WIESŁAW MYŚLIWSKI Poprawiam bez końca
On i długo, długo nikt. 5 października w Bibliotece Narodowej nie zagrozi mu żaden finalista. Bo jak do tej pory tylko jemu udało się dwa razy zdobyć Nike – najcenniejszą nagrodę literacką w Polsce. Trochę mamy mu za złe, że rzadko pisze. „Mam własny rytm życia i pisania. To jest gwarancją, że ewentualnie mogę coś napisać, a nie to, że umiem pisać” – mówi „Gali”.
- GALA 40/2008||
Salon w segmencie na dalekim Ursynowie. Na ścianach obrazy – prezenty od zaprzyjaźnionych artystów. Niewielki ogródek, a w nim trawnik (trawniczek raczej). Pan domu osobiście zaprojektował i wykonał na nim malownicze tarasy. Specjalnie dla mnie odświeżył autorską metodą pączki od Bliklego. Na garnek na parze położył talerz, na nim pączki. Na to plastikowa pokrywka. Po kwadransie efekt jest rewelacyjny. Pączki palce lizać!
GALA: Kiedy ostatnio się widzieliśmy, ukradli panu samochód. Znalazł się?
WIESŁAW MYŚLIWSKI: A skąd! Policja obywatelska wzięła mnie na trzygodzinne przesłuchanie. To znaczy, najpierw długo czekałem na posterunku zmiłowania pańskiego. W końcu się zdenerwowałem i powiedziałem oficerowi, że jak za PRL-u ukradli mi samochód, to protokół spisali od ręki.
GALA: Spytałam o sprawy materialne, bo napisał pan: „Nigdy nie czytam książek, jeżeli z kilkunastu lub kilkudziesięciu stron nie dowiem się, z czego żyją ich bohaterowie. Takie książki odkładam”.
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Dla mnie to sprawy fundamentalne, bo określają status, kondycję, akcje i reakcje ludzi. Człowiek nie jest istotą wyabstrahowaną, nie żyje w próżni. Żyje w określonym czasie, środowisku, zdeterminowany tym, z czego żyje.
GALA: Jeden z pana bohaterów, muzyk-elektryk, długo zbiera na saksofon, gdy jest już bliski kupna, oszczędności tracą wartość, a on jest bliski samobójstwa. Sytuacja jak za Balcerowicza.
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Też w PRL-u wziąłem kredyt na dom, w którym teraz jesteśmy, tzw. preferencyjny, na 40 lat. Ale nadeszły reformy i nagle trzeba go było spłacić jednorazowo. Licząc, że państwo będzie honorowało umowy, wstrzymaliśmy się 10 dni, a potem trzeba było zapłacić straszliwe odsetki, jakieś ówczesne 7 mln zł. Te dzisiejsze 700 zł ma nieporównywalną siłę nabywczą. Prawdę mówiąc, był to akt bezprawia ze strony państwa, bo umowy były. Z drugiej strony uważałem, że reformy, które wprowadzał Balcerowicz, były konieczne. Nie wzięły się z cudu, tylko z kieszeni podatników. Koszty okresu przejściowego.
GALA: Przyspieszona lekcja kapitalizmu?
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Lekcję odrobiłem dość szybko. I dość szybko zrozumiałem, na czym polega kapitalizm. Zapłaciłem swoje i postanowiłem: żadnych kredytów więcej.
GALA: I jeszcze wyzyskał pan sprawę twórczo, opisał ją w „Traktacie o łuskaniu fasoli”.
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Tylko że w książce chodziło o wymianę pieniędzy pod koniec 1950 roku, akt absolutnie złodziejski. Za 100 zł dawano 1 zł, ale za pieniądze trzymane na książeczce PKO – 3 zł. Chodziło o to, aby wydostać z pończoch i kuferków jak najwięcej gotówki i nauczyć ludzi, że pieniądze trzyma się w banku.
GALA: Ukazał pan nam, mieszczuchom, „wielki świat swojej małej wsi”. A chłopskie życie nazwał „czystą kulturą bytu”.
