Reklama
Ile godzin pani dzisiaj spała?

URSZULA GRABOWSKA: Dużo, bo aż trzy i pół. Bladym świtem musiałam wsiąść do pociągu i dojechać do Warszawy na plan serialu. A tuż po zdjęciach pędzę na Dworzec Centralny, żeby jak najszybciej wrócić do męża i synka. To efekt wzmożonego zapotrzebowania na moją pracę: są miesiące, gdy jej nie mam, i takie, kiedy wpadam w istny kołowrót zajęć. Wtedy staram się sprostać wszystkim wyzwaniom i jeszcze ocalić siebie: znaleźć czas na myślenie i normalne życie. Dlatego krążę między Krakowem a stolicą. Kupiłam sobie nawet kwartalną kartę Intercity.

Reklama
Prowadzi pani prawdziwie traperski styl życia...

URSZULA GRABOWSKA: Przyzwyczaiłam się do tego. Lubię traperskie wyjazdy i rzeczywiście uprawiam traperski styl pracy. Nie oszczędzam siebie. Owszem, przychodzą takie chwile, gdy mój organizm przypomina, że muszę zwolnić, ale na szczęście dość szybko się regeneruję.

Pod namiotem? Jak za dawnych czasów, kiedy spędzała pani wakacje nad Dunajcem?

URSZULA GRABOWSKA: Już nie jeżdżę pod namiot, wolę agroturystykę. Lubię domy w środku lasu, w miejscowościach tak małych, że nie ma ich na mapie. Takich, których nazwa nie jest wypisana na tablicy, tylko wypalona na desce przez jednego z kilkunastu mieszkańców. Tak, drewniana chałupa, kawałek siennika to klimaty, w których wypoczywam. Do tej pory zdarza mi się myć w zimnej wodzie ze studni.

Wygląda na to, że prywatnie nie przypomina pani Sylwii Sztern, gwiazdy muzyki pop z serialu "Tylko miłość"...

URSZULA GRABOWSKA: Bardzo się od niej różnię. Ona jest ekspansywna, ja raczej łagodna, zdolna do kompromisu. To rola, która mnie interesuje jako zadanie do wykonania. Niestety, nie wszyscy odbiorcy pamiętają, że im dalej aktorowi do postaci, którą gra, tym dla niego ciekawiej - i postrzegają nas poprzez to, co widzą na ekranie, czasem wręcz w skali 1:1. Zdarza się, że dostaję listy do teatru, w stylu: "Ta kobieta to typowa głupia blondie, chciałbym wiedzieć, jaka pani jest naprawdę..."

Czy odpowiada pani na takie pytania?

URSZULA GRABOWSKA: Nigdy. Czytam listy od widzów, gdy mam chwilę czasu przed charakteryzacją i zostawiam je w pamięci. Chociaż... bywa, że niektóre wyrzucam bez czytania. Poznaję pismo paru osób, które mnie prześladują od kilku lat.

Czy wraz z rozwojem kariery zmienił się pani charakter?

URSZULA GRABOWSKA: O tyle, że nie jestem już nieśmiałą, zahukaną dziewczynką z drugiej ławki, jak byłam postrzegana przez niektórych kolegów ze szkoły. Wielu zaskoczył fakt, że wybrałam tak ekshibicjonistyczny zawód jak aktorstwo. Jakoś nikt mnie z nim nie kojarzył. A miałam kolegów, którzy od pierwszej klasy podstawówki uczęszczali na kółko teatralne i w wieku 17 lat obchodzili 10-lecie pracy artystycznej! Ja miałam 17 lat, gdy zagrałam pierwszą - nazwijmy to - "rolę". Przyszło to trochę przypadkiem. Najpierw uczestniczyłam w pokazach mody w krakowskiej telewizji, stamtąd trafiłam do programu "Marzenia Marcina Dańca". Ani wtedy, ani teraz nie rozpycham się łokciami. Nie umiem. Staram się dobrze wykonywać swoją pracę. To procentuje: jestem dostrzegana.

Podobno w szkole zamiast na dyskoteki biegała pani na Oazę...

URSZULA GRABOWSKA: Tak, przez 12 lat. Dorastałam w środowisku katolickim. To jest część mnie, coś, co mnie stworzyło, ustaliło na zawsze świat moich wartości. Miałam ogromne szczęście do mądrych księży - wychowawców. Należeliśmy do bardzo znanej z lat Solidarności, wręcz legendarnej, parafii w Mistrzejowicach w Nowej Hucie. Ludzie, z którymi dorastałam, to była grupa osób zdeklarowanych pozytywnie. Nikt spośród nas nie zszedł na złą drogę, każdy jest kimś, każdy skończył fajne studia.

Co pani dała Nowa Huta?

URSZULA GRABOWSKA: Choćby szacunek do pracy, wręcz "etos pracy", jak mawia kolega. Przejawia się to w punktualności, w rzetelności, z jaką podchodzę do każdego zadania. Nowa Huta mnie wychowała, nakreśliła mi świat w dość konserwatywnych ramach nakierowanych na wartości rodzinne. Teraz do niej wróciłam. Kupiliśmy tam z mężem mieszkanie. Nie w "starej" Nowej Hucie, ale na jej przedprożach, na Mistrzejowicach.

