak wolałem napisać o czymś, na czym się lepiej znam. Od razu skoryguję, to nie jest autobiografia. Tylko taka historyjka o muzyce w moim życiu.
GALA: Ci, którzy, kupując Pana książkę, liczą, że dowiedzą się pikantnych szczegółów o Panu, mogą czuć się zawiedzeni.
WOJCIECH MANN: Jeżeli ktoś myśli, że tam są historie buduarowo- zakulisowe, skandaliczne, to się może rozczarować. Jednak wszystko to, co tam opisałem, sam przeżyłem, i zaświadczam to własną pamięcią. Ale to może po prostu jest niemodne podejście do tego typu pisania.
GALA: Tak, książka jest dość specyficzna. Była jakaś inspiracja?
WOJCIECH MANN: Nie miałem w ogóle wyobrażenia, że z tego co ja tam piszę, będzie książka. Dlatego niektórzy mają słuszne wrażenie, że występuję tam pewien element chaosu. Spotkałem się nawet z opiniami, że książka gwałtownie się kończy, bo faktycznie się kończy. Książka jest wynikiem presji, którą na mnie wywarł wydawca w osobie Jerzego Illga. Było mi przyjemnie, że on ma do mnie zaufanie, ale ja nie miałem zaufania do siebie. Nie czułem, że te różne opowiastki skleją się w coś na kształt książki. Wcześniej pisałem krótkie formy, a książka wydała mi się oceanem nie do przepłynięcia.
GALA: Pisanie wymaga żelaznej dyscypliny. Ciężko było?
WOJCIECH MANN: Bardzo. Żelazna dyscyplina nie jest moją przyjaciółką.
GALA: Długo Pan pisał?
WOJCIECH MANN: Wolę nie mówić. To wynikało z przeświadczenia, że to nie jest na poważnie. Traktowałem pisanie jako uboczne działanie. Na szczęście nie czułem ani terminu, który już umyka, ani presji, że maszyny drukarskie już się grzeją i dlatego to trwało długo. Te historyjki, które sobie zapisywałem, złożone potem w całość, w ogóle nie wyglądały jak książka dla mnie. Musiałem to ogarnąć. Zobaczyć, jakie są proporcje, coś skrócić, coś dopisać, żeby nie było tak, że nagle jedna anegdota zajmuje cały rozdział. To jest wynik kompletnego braku doświadczenia, ale za pomocą wydawnictwa jakoś się udało.
GALA: Syn dość długo w ogóle nie wiedział, że Pan pisze książkę, a żona? Kto był pierwszym recenzentem?
WOJCIECH MANN: Sprawcą całego zamieszenia jest Jerzy Illg z wydawnictwa Znak i on był pierwszym recenzentem, bo wymuszał na mnie, żebym mu w kawałkach tę książkę wysyłał. Dopiero kiedy już powstała w miarę konkretna forma, pokazałem ją żonie. Przeczytała i powiedziała, że w porządku.
GALA: W książce nie ma słowa o żonie, synu. Nie byli zawiedzeni?
WOJCIECH MANN: Na szczęście nie. Od początku wymyśliłem, a wydawnictwo to zaakceptowało, że to będzie opowieść o mnie w kontekście muzyki. I nawet – za co jestem ogromnie wdzięczny – jak w meandrycznym zapale coś opisywałem spoza, to zwracali mi uwagę, że to nie na temat. Może z zamysłem, że będzie na później? Jest jeszcze sporo smacznych historyjek, które pominąłem, więc może pan Illg pozwoli na więcej?…
GALA: Z książki wynika, że koncerty zespołów The Animals i The Rolling Stones polska publiczność zawdzięczała w dużym stopniu Panu i Andrzejowi Olechowskiemu. Musiał Pan pękać z dumy.