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Bo to była kultura bytu i miejsca. Żyło i mieszkało się z pokolenia na pokolenie w tym samym miejscu. Na tym polegało poczucie związku z przeszłymi pokoleniami. Trzymała wszystkich w ryzach ziemia, którą uprawiali i która dawała jedyną możliwość zarobkowania. Stąd ta zasiedziałość, osiadłość, charakterystyczna dla kultury. Ziemia wytwarzała system uniwersalnych wartości, jako jedyny sposób na życie. A skoro nie było alternatywy, trzeba było się jakoś urządzić. Jak powiada Sartre, „człowiek nawet w piekle się jakoś urządzi”. Więc się urządzali w tym swoim losie.
GALA: W pana książkach jest wiele ludzkich dramatów. W powieści „Kamień na kamieniu” młody partyzant, stęskniony za świeżo poślubioną żoną, wraca do domu i zastaje ją śpiącą w ramionach krewnego – drużby z wesela. Zabija oboje i wraca do lasu. To prawdziwa historia?
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Nie ma podziału na coś, co się zdarzyło, i na fikcję literacką. Fikcja literacka jest przetworzeniem bardzo różnych zasłyszeń, które się komponuje w całość, cieniuje, dodając różne wątki. Bierze się z autentycznego impulsu empirycznego podlegającego przetworzeniu, jaki narzucają konstrukcyjne wymagania. Materia, którą się nawet przeżyło czy zasłyszało, podlega tak długotrwałej fermentacji, aż powstaje inna jakość, inna warstwa fabularna, nie intelektualna. Gdybym chciał odpowiedzieć na pani pytanie, powiedziałbym, że w żadnej z moich książek nic nie jest takie, jakie było w istocie. Tym jest literatura.
GALA: Jakie były Dwikozy, kraina dzieciństwa? Ta wieś odległa od Sandomierza o 7 km, o której pan pisał: „Mój skrawek nieba i ziemi, ale także mój wielki świat, z którego wciąż płyną ożywcze soki w moją pamięć, w moją wyobraźnię, w moją krew. Stąd się wziąłem i tu zawsze jestem”.
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Moje Dwikozy pachniały cebulą i pomidorami. Znakomite ziemie sprawiły, że dwikoziaków nazywano cebularzami. Sadów też było dużo. Dlatego tu umiejscowiono zakłady przetwórstwa, które skupowały płody. To było bardzo ważne, bo dla chłopów najistotniejszy był zbyt.
GALA: Pana ojciec, Julian, był inteligentem. Mama Marianna, choć ze wsi, ukończyła pierwszy Wiejski Uniwersytet Orkanowy w Szycach. Rodzice doczekali pana sukcesów?
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Mama tak, umarła w 1992 r., ojciec –nie. Ojciec pozostaje dla mnie zagadką. Jako młodzieniec uciekł do Rosji, do armii carskiej, z I wojny światowej wrócił w randze oficera. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. W Rosji pracował w aptece, potem na wsi umiał leczyć ludzi i konie. Po wojnie został zdemobilizowany, a państwo pomogło mu znaleźć pracę w kasach skarbowych, gdzie pracował do chwili poznania matki. Druga wojna skończyła się w maju, ojciec umarł w lipcu, gdy miałem 13 lat. Nie byłem partnerem do rozmowy, zwłaszcza do zwierzeń. Natomiast zdumiewające jest, że matce niczego nie mówił. Do ostatka nie przyznawał się, że jest ciężko chory. Leczyli go kropelkami, a po komponenty do nich jeździłem do Ćmielowa. Jedno, czego żałuję, że tak niewiele o nim wiem.
GALA: Krytycy wypominają, że pisze pan smakowicie, ale rzadko. Wiem tylko, że obywa się pan bez komputera.
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Piszę ręcznie, ołówkiem chemicznym 3H. Tylko takim, zawsze takim, od samego początku takim.
GALA: Siła przyzwyczajenia?
WIESŁAW MYŚLIWSKI: To też, na pewno. Pomiędzy kartką papieru a mną nie może być niczego, żadnej maszyny. Jak pisze się ołówkiem na białej kartce, istnieje intymność. Nic obcego między nami nie ma, a pośrednikiem jest moja ręka.
GALA: Poprawki. Skreśla pan czy wyciera?