Niemal dokładnie tam, gdzie się pani wychowała.

URSZULA GRABOWSKA: Bardzo blisko, w świetnym miejscu dla rodzin z małymi dziećmi. Jest tam ogromny park, a w okolicznych blokach mieszkają moi rówieśnicy. Niektóre twarze pamiętam z podstawówki.

Mieszka pani w bloku?

URSZULA GRABOWSKA: Tak, mamy 2 pokoje. Bez żadnych ekstrawagancji. Cenię wszystko, co jest blisko normalnego życia. Znajomą ławkę w parku, zaprzyjaźniony warzywniak, sklep mięsny. Tak naprawdę nigdy stamtąd nie wyjechałam. Nawet gdy przez 6 lat mieszkałam w Domu Aktora, jeździłam do rodziców kilka razy w tygodniu. A teraz znów mieszkam w ich pobliżu. Już chyba czas, żeby pomyśleć, co będę robiła za 20 lat.

Jak pani to sobie wyobraża?

URSZULA GRABOWSKA: Marzę o tym, by sadzić własne truskawki i mieć swój ogródek warzywny. Potrzebna mi ziemia. Rozglądam się za działką pod Krakowem. Zaczęłam nawet przeglądać oferty, lecz ceny galopują w takim tempie, że wpadłam w popłoch. Boję się, że nigdy za nimi nie nadążę.

Duża ma być ta działka?

URSZULA GRABOWSKA: Kawałek ogródka, żeby się zmieściły brzoza, sosna, orzech, maliny i poziomki. Wystarczy 10 arów. Brzozy uwielbiam, jeszcze co prawda nie sprawdziłam, czy mogą żyć w sąsiedztwie sosen, ale mam nadzieję, że tak. A na razie kupię sobie brzozę karłowatą i postawię w doniczce na balkonie.

Pani mąż, również aktor, związał się zawodowo z Wisłą Kraków. To znaczy, że zerwał z aktorstwem?

URSZULA GRABOWSKA: Jakiś czas temu Adrian rozwiązał umowę z Teatrem Bagatela, lecz nadal z nim współpracuje. Teraz gra w "Hulajgębie" Gombrowicza. Można go również oglądać w "Moralności pani Dulskiej" na scenie Teatru Siemaszkowej w jego rodzinnym Rzeszowie. Od czasu do czasu upomina się o niego telewizja lub film. A oprócz tego bardzo mocno zajął się sportem. Zawsze się tym interesował. Kiedy był chłopcem, uprawiał piłkę ręczną, jeździł na rozmaite turnieje. Obecnie jest rzecznikiem prasowym Wisły Kraków, a od kilku już lat także spikerem. Bardzo poważnie związał się z tym klubem.

Pani robi karierę, mąż jeszcze nie. Czy na tym tle nie do chodzi do nieporozumień miedzy wami?

URSZULA GRABOWSKA: Kiedyś tak było, na czwartym roku studiów, gdy wszyscy staraliśmy się wybić. Ten czas już minął i zaczął się czas gry do jednej, wspólnej bramki. Nie mogłabym tak intensywnie uprawiać zawodu, gdyby nie pomoc męża oraz naszych rodziców. Poza tym ten zawód jest kapryśny, wszystko może się odmienić...

Gdzie państwo spędzą święta?

URSZULA GRABOWSKA: Może zaprosimy gości do siebie. Miejsca jest mało, ale bywało gorzej. Na chrzcinach synka gościliśmy w 30-metrowym pokoju 18 osób: rodziców, braci i ich rodziny. A teraz synek ma 3 latka. On też już czeka na święta. Pamięta opłatek, choinkę i pierogi, które uwielbia.

Bracia są sporo starsi od pani. Jak układały się wasze relacje?

URSZULA GRABOWSKA: Są starsi o 9 i 13 lat. To ja im rozbijałam prywatki, nie oni mnie! Byłam prawdziwym utrapieniem, gdy wpadałam do pokoju i wołałam "Sławciu, chodź, bo jest Pszczółka Maja". To był obciach!

Czy robiła to pani z premedytacją?

URSZULA GRABOWSKA: A jakże! Dopiero teraz nasze relacje się wyrównują. Wszyscy mieszkamy w Krakowie i spotykamy się co jakiś czas. Na święta chyba też się spotkamy.

Reklama

Urszula Grabowska

Często jest brana za córkę któregoś z braci Grabowskich - reżysera Mikołaja lub aktora Andrzeja. Wtedy cierpliwie wyjaśnia, że nie są spokrewnieni. Pochodzi z robotniczej Nowej Huty. Ukończyła technikum odzieżowe, studiowała aktorstwo w Krakowie. Mężatka, mama 3-letniego synka. Znana m.in. ze Świadka koronnego, Magdy M., Na dobre i na złe, Pensjonatu pod Różą. Obecnie gra w serialu Tylko miłość. Związana z krakowskim Teatrem Bagatela. Występuje też w Teatrze Stu (w Hamlecie i Biesach).

Reklama
Reklama
Reklama