WOJCIECH MANN: Tak wyszło. Czasem pewne pozornie błahe zdarzenia uruchamiają ciąg dalszy, który z perspektywy czasu nabiera zupełnie innego znaczenia. Ówczesny szef Pagartu kazał nam na karteczce wypisać zespoły, które warto sprowadzić do Polski. To napisaliśmy. I ku naszemu zdumieniu on to zrealizował. Nie wiem, może potem kogoś jeszcze spytał albo posłuchał, bo sam chyba nie był zwolennikiem ostrzejszego grania. Po prostu obdarzył nas zaufaniem. Dzisiaj ja też prawdopodobnie wziąłbym chłopaków z ulicy i ich spytał, którzy hiphopowcy są prawdziwi i nie oszukują.
GALA: A dziś z Andrzejem Olechowskim rozmawiacie o muzyce czy o polityce?
WOJCIECH MANN: O jednym i o drugim, z tym że są to rozmowy niezobowiązujące – nie jest to ocenianie czy wytyczanie szlaków, tylko rozmowa bardzo długo już znających się kolegów z klasy. Z tego co ja wiem, ale nie chcę mu robić koło pióra, to on za bardzo poszedł w country.
GALA: Kiedy syn po raz pierwszy wyjechał sam za granicę?
WOJCIECH MANN: Wydaje mi się, że w wieku 15 lat.
GALA: Podobnie jak Pan. Pana rodzice nie bali się puszczać nastolatka za żelazną kurtynę do pracy na czarno?
WOJCIECH MANN: Oni nie mieli pojęcia, że ja tam będę pracował na czarno i łamał różne przepisy. Mieli do mnie zaufanie. Wiedzieli, że jestem w miarę przytomnym nastolatkiem. Poza tym zawsze było alibi w postaci mieszkającej tam rodziny i w razie jakiejś wpadki wiedzieli, że rodzina mnie uratuje. Moja mama przeżywała te eskapady, bo były to w końcu czasy, kiedy nawet nie było możliwości zwykłego połączenie telefonicznego. Zostawała poczta, która list z Anglii do Polski przewoziła RV dni. Już dawno mogło być po wszystkim, zanim by się dowiedziała.
GALA: Nie mieli też problemów z osiemnastolatkiem, który znika na całą noc, bawiąc się z zespołem The Animals, w towarzystwie sporej ilości alkoholu, którego nikt tam za kołnierz nie wylewał?
WOJCIECH MANN: Oj, nie wylewał. Sam się teraz dziwię, ale ja w ogóle nie pamiętam atmosfery nerwowości w domu ani prób kontrolowania.
GALA: Pański syn też ma tak w domu?
WOJCIECH MANN: Jest jedna zasada, której nie wolno mu łamać. To jest urywanie się kontaktu. Jeżeli mamy komórki, to nie ma tłumaczenia, że telefon się rozładował. To jest dla mnie zupełnie niewybaczalne. Nawet najbardziej prymitywny człowiek jest w stanie zerknąć czy ma naładowaną baterię, czy nie. A gniazdka do elektryczności są wszędzie. Tak długo jak jest kontakt, jest spokój.
GALA: Jako młody człowiek, w trudnych dla Polski czasach często wyjeżdżał Pan na Zachód. Nigdy nie przeszło Panu przez myśl, żeby nie wrócić?
WOJCIECH MANN: Oczywiście, że przeszło i to parę razy, ale jak Pani widzi nieskutecznie. Decydowała taka dość staromodna więź z rodziną. Tym bardziej że w poprzednim systemie było to prawie równoznaczne z szykanami, które spotykały bliskich. Nie mówię o kombatanctwie, że całą rodzinę od razu do więzienia by wsadzili, ale miałaby szlaban na wyjazdy, problemy w pracy. Tak było po prostu. Po drugie – a mogę to powiedzieć z pełną odpowiedzialnością – każdy dłuższy pobyt za granicą wywoływał u mnie zupełnie nieracjonalną potrzebę znalezienia się z powrotem w Warszawie.
GALA: Siostra jednak wyjechała.
WOJCIECH MANN: Ona wyjechała, nie łamiąc zasad. Choć wyjechała w latach 70., to wyszła tam za mąż i tego władza nie uznawała za ucieczkę. Tym samym sankcje nas nie dotknęły, chociaż w swoim czasie też miałem szlaban na wyjazdy.
GALA: W książce jest kilka smacznych opowieści, w ktorych bohaterem oprócz Pana i muzyki jest alkohol. Jaki jest ulubiony trunek Wojciecha Manna?
WOJCIECH MANN: W tej branży trudno jest omijać szerokim łukiem sytuacje, gdzie alkohol się pojawia. Chlubię się tym, że udało mi się ominąć te najgorsze rafy typu uzależnienie, skandale, sytuacje, gdzie mnie ktoś gdzieś ciągnął po asfalcie. Natomiast lubię dobrą whisky – jestem dorosły i stać mnie na to. Nie znoszę tanich obrzydliwych alkoholi. I lubię czerwone wino.
GALA: A na którą stronę książki należy zajrzeć, żeby zobaczyć prawdziwie rozanieloną twarz Wojciecha Manna?
WOJCIECH MANN: O numer strony pani pyta? Nie pamiętam, ale chodzi o zdjęcie z chińską piosenkarką. Faktycznie tak się to na tym zdjęciu utrwaliło.
GALA: Na Pana benefisie z okazji wydania książki, który odbył się w październiku, też były zjawiskowe dziewczyny. Ma Pan słabość do pięknych kobiet?
WOJCIECH MANN: Słabość oczywiście, że mam. Lata mijają, a słabość nie mija. Ale to nie ja wymyśliłem, żeby wystąpił zespół „Dziewczyny”. Przy moim dość sceptycznym podejściu do współczesnej polskiej muzyki rozrywkowej napisałem pozytywną recenzję, bo mi się bardzo podobała ich płyta. Widać organizatorzy benefisu to zapamiętali i sprawili mi przyjemność. „Dziewczyny” są niezwykle muzykalne, przy tym pełne wdzięku i atrakcyjne. Wszystko było na miejscu.
GALA: W grupie pięciu artystów, z którymi chciałby Pan wystąpić na scenie, jest Monica Bellucci, choć niekoniecznie chodzi o scenę ani występ…
WOJCIECH MANN: Oj, bardzo mi się podoba.
GALA: Nie jest Pan oryginalny…
WOJCIECH MANN: A dlaczego muszę być oryginalny, skoro mi się podoba. Oczywiście, znanych i pięknych kobiet jest zatrzęsienie, ale ona mi jakoś bardzo podeszła. Może dlatego, że nie jest podlotkiem i ma klasę. I przy bliskim kontakcie człowiek nie nabawi się siniaków.
GALA: Ze stron Pana książki przebija ogromna nostalgia za muzyką tamtych lat. Czy dziś nie ma już gigantów, czy są, ale bardzo ukryci?
WOJCIECH MANN: Na pewno młoda osoba, czytając to, bardzo się oburzy, ale takiego natężenia muzyki, która poruszała mnie i powodowała silne emocje jak w latach 60. i 70., już więcej nie przeżyłem. Może jestem tak skonstruowany, że uodporniłem się na muzykę dance, pop i różne takie. Emocji to ja w ogóle nie czuję, słuchając tego typu rzeczy. Ale nie jestem zgorzkniałym dziadem, który wyłącznie słucha 40 płyt sprzed pół wieku i nic go nie interesuje. Bez przerwy słucham nowości i wprowadzam je do repertuaru moich audycji. Zdarzają się dobre rzeczy. Byłbym bardzo niesprawiedliwy, gdybym powiedział, że dzisiejsza produkcja muzyczna w ogóle nie pracuje, ale wielkich emocji już nie ma. Niestety, paradoksalnie często tak się dzieje, że to, co bardzo mi odpowiada, jakoś dziwnie nie ląduje na listach przebojów.
GALA: Z tym to trzeba się pogodzić.
WOJCIECH MANN: Trzeba. Myślę, że to jest szersza sprawa i nie zmieści się ani w tej rozmowie, ani nawet w jednym spotkaniu, ale propozycja, którą media składają ludziom, jest wykrzywiona i niedobra. To o tyle szkodzi, że nie produkuje się bardziej wymagającej publiczności. Kolejnym pokoleniom wydaje się, że to norma i receptory zamykają się, bo nie dostają innej oferty. Żeby nie iść w takie całkowite czarnowidztwo, podkreślam wciąż rosnącą słuchalność Trójki, która nie apeluje do tych masowych, niespecjalnie wyrafinowanych gustów, a mimo to się trzyma. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że potrzebna jest alternatywa.
GALA: Od czasu do czasu publicznie ingeruje Pan w wewnętrzne sprawy Trójki. Liczy Pan, że kiedyś coś się zmieni?
WOJCIECH MANN: Pomimo to, że jestem bardzo dorosły, mam w sobie dużo naiwności i wiary, że a nuż… Pewnie ci, którzy mnie nie lubią, i tak nie uwierzą. To nie jest próba lansowania siebie czy przemyślana strategia, tylko impuls. Jak było bardzo źle, to zdarzyło mi się wyrazić dezaprobatę dla pewnych zdarzeń. Staram się być lojalny wobec mojej stacji, więc te razy można policzyć na palcach jednej ręki. Oczywiście od razu niektórzy przykleili mi odpowiednią łatkę polityczną. W Polsce ciężko jest wyrazić swoje zdanie, żeby nie zostać przypisanym do jakiejś opcji politycznej. A ja tylko mówię, że bardzo lubię Trójkę i chciałbym, żeby Trójką była.
GALA: Muzyka towarzyszy Panu od zawsze, w tych najważniejszych chwilach także. Czego Pan słuchał, kiedy dowiedział się, że właśnie został Pan ojcem?
WOJCIECH MANN: Utworu nie pamiętam, ale wiem, że było bardzo głośno…
GALA: Nie wierzę też, że pozwolił Pan komuś innemu dobierać płyty na własne wesele?
WOJCIECH MANN: Oczywiście, nie ma takiej możliwości. To nie było jednak takie wesele, jak być powinno. Nie było wynajętej żadnej sali ani samochodu z lalą na masce. Było bardzo kameralne, ale muzyka to była moja robota.
GALA: Jaki był pierwszy utwór, do którego zatańczył Pan z żoną?
WOJCIECH MANN: Kompletnie nie pamiętam, ale też było głośno. Miałem bardzo duże głośniki.
GALA: Jest Pan bardzo dumny z syna. Jakie cechy najlepsze i najgorsze odziedziczył po Panu Marcin?
WOJCIECH MANN: Najgorsze… Nie chcę mu robić przykrości, bo a nuż gdzieś ten wywiad zobaczy, ale te cechy, które mi nie odpowiadają, nie są po mnie – jestem idealny. A najlepsze… Sądzę, że udało nam się wychować kulturalnego młodego człowieka, który słyszy i rozumie, co się do niego mówi, sam ładnie mówi i dobrej muzyki słucha.
GALA: Ma już jakąś pasję jak Pan?
WOJCIECH MANN: Interesują go różne rzeczy, ale nie przekroczył jeszcze chyba progu kompletnego odjazdu – nie trafił jeszcze na swoją ścieżkę.
GALA: Nadal gra na gitarze?
WOJCIECH MANN: Gitara stoi w kącie, teraz syn fotografuje i wydaje mi się, że to go naprawdę interesuje. Choć się na tym nie znam, to te zdjęcia wyglądają dobrze.
GALA: Pana ojciec był bardzo uzdolnionym człowiekiem, nie tylko plastycznie…
WOJCIECH MANN: Ojciec pod względem muzycznym był strasznie denerwujący. Potrafił przez ścianę usłyszeć jakąś moją płytę, a potem z pamięci mi to odgrywał na fortepianie. Niesamowity talent.
GALA: A Pan tego talentu nie odziedziczył, to lekko frustrujące…
WOJCIECH MANN: Jestem wkurzony do dzisiaj! Jak można mi było nie przekazać takich umiejętności. Nie dość, że nie umiem rysować – to poszło na siostrę – to jeszcze nie umiem zagrać.
GALA: A Marcin odziedziczył jakiś talent po dziadku?
WOJCIECH MANN: Przypuszczam, że on ma wiele nierozpoznanych jeszcze talentów. On się cały czas jeszcze kształtuje.
GALA: Czy widząc tak udany owoc jak syn, nie myśli Pan: „Szkoda, że nie ma więcej”?
WOJCIECH MANN: Szkoda… szkoda, ale tak wyszło po prostu.
GALA: Kiedyś, gdy Marcin był mały, poprosił Pana o bajkę o lisku Chrystusku. Czym ostatnio Pana rozbawił?
WOJCIECH MANN: Jest taka nieprzyjemna sprawa z dziećmi, że one, dorastając, tracą ten swój niesłychanie atrakcyjny sposób postrzegania świata i łączenia faktów w zdumiewający sposób. Przez długi czas nie mogłem wyjść z podziwu, że Marcin poruszając się samodzielnie po Warszawie, kompletnie nie zna nazw ulic, dzielnic. Poruszał się jak takie zwierzątko, które trafia tam, gdzie ma trafić chyba po mchu na budynkach. Któregoś dnia miałem go odebrać z jakiegoś punktu, do którego dojeżdżał autobusem, bo mieszkamy pod Warszawą. Zapytałem, gdzie będzie na mnie czekał i liczyłem, że choć nie zna nazwy ulicy, poda mi jakąś topograficzną informację, która pozwoli mi dotrzeć we właściwe miejsce. Po dłuższej rozmowie powiedział, że będzie czekał w tym miejscu, w którym, jak się jedzie samochodem, to duża odśrodkowa siła działa.
GALA: Udało się go odebrać?
WOJCIECH MANN: W końcu tak, ale tym kompletnie mnie zastrzelił.
GALA: Co to za tajemnicze miejsce?
WOJCIECH MANN: Taki dość ostry zakręt. Gdy się go dość szybko pokonuje, to lekko rzuca. I to zapamiętał.
GALA: Oprócz muzyki, czym Pan i syn wspólnie się interesujecie?
WOJCIECH MANN: Lubimy razem oglądać filmy, katować seriale i – co mi się bardzo podoba – ścigamy się w angielskim. Łapiemy się na słówka, znaczenia, idiomy. Tym bardziej że ponad 90 procent filmów oglądamy w oryginale. Od czasu do czasu – i to mnie też bardzo cieszy – pojawia się spontanicznie rozmowa na jakiś temat życiowy. I to nie tak, że ja robię wykład, a on słucha i modli się, żebym skończył, tylko czuję, że się porozumiewamy.
GALA: Kiedyś Pan się przyznał, że jeśli Marcin coś przeskrobie albo nie chce czegoś zrobić, to mówi Pan: „Ja w twoim wieku…”.
WOJCIECH MANN: Doprowadzam go tym do furii,
GALA: To działa? Naprawdę? Przecież on wie, że tata oszukuje?
WOJCIECH MANN: To część rytuału. Dam skrajny przykład – kiedy on się leni i nie chce iść na basen, to mówię: „Synu w twoim wieku to ja trzy razy zimą Wisłę przepłynąłem”. I on patrzy na mnie z nienawiścią. Lubię go tak drażnić.
GALA: Taka Wasza gra…
WOJCIECH MANN: Z masy moich opowieści, on nie zawsze wyłapie, która jest prawdziwa, a która nie. I od czasu do czasu udaje mi się go „wkręcić”.
GALA: Z rzadka, ale użycza Pan swego wizerunku, występując w reklamach. Dla pieniędzy?
WOJCIECH MANN: Na dwoje babka wróżyła. Bywają bardzo różne powody. Czasem mnie ujmie jakaś propozycja i za symboliczne wynagrodzenie zgadzam się coś zrobić, bo mi się to podoba. Jeżeli zaś to jest kontrakt gatunkowo i finansowo cięższy, to bardzo kapryszę. Nie przyjmuję, jak leci.
GALA: Ludzie oczekują od Pana, że zawsze sypnie jakimś żartem?
WOJCIECH MANN: To jest pewnego rodzaju przekleństwo, choć ja nigdy się nie zmuszam do żartowania. Raz na jakiś czas udaje mi się rozbawić ludzi i to mnie cieszy, bo to jest we mnie i nie muszę nerwowo się wysilać. Jednak jak gdzieś się pojawiam i czuję oczekiwanie: „O przyszedł Mann, zaraz będzie wesoło”, to od razu chce mi się wyjść. Znam, niestety, sporo osób, które taki image próbują na siłę utrzymać, ale publiczność w swej zbiorowej mądrości natychmiast wyczuwa, że to jest wymuszone.
GALA: Jak wygląda Wojciech Mann, kiedy jest wkurzony?
WOJCIECH MANN: Nie rzucam sprzętami, nie awanturuję się. Raczej zamykam się w sobie. Jestem zły na siebie, że jestem zły.
GALA: Co sprawia, że traci Pan humor?
WOJCIECH MANN: Lista jest bardzo długa. To, co istotne z mojego punktu widzenia, to okres, na jaki tracę poczucie humoru. Staram się, żeby był jak najkrótszy. Kiedy coś mi doskwiera życiowo, to próbuję się tego problemu jak najszybciej pozbyć, nie w sensie ucieczki, tylko poradzenia sobie.
GALA: Kiedyś Pana ulubionym hobby było spanie, ale ostatnio sypia Pan krócej. Jest jakieś nowe hobby?
WOJCIECH MANN: Satysfakcjonującego zamiennika nie znalazłem. Choć bardzo lubię spać, to budzę się teraz wcześniej, bez pomocy 16 budzików, jak kiedyś bywało. Cenię sobie ostatnio takie spokojniejsze dni, kiedy nie mam zbyt wielu zajęć. Niektórych to mobilizuje, ale ja strasznie nie lubię się spóźniać i mieć poczucie, że z czymś muszę się wyrobić. Z kolei nie potrafię się relaksować, jeśli wisi nade mną jakaś robota. Pod tym względem męczący jestem i dobrze wiedzą o tym w domu. Dopiero kiedy wykonam swoją robotę, mogę spokojnie oglądać filmy czy słuchać muzyki.
GALA: Marcin jest taki sam?
WOJCIECH MANN: Ależ gdzie tam! To typ, który wszystko robi na ostatnią chwilę, a jak się da to najlepiej zepchnąć w ogóle.
GALA: Na dźwięk muzyki której wielkiej dzisiejszej gwiazdy zatyka Pan uszy?
WOJCIECH MANN: Nie nakłoni mnie pani do mówienia po nazwiskach, ale lista takich gwiazd jest, niestety, duża i rosnąca.
GALA: Z którym muzykiem chciałby Pan spotkać się i pogadać w raju?
WOJCIECH MANN: Z Johnem Lennonem. Zawsze mnie niezwykle ciekawił, przy wszystkich dziwactwach, które robił. I to jego poczucie humoru...
GALA: Czy napisanie dziś książki w Polsce to dobry sposób na zarobienie pieniędzy czy raczej przyjemność?
WOJCIECH MANN: Nie mam pojęcia, bo nie doszliśmy jeszcze do momentu jakichkolwiek rozliczeń. Niemniej daję słowo honoru, że ani przez jedną chwilę procesu powstawania książki nie myślałam o tym jak o źródle przychodów, tylko jak o przygodzie. Ale jak się sprzeda, to pewno coś zarobię.
GALA: Za wcześnie na pytanie, czy będzie następna książka?
WOJCIECH MANN: Nie mogę zdradzać sekretu, bo pani to wydrukuje, ale wydawnictwo już szturcha mnie, żebym pomyślał może o kolejnej części. Może wiedząc, ile trwała produkcja pierwszej części…
GALA: ...już zaczynają negocjacje, bo i tak następna będzie za 10 lat…
WOJCIECH MANN: Albo nie.
1 z 6
WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę
WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę
2 z 6
WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę
WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę
3 z 6
WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę
WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę
4 z 6
WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę
WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę
5 z 6
WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę
WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę
6 z 6
WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę
WOJCIECH MANN Nie żartuję na siłę