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Wycieram. Nie znoszę skreśleń. Żeby pani zobaczyła mój rękopis! Wersje są co najmniej dwie. Pierwsza elegancka, bez wytartych zdań, potem kolejne. Kiedy napiszę ostatnią, tę ładną, zaczynam ją poprawiać. Długopisem. I wtedy do rękopisu mam prawie mściwy stosunek. Bezlitosny! Wycieram, wpisuję, przenoszę bez końca. Często sam siebie nie mogę odczytać. Nawet gdy Znak przysłał mi wydruk ostatecznej wersji „Traktatu”, jeszcze wprowadziłem kilkanaście stron poprawek. Dopiero potem przepisuję ją sam, na maszynie do pisania Rheinmetall. Ma z 50 lat, ale o dziwo, nadal można do niej kupić taśmę. Gdy przepisuję, nadal poprawiam, bo coś nagle przychodzi mi do głowy. Skracam, bo muszę. Więc maszynopis też się różni od rękopisu.
GALA: Straszna twórcza męka. Ponoć pisanie łatwo przychodzi tylko grafomanom. Po „Traktacie...” spoczął pan na laurach. Rodzaj buntu?
WIESŁAW MYŚLIWSKI: To prawda. Nie chce mi się. A poza tym po napisaniu książki muszę się od niej odciąć. Zapomnieć. W jakimś sensie znienawidzić, aby ewentualnie do następnej siąść w stanie naiwności. Żebym znów czuł w sobie bezradność, nieumiejętność pisania, żebym się zaczął męczyć sam z sobą, nie umiał napisać nawet zdania. To stan konieczny.
GALA: W dzisiejszych szybkich czasach?
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Ale co mnie dzisiejsze czasy obchodzą? Mody, rytmy, trendy otaczającego świata mnie nie interesują. Mam własny rytm życia, własny rytm pisania. To jest gwarancją, że ewentualnie mogę coś napisać, a nie to, że umiem pisać. Bo jak ja piszę książkę, to piszę całym sobą. Tym, co się we mnie nagromadziło, nazbierało. Refl eksje, zdarzenia, doświadczenia. Kiedy siadam do następnej książki, muszę mieć wrażenie, że nie umiem pisać. To mnie dopiero zmusza do przezwyciężania tego wszystkiego w sobie i zaczynania od nowa. Bo jeżeli miałbym napisać taką samą książkę, to po co?
GALA: Dla ewentualnego pomnożenia bytów.
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Kiedy, na szczęście, w sztuce żadna ilość nie przechodzi w jakość. Dlatego stan pewnej pierworodności jest gwarancją, że będę drążył, szukał, spierał się, przedzierał przez elementarne emocje i elementarne stany mojej psychiki. Gdybym siadał do pisania z przekonaniem, że umiem pisać, to byłby koniec, klęska. Muszę poczuć swoją bezradność w sposób tak dotkliwy, aż zacznie owocować. Kiedyś nawet użyłem takiego pojęcia: „bezradność owocująca”. Pisanie prozy jest dla mnie żywiołem, pracą w ciemno. W takim stanie, że żadnego światełka nie widzę. Trzeba dopiero przejść przez taki okres i zaczynać, jakby się stanęło u samego początku. Jeśli się nie jest u samego początku, nie należy pisać.
GALA: Co porabia pana jedyny syn, Grzegorz?
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Jest historykiem, mediewistą, pracuje na UW. Właśnie oddał do druku pracę habilitacyjną: „Wrocław w przestrzeni gospodarczej Europy w XIV i XV wieku”.
GALA: Jest pan już dziadkiem?
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Wreszcie. Gustaw ma pół roku. Po urodzeniu ważył prawie pięć kilo! Bardzo się cieszymy, tyle lat czekaliśmy...
GALA: Dwikozy wciąż pan odwiedza?
WIESŁAW MYŚLIWSKI: Regularnie, zawsze samochodem. Jeżdżę na groby rodziców i do starego domu. Ostatnio policjant zatrzymał mnie na trasie, bo „nieprawidłowo wyprzedzałem” i przekroczyłem linię. Ja na to: „Na swój pas wolno mi wracać w każdym momencie”. Zajrzał w prawo jazdy i powiedział: „Tak, widzę, że z pana stary kierowca. Musi pan umieć jeździć, daruję panu